„Steamowe wyprzedaże są doskonałą okazją aby uzupełnić swoją wirtualną bibliotekę o nowe, ciekawe tytuły”. Podpisano: Kapitan Oczywisty. Jednak, jak to zwykle w życiu bywa – każdy medal ma dwie strony.
Wiecie ile gierek mam przypisanych do swojego konta w serwisie Gabena? Dokładnie sto dziewięćdziesiąt cztery. A ciekawe czy zgadniecie ile z tych tytułów chociażby raz uruchomiłem? No dawajcie!
Sto pisiąt? Stówa? Pół setki?
Jeszcze mniej. Zaledwie czterdzieści dziewięć z całej, liczącej niemalże dwie setki pozycji, listy kiedykolwiek zawitało na mój dysk! A jeśli podliczę tylko to w co pograłem więcej niż godzinę to wynik zmniejsza się o jeszcze połowę!
Zabawne? Być może. Ironiczne? Z pewnością. Bo oto okazuje się, że sprzedawcy i producenci robią ze mną to samo co ja robiłem z nimi kilkanaście lat temu.
Dymają jak popadnie.
Przenieśmy się nieco w przeszłość, do przełomu lat dziewięćdziesiątych i obecnego stulecia.
Moje realia wyglądały tak, że aż do końca podstawówki nie miałem własnego komputera, ale chcica ciągnąca do cyfrowego świata już była. Chodziło się zatem do bardziej fartownych kumpli i dopingowało jak grali, oblegało pecety w sklepach komputerowych, kupowało magazyny opisujące ten fascynujący, zerojedynkowy świat.
Własną maszynę wyprosiłem u ojca dopiero w liceum używając nieśmiertelnych argumentów1 o pomocy w nauce i świetlanej przyszłości w zawodzie informatyka.
Radość jednak nie trwała długo.
Szybko bowiem okazało się, że są pewne granice tego jak długo można grać w Pasjansa, Sapera i rysować kwadraty kursorem myszki. Komputer domagał się ofiary z błyszczących krążków.
Moje kieszonkowe w tych czasach wynosiło zawrotne pięć złotych w skali tygodnia. Co można było zrobić z taką fortuną? Kupić oranżadę, parę lulków2 i worek irysów w osiedlowym sklepie. Nabyć kilka paczek Cheetosów i liczyć na to, że dostaniemy żetony z jakimiś rzadkimi pokemonami. Ewentualnie dołożyć drugiego piątaka i kupić tabakę w tytoniowym aby „na legalu” zaciągając się tytoniem i poczuć jak to jest być dorosłym.
Można też było zbierać kasę przez trzy tygodnie tylko po to, aby zaopatrzyć się w nowy numer CD-Action. Przez długi czas był to chyba najtańszy sposób, by dobrać się do jakiegoś softu. Zaznaczam, że osiemnaście lat temu Internet w Polsce był dobrem wyjątkowo ekskluzywnym, dostępnym jedynie dla nielicznych wybrańców.
Ogółem rzecz biorąc – można było wiele, ale z pewnością nie kupować oryginały po półtorej stówki sztuka.
„Gdy się nie ma co się lubi…
„Młody masz tu parę gierek na start” – tak powiedział świętej już pamięci pan Mirek, dobry kolega mojego taty i biznesmen handlujący smażoną rybą nad Soliną. Tak właśnie stałem się właścicielem Herosów 3, Age of Empires 2, Dungeon Keeper 2 oraz dowiedziałem się jak ważny w życiu jest crack. Jak to mówią: zażywasz przegrywasz, bo potem było już tylko gorzej. Pocztą pantoflową dowiedziałem się który pobliski sklep z komputerami dorabia sobie na lewo i zacząłem piracić na potęgę. Phi, tylko ostatni frajer kupowałby grę za 169 złotych kiedy może ją mieć za dyszkę albo dwie!
W tych mrocznych czasach tylko z jednej strony widać było światełko w tunelu. Padało z kierunku Wrocławia, gdzie znajdowało się i na szczęście wciąż jest biuro wspomnianego już wcześniej CD-Action. Oni jako pierwsi próbowali przekonywać rodaków, że kupowanie nielegalnych kopii nie jest spoko. Co ważne, do słów dochodziły czyny, gdyż płytka dołączana do ich czasopisma zawsze zawierała pełniaka3 i ciekawe dema. To na pewien czas pozwalało odwrócić uwagę od pirackiego oprogramowania.
Prawdziwa rewolucja przyszła jednak kilka lat później.
Myślę, myślę i nie przypomnę sobie, który dokładnie tytuł był pierwszym zakupionym w pudełku. To z pewnością była seria eXtra Gra od CD-Projektu, kiedy jeszcze nie bawili się w wiedźminowanie, a byli jednym z niewielu dystrybutorów legalnego oprogramowania przecierających szlaki w postpeerlowskiej Rzeczyspospolitej.
Czy był to Icewind Dale kupiony w czasie kiedy system Dungeons&Dragons był na fali? Czy może niegrzeczny Larry 7, co go trzeba było chować przed rodzicami i grać jak nikt nie patrzył? A może Gothic, którego ładowanie na przedpotopowego peceta trwało 3 minuty, ale było warto? Zresztą nieważne. Liczy się to, że kupowanie oryginałów dawało masę satysfakcji – rozpakowanie gazetki, własnoręczne zaginanie twardej tektury w stylowe, kolorowe pudełko. I ta płytka z nadrukiem, którym natenczas można było cieszyć oczy godzinami!
A kiedy po raz pierwszy kupiłem grę w wydaniu premierowym4 to był dopiero czad! Jeszcze bardziej eleganckie pudełko ze złotymi zdobieniami! Pięć płytek zamkniętych w fantastycznie wyglądającym etui! Ta instrukcja o objętości książki z dokładnymi opisami wszystkich elementów! Ha, nawet mapka świata się tam znalazła!
Cóż powiedzieć – zaczęła się w mnie budzić żyłka kolekcjonera, brzydkie piraty poszły w odstawkę, zaś oryginałów zaczęło przybywać. Coraz ważniejsze od zawartości stawało się pudełko i to jak ozdobi meblościankę w pokoju. Nie ja jedyny wpadłem w podobny szał – musiało być nas znacznie więcej, gdyż efekt dostrzeżony został również przez dystrybutorów.
Nadchodziła era Steama
Gabe Newell wyszedł z mocnym, kontrowersyjnym pomysłem – a co gdyby gry sprzedawać bez pudełek, bez płyt, przez Internet? Z początku hejtowi nie było końca:
- że bez pudełka, płyty i instrukcji, a kosztuje tyle samo?! Skandal!
- że takiej gry nie można odsprzedać! 5
- że co będzie jak serwis upadnie, cała kolekcja pójdzie w piz…
I wiele innych, ale jak widać – mimo wad pomysł się przyjął tak mocno, że można właściwie powiedzieć ówczesnym wydawcom – jeśli nie ma cię na Steamie to nie istniejesz. Tylko najsilniejsze marki od Ubisoftu i Blizzarda mogą sobie pozwolić na luksus nie bycia na platformie Gabena.
Pierwsze steamowe kody i jednocześnie powód do założenia konta w serwisie przyszedł z – a jakże by inaczej – CD-Action. Magazyn powoli ewoluował próbując dostosować się do dorastających fanów i zmierzchu epoki papieru. W dobie taniejących oryginałów i rozlicznych budżetowych serii gier pełniaki przestały być głównym magnesem przyciągającym ludzi co miesiąc do kiosków. Powoli zaczynano stawiać większy nacisk na publicystykę, pełne wersje stały się tylko miłym dodatkiem. Okazją do przypomnienia sobie klasyki, tudzież sprawdzenia jakiegoś ciekawego indyka.
Steam rozkręcał się co raz mocniej ingerując w rynek i zasady na nim panujące. Dystrybucja przez Internet przyniosła raka w postaci DLC i premier obfitujących w masę bugów. Wraz z popularyzacją cyfrowej rozrywki wśród tzw. casuali zwiększył się zasięg, a tym samym styl i cena produkcji AAA. Jednocześnie pojawiły się okazjonalne wyprzedaże – kiedy odpadło pakowanie i logistyka koszty gier stały się jeszcze bardziej umowne i nic nie przeszkadzało w tym aby obniżyć ceny staroci, których nikt już nie kupuje do kilku dolarów. Zysk z tego żaden, ale ta machina nakręcająca hype działała znakomicie przynosząc zarówno włodarzom platformy jak i korzystającym z niej twórcom popularność i niemałe zyski. Wraz z tym rozwinęła się również konkurencja i obecnie bardzo trudno wybić się na powierzchnię, ale to już problem wydawców.
Mało który konsument ma powody do narzekania na Steama. Jeśli wystarczy poczekać kilka miesięcy, aby grę wartą na premierze 60 dolarów kupić za połowę tej kwoty to nikt nie powie nie. Gdy kiedyś za sto złotych można było kupić jedną przyzwoitą grę, a teraz trzy albo i cztery świetne tytuły, to okazuje się, że przyszło nam żyć w prawdziwie wspaniałych czasach, czyż nie?
Poprzez politykę Steama – obniżki i wyprzedaże gracze poczęli przyzwyczajać się do tego, że gry mają być tanie. Być może nawet darmowe.
Co prawda do piractwa mało kto dziś wraca – niby dlatego, że zaostrzyło się prawo, ale według mnie to głównie zasługa wygody i bezpieczeństwa jakie oferują legalne serwisy. Dzisiaj Steam to nie tylko pobieralnia gier – to również osiągnięcia, portal z newsami i społecznościówka zrzeszająca fanów z całego świata. To multiplayer, czat i dostęp do regularnych aktualizacji, a przy okazji jakaś tam pewność, że nowa gierka nie zacznie używać twojego komputera do kopania bitcoinów.
Tak… Serwisy pokroju niezatapialnego PirateBay definitywnie są już passe, a resztki popularności zapewnia im nielegalna wymiana filmów, których to branża wciąż czeka na swojego Gabena. Niby Netflix jest spoko, ale to wciąż jeszcze nie to.
Tibia, Wolfenstein: Enemy Territory, World of Tanks, League of Legends, Fortnite – to chyba najlepsze przykłady tego jak zrobić dobrą grę free to play z uczciwymi zasadami. Niestety to tylko nieliczne perełki w morzu odpadków. Szamba do stworzenia, którego sami przyczyniliśmy się kupując gry taniej i taniej, aż w końcu szukając jedynie darmowej rozrywki.
Mądre Nintendo już od dawna wiedziało, że nie można tak po prostu sprzedawać dobrych gier za parę dolców i liczyć, że jakoś to będzie. Produkcja, marketing, czas – to wszystko kosztuje. Ich tytuły od dawna trzymały wysokie ceny i nie bez przyczyny zdobywały największe uznanie wśród graczy na całym świecie. Nie zapominajmy przecież, że im coś jest droższe tym rzadsze (i na odwrót), a przez to cenniejsze dla końcowego odbiorcy. Proste prawa rynku.
Więcej o tym temacie rozpisałem się w artykule „Nie ma nic za darmo” – jeśli jeszcze nie czytaliście to zachęcam. My tymczasem powoli przejdziemy do podsumowania.
Steam uzależnia
Kiedy już umościsz się wygodnie w sklepiku, dopieścisz swoje konto i nawpisujesz tam kodów wartych setki złotych to naprawdę ciężko zdecydować się na zakup jakiejś gry poza serwisem.
Chcesz mieć tam wszystko w co kiedykolwiek grałeś – bo a nuż najdzie cię ochota, by przypomnieć sobie gierkę z czasów młodości. Bo to działa i jest wygodne.
Chociaż regularne ceny nie kuszą to z pomocą przychodzą obniżki i sezonowe wyprzedaże. Podczas ostatniej sam dałem się naciągnąć na kilka tytułów:
- Kolekcja The Monkey Island – klasyka przygodówek
- Majesty 2 ze wszystkimi DLC – sequel mojej ulubionej strategii
- Deponia: The Complete Journey – kolejna ponoć świetna przygotówka
- Fallout: New Vegas ze wszystkimi DLC
I wiecie co w tym jest najdziwniejsze? Że żadnej z tych gier tak naprawdę nie potrzebuję6 – w przygodówki ostatni raz grałem jeszcze na studiach, Majesty 2 kupiłem tylko po to żeby mieć to na Steamie, bo płytki już posiadam, a co do Fallouta w 3D to nie jestem nawet pewien czy pociągnie go mój minikomputerek. W sumie New Vegas bardziej mi się przyda w roli benchmarku niż do zabawy.
Nie potrzebuję, a jednak kupiłem. Bo kolekcja, bo tanio. I tak właśnie od lat rośnie moja kupka wstydu – efekt uzależnienia, braku czasu i myślenia życzeniowego. A może również i wieku?
Może już minęły te czasy, że człowiek z radością próbuje nowych rzeczy i zamiast odkrywać woli schować się w swojej strefie komfortu i po raz n-ty słuchać tych samych melodii?
I tu wracamy do punktu wyjścia – za młodu to ja dymałem dystrybutorów. Piraciłem na potęgę, grałem bez płacenia, crackowałem i kopiowałem ile wlezie. Byłem wrzodem na zdrowym ciele społeczeństwa.
I trafiła kosa na kamień! Wydawcy poszli po rady do psychologów, a ci im dobrze wytłumaczyli jak działa taki przykładowy Kubuś i oto mamy efekty.
Nie wiem kiedy nadejdzie kolejna wyprzedaż, ale jedno jest pewne. Tym razem będę przygotowany!
1. Zostały jednak one dość szybko podważone – już po pierwszej wywiadówce, kiedy to tato skorelował mój edukacyjny upadek z przedłużającymi się sesjami przed klawiaturą. Tak właśnie rozpoczęła się „Ponura Era Reglamentacji Kabla Zasilającego”.
2. Takie kolorowe lody na patyku, a irysy to oczywiście cukierki toffi.
3. Fallout 2 z CDA (nr z lipca 2000 r.) do tej pory jest flagowcem w mojej kolekcji płytek!
4. Wrota Baldura 2, a jakże by inaczej. Po przejściu tak znakomitej produkcji w pirackiej wersji przez długi czas męczyło mnie sumienie i w końcu udało się uzbierać te pięćdziesiąt-kilka złotych na używkę z Allegro.
5. Swoje trzy grosze na ten temat wtrąciła też Unia Europejska wprowadzając prawo mające zagwarantować możliwość odsprzedaży software’u. Na zmiany w prawie Steam zrewidował politykę serwisu i szybciutko sklep przemianował na bezterminową wypożyczalnię. [trollface]
Idąc tokiem filozofii minimalizmu mało czego w życiu tak naprawdę potrzebujemy, ale ja tu nie o tym. 😉
2 replies on “Kupa Wstydu. Jak to było i jest u mnie z tymi grami?”
Myslalem, ze grales w 5 z tych gier. Sam tez robie podobnie w play na androidzie jak perelki sa w promocjach. Ale mam zdecydowanie mniej. Co kupowalem na PC jak jeszcze gralem na pc; battle field 2, guild wars, war of warcraft… No i to byla ostatnia moja gra pctowa. I tak juz zostanie.
Na Androidzie też mam podobnie, ale na mniejszą skalę. W końcu nie ma tam takich wyprzedaży jak na Steamie. Jednak zasada pozostaje ta sama – często kupuję, a nie korzystam.