Od kilku miesięcy szukałem opiekacza. Stary już przeszedł na emeryturę i w zasadzie leży już blisko kosza, jak się okazało, że razem z tostami dostałem trochę tego czegoś czarnego co miało zapobiegać przywieraniu, tefalon, telefon, jakoś tak. Ale wiadomo, wszystko kiedyś musi się „skończyć”. Poszukiwania zacząłem jakoś we wrześniu, liczyłem, że upoluję coś w Czarny Piątek, aż w końcu zdecydowałem się na zakup dopiero teraz, raptem kilka dni temu. Raz, że udało mi się ustrzelić najniższą cenę, a dwa, w końcu na własnej skórze przekonałem się jak działają promocje w Polsce.
Ale od początku, bo tak najlepiej. Co to miał być za opiekacz, przez wszystkich mylnie nazywany tosterem (tak, na zdjęciu jest toster)? Moje wymagania nie były zbyt wygórowane, nie chciałem wydawać tyle, ile obecnie jest warty lekko skorodowany duży fiat bez zderzaka z tyłu, ale nie chciałem też zejść poniżej poziomu „godności”, by to co kupię przetrwało pierwszą kolację. Opiekacz miał mieć w miarę solidną obudowę w stylu inox, minimum 700 W mocy i wymienne płyty grzejne, chociaż dwie, do tostów i gofrów. Bez tego ostatniego nawet nie miałem co pokazywać się w domu, bo tak żona zadecydowała i tak miało być. Okazuje się, że po intensywnych poszukiwaniach w końcu znalazłem, jest, mój wymarzony sprzęt. Padło na model RAVEN ES005, który nie dość, że to wszystko miał to jeszcze płytki były pokryte marmurową powłoką. Nie jest to żadna reklama, nic z tych rzeczy i nie będę też pisał w jakim sklepie go kupiłem, bo każdy w miarę ogarnięty internauta sam kilkoma kliknięciami jest w stanie to znaleźć.
Zaczęło się jeszcze przed całym „czarnopiątkowym bumem”, gdzie cena opiekacza wynosiła 169,99 złotych. Pomyślałem sobie, że to sporo, nawet biorąc pod uwagę wymienne wkładki, tym bardziej, że wspomnianą już markę widziałem pierwszy raz. Potem nadszedł czas wyprzedaży i ku mojemu zaskoczeniu cena spadła do 129,99 złotych. Mówię, teraz to już na pewno biorę! Przecież nie dość, że 4 dyszki zostają w kieszeni, to poza tym jakieś „pacieruchy”, które dobrze tosta nie potrafią dogrzać, cenią się podobnie. Opiekacz miałem już w koszyku, już wyobrażałem sobie jak wyjmuję z niego kanapki, ale coś mnie tknęło żeby jeszcze się wstrzymać, może kilka dni, jak tylko serwery sklepów ostygną po wyprzedażowym, weekendowym oblężeniu. Trudno, najwyżej kupię w regularnej cenie albo poszukam czegoś innego. I wiecie co? Dobrze, że przeczekałem to całe „czarne zamieszanie”, bo sklep zrobił nocną promocję i cena spadła do dwucyfrowej kwoty – 99 złotych. Nie muszę chyba powtarzać, że wtedy rezerwacja poszła od razu i dwa dni później opiekacz był już w moich rękach.
Ale najciekawsze było jeszcze przede mną. Wiecie, że wystarczy wejść na jakąś stronę żeby Google od razu zbombardowało nas spersonalizowanymi reklamami. Sytuacja podobna, sklep po ciasteczkach wiedział za czym rozglądałem się w ostatnim czasie i dzień po zakupie wysłał mi wiadomość ze specjalną, zapewne indywidualnie przygotowaną dla mnie ofertą na tytułowy opiekacz 🙂 Mówiłem sobie pod nosem, że pewnie nawet po podwójnej obniżce przepłaciłem, ale jak tylko zobaczyłem treść maila to od razu szczęście pomieszało się z konsternacją i lekkim zniesmaczeniem. Okazało się, że ta specjalna, niesamowita i cholernie atrakcyjna oferta to 159,99 złotych. Poważnie, dycha rabatu od ceny regularnej i aż trzeba mi było to w newsletterze napisać. Szkoda tylko, że nie dostałem od sklepu powiadomienia o nocnej wyprzedaży, bo gdybym sam nie sprawdził, to bym nawet nie wiedział, że taka cena była.
A morał moi drodzy z tej bajki jest taki… Po pierwsze, Black Friday w Polsce to nadmuchany zwyczaj i nieudolne „małpowanie” zagranicznych sklepów, by wyciągnąć od klienta jeszcze więcej gotówki i to zaraz przed świętami. Dobrze chociaż, że mogłem dla Was przygotować relację z najlepszymi promocjami i wcale mnie nie dziwi to, że większość promocji pochodziła spoza naszego kraju. Po drugie, warto poczekać, nie kupować pod wpływem chwili i sprawdzać co jakiś czas produkt, który chcemy kupić. Ja tak zrobiłem i jak widać, szczęście mi dopisało. Kupiłem to co chciałem i jak się później okazało, trafiłem na naprawdę dobrze zrobiony, działający i wyposażony sprzęt. Opiekacz można postawić w pionie, ma trzy zestawy wymiennych płyt z powłoką, do której nic nie przywiera, ale dla mnie mógłby nieco szybciej podpiekać gofry, bo jakieś 17 minut to stanowczo za długo. Co więcej, pracownik w trakcie zakupu poinformował mnie, że to jest coś jak marka własna, więc jak się wykrzaczy, to przynoszą z magazynu i wymieniają niemal od ręki na nowy. Mocno na plus. Szkoda tylko, że coś nie zagrało w komunikacji klient-sklep, ale rozumiem, że dobra promocja jest poniekąd złą promocją, przynajmniej dla jednej ze stron.
4 replies on “Historia pewnego opiekacza, czyli jak się robi promocje w Polsce”
Czasami warto wejść w tryb incognito przed szukaniem czegoś do zakupu, bo Google od razu cię spersonalizuje i jeszcze miesiące później będziesz dostawać maile i reklamy na ten temat. Ewentualnie warto mieć dwie przeglądarki – jedna do standardowego użytku, druga do zakupów – tam używasz stale incognito i nie logujesz się do Google.
PS. Kiedy recenzja i testy? 😉
Dlatego czekam na opiekacz od xiaomi 🙂
Co do promocji BF w Polsce to krąży słynne zdjęcie z mediamarktu na dziale z aparatami jak koleś odkleja cene piątkową na której jest skreślona stara cena i podana nowa a po odklejeniu pod nią widnieje niższa cena.
17 minut na gofry? Zdecydowanie czas kupić lepszy sprzęt 🙂 Nawet taki za 50 zł robi conajmniej 2 razy szybciej.
Szczególnie jak będzie ochota, to każda minuta jest ważna 🙂 17 minut to długi czas i masz rację, powinno być krócej. Poza tym, opiekacz się sprawdza.