Ależ to jest cwane pudełko. Poważnie. Tak się złożyło, że nie jestem szczęśliwym posiadaczem telewizora ze smartem. Bolesne to, dlatego, że tego co się w naziemnej dzieje oglądać się nie da, a podłączanie laptopa, by popatrzeć w Netflixa jest denerwujące, potrzebne mi było jakieś rozwiązanie. I przyszło w postaci bohatera tej recenzji – odtwarzacza Ferguson FBOX ATV.
Jak się smarta nie ma, a chce się mieć, to Ferguson FBOX ATV jest naprawdę dobrym rozwiązaniem. Nie kosztuje dużo, nie wygląda źle, a działa niemal niezawodnie. Nie obeszło się bez kombinacji na początku, szczególnie w przypadku człowieka z tego typu sprzętem nieobytego, ale jak już poszło, to poszło.
W pudełku nie ma za wiele. Samo urządzenie, niewielkie i na pierwszy rzut oka niezbyt imponujące. Ot, pudełko. Do tego pilot, lichej jakości, zasilacz, no i instrukcje, które zwyczajowo lądowały w koszu na śmieci. W tym wypadku czułem, że jednak pozostawienie ich może być potrzebne.
Przystawka, Tv Box, jak chcecie tak to nazywajcie, wymaga dokładnego przyjrzenia się. Pomijając naprawdę ładne wykonanie, z wytłoczonym wzorkiem na górze, ma zaskakująco sporo wejść i gniazdek.
Z tyłu, zaraz obok gniazda zasilania znajduje się gniazdo na kabelek ethernetowy, coś co jest dla mnie zaskoczeniem, w końcu Wi-Fi jest w domu, to po co mi fizyczne podłączenie? W sumie się przydaje, jak router nie daje rady, to po drucie zawsze szybciej. Szkoda tylko, że jest to port Ethernet 10/100, a nie Gigabitowy. Nieco dalej HDMI (2.0a, które potrafi wypluć obraz w rozdzielczości nawet 4096 x 2160 pikseli) oraz SPDIF, którego się tam w ogóle nie spodziewałem. Fajnie mieć możliwość podłączenia porządnego kina domowego, czy choćby soundbara. Nawet gniazdo mini jack 3,5 mm jest, żeby sobie zwykłe głośniki przystawić.
Do tego dochodzą po bokach porty USB, przydatny dodatek, jeśli przyjrzymy się możliwościom technicznym (o czym za chwilę) oraz gniazdo na kartę microSD, bez której pewnych rzeczy nie da się zrobić. Pierwsze wrażenie? Mieszane. Takie maleństwo, a tyle się da do niego przypiąć? No i w ramach negatywnych spostrzeżeń – pilot jest wykonany tragicznie. Plastik jak z chińskich zabawek dla dzieci. Ale baterie dali, więc płakać z tego powodu nie zamierzam.
Obudowa Fboxa jest… no dobra po prostu. Nic nie trzeszczy, plastik matowy, więc się nie rysuje, nawet gdy nie uważamy i niezbyt delikatnie ścieramy z niego kurz. Od spodu bardzo ładnie podziurawiony, dzięki czemu powietrze ma swobodny dostęp i może odpowiednio schłodzić wnętrze, a patrząc na „bebechy” to raczej bez tego się nie obejdziemy. Ba, nawet zasilacz jest z odpowiednio długim przewodem. Żebym pękł, to do wyglądu zewnętrznego samego urządzenia przyczepić się nie mogę. Małe, zgrabne.
Wspomniałem o tym, że bez karty pamięci nie da się zdziałać za wiele. Wynika to z tego, że nasz bohater wspiera dwa systemy operacyjne, a wbudowanej pamięci ma tylko 8 gigabajtów. Na Androida wystarczy (jest 7.0), ale na obsługiwanego też Debiana 8 niestety już nie. Wkładamy kartę i teoretycznie po krzyku. Przyznaję się bez bicia, że Linux dla mnie to czarna magia, więc testy zakończyły się bardzo szybko. Wiem, że działa, wiem że można sobie skonfigurować w zasadzie wszystko co nam się zamarzy. Od klienta torrent, po udostępnianie plików na serwerze domowym. Podobnie jak magia, Linux nie jest dla każdego. Ja się od niego odbiłem, ale nie będę zaskoczony, jak część z Was będzie piała z zachwytu, szczególnie, że oba systemy mogą działać jednocześnie.
Ferguson FBOV ATV od strony technicznej
Techniczna strona urządzenia jest jednym słowem imponująca. Jedyne zastrzeżenia jakie mam, to trochę mało pamięci wbudowanej, ale skoro można się ratować kartą pamięci, która nie ma żadnych ograniczeń rozmiarowych, to nie ma się czego czepiać. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że 2 GB RAM to mało, ale jakoś nie zauważyłem większych przycięć, czy problemów z wydajnością. Z wyświetlaniem obrazu radzi sobie świetnie, aplikacje chodzą płynnie, więc nie ma zmartwienia, że coś nie będzie działało. Oczywiście należy pamiętać, że naciśnięcie na pilocie klawisza Home nie powoduje zamknięcia działającej aplikacji, tylko jej schowanie, to przy odpowiedniej dozie uporu można zajechać i taki sprzęt. Porty zainstalowane w FBOX ATV działają bez zarzutu. USB 3.0 jest odpowiednio szybkie, soundbar pykał bardzo zadowalająco, podłączony zarówno po „świetliku” jak i po „ałksie”.
Jak to ustrojstwo uruchomić? Zaskakująco mało problematycznie. Pierwsze o co nas maszyneria zapyta, to to, czy mamy dojście do sieci i smartfonu na androidzie. Jeśli mamy to dobrze, jeśli nie mamy, to też nic się takiego nie dzieje, bo w obu przypadkach ustawienia zrobią się praktycznie same. Rzecz jasna korzystanie z TV Boxa bez dostępu do Internetu ma średni sens, dlatego podkonfigurowanie po Wi-Fi albo kabelkiem internetowym bardzo mile widziane. Jak zalogujemy się już na konto naszych władców, znaczy Google, to możemy zaczynać pracę.
Dodatkowe sprawy związane z mieszaniem w ustawieniach są w osobnym menu, ale spokojnie poradzi sobie z nimi każdy, kto choć przez chwilę miał do czynienia z telefonem, czy tabletem uzbrojonym w Androida. Naprawdę nie przesadzę mówiąc, że małe dziecko sobie z tym poradzi.
A co to umie?
W sumie wszystko. No dobra, kawy nie zaparzy, ale poza tym? Jaki format pliku video, wrzucony uprzednio na pendriva nie przyszedłby mi do głowy, to sobie radośnie Ferguson FBOX ATV go odpalił. Nawet napisy znalazł, które były w osobnym pliku. Aplikacje, standardowo zainstalowane, takie jak Youtube i Netflix, bo wstępnie tylko te dwa mogły przyprawić mnie o szybsze bicie serca, śmigają jak żbik po sośnie. Żadnych przycięć, żadnych zacięć… No chyba, że przez babole w systemie coś się wysypie, bo tego uniknąć się nie da. Ale poza kilkoma sporadycznymi wykrzaczeniami się usług Google, to problemów być nie powinno. Z jednym, malutkim, ale jakże ważnym wyjątkiem.
Okazało się, zaraz po pierwszym uruchomieniu, kiedy wszystko przeklikałem jak należy i rzecz jasna zignorowałem ostrzeżenia o konieczności aktualizacji oprogramowania, rozpędziłem się do Netflixa, a tam błąd, że nie działa, bo nie działa. Nie powiem, kilka słów powszechnie uważanych przeszło mi zarówno przez głowę jak i usta, bo przecież, żeby nie działała aplikacja, ta jedyna, dla której w zasadzie mogłoby to urządzenie powstać… No po prostu karygodne.
Całe szczęście Ferguson, świadomy zaistniałej sytuacji szybciutko problem rozwiązał i przekazał banalnie prostą instrukcję jak sobie z tym poradzić:
- Odpalić FBOX ATV i uruchomić usługę Netflix.
- Sprawdzić czy działa.
- Jak nie działa, to zaktualizować oprogramowanie.
- Wyłączyć urządzenie na chwilę.
- Powtórzyć punkt 1.
- Powtórzyć punkt 2.
- Problem rozwiązany!
Jak widać, da się! Nawiasem mówiąc, to strasznie fajne ze strony producenta, że nie wypchnął produktu na rynek, nie nabrał wody w usta i nie zajął się liczeniem pieniędzy, jak to w wielu przypadkach bywa. Jak się tylko dowiedzieli o problemach, piorunem wykombinowali co trzeba, żeby poprawić i żeby taka leniwa buła jak ja, zamiast kląć, mogła po raz siedemnasty obejrzeć szósty sezon Star Trek The Next Generation, albo coś równie ambitnego. Błąd był, ale sposób rozwiązania sprawił, że ciężko policzyć Fergusonowi coś na minus w tej kwestii.
Żeby nie było za różowo, to nie obejdzie się bez znalezienia czegoś, co jest, niestety, minusem. I to takim po całości. Wspomniany wcześniej pilot, to coś, za co odpowiedzialni powinni dostać. Po premii. Albo i po „trzynastce”. Nie tylko, w ramach jakości wykonania, trąci lekko zabawkami Made in China, ale sam sposób działania jest dramatycznie słaby.
Wiązka podczerwieni jest tak wąska, że nie da się normalnie zmienić kanału. Znaczy da się, ale bez sporej dozy kombinowania i celowania, to można zapomnieć. Klawisze jak telefonie dla dwulatka, słabej jakości guma, wszystko trzeszczy i kwiczy przy najmniejszym nacisku. Słabo. Tym bardziej, że w czeluściach sieci można znaleźć informacje, że wcześniejsze modele miały, w ramach standardowego wyposażenia, funkcje takie jak Air Mouse. Wyjątkowo słaby element całego zestawu. Nie po to wydaje się kasę na urządzenie, by potem, zamiast pilota, używać apki na telefonie.
Kolejny element, który średnio mi się spodobał, to bardzo okrojony sklep Google Play. Nie da się w nim znaleźć wielu rzeczy, które mnie osobiście mogły interesować, ale po zastanowieniu, doszedłem do wniosku, że to musiało być celowe. FBOX ATV jest stworzony do innych rzeczy niż telefon, więc pewne braki jestem w stanie przełknąć. Dołożyć do tego możliwość instalowania osobnych APK z nośnika, oraz uwzględnienie Android TV trochę polepsza sytuację, ale braki w dostępnych programach uwierają jak kalesony w upał.
Ferguson FBOX ATV – czy warto?
Poza opisanymi powyżej dwoma rzeczami, które mnie trochę pod włos podrapały, to nachwalić się Fboxa nie mogę. Filmy czyta, Netflix praży, choć nie bez przygód. Wiadomo, nie jest doskonały, bo konstrukcja pilota zasługuje na karę chłosty dla projektanta i nie da się wszystkiego zainstalować, ale uważam, że to jeden z najlepszych gadżetów, jakie zasiliły moje mieszkanie w tym roku.
Jeśli nie mamy smarta w telewizorze, chcemy urządzenia wszechstronnego i czytającego niemal wszystko, to mimo nielicznych wad, bardzo mocno polecam. Ubawiłem się serdecznie przy testach, Star Treka nadrobiłem, utwierdziłem się w przekonaniu, że czas najwyższy na upgrade telewizora – same plusy.
Urządzenie Ferguson FBOX ATV w chwili publikacji tej recenzji można było kupić za około 300 złotych.
Pros
Plusy
- Dobre wykonanie, przemyślana konstrukcja, mała waga
- Obsługa filmów w 4K i HDR
- Szybki system Android TV
- Dwa systemy w jednym urządzeniu – Android TV i Linux (debian)
- Dużo złączy, w tym optyczne do dźwięku
- Akceptowalna cena biorąc pod uwagę możliwości
- Android, Linux, serwer plików Plex, FTP i klinet BitTorrent w jednym
- Wsparcie producenta (przynajmniej w przypadku Netflixa)
Cons
Minusy
- Tylko 8 GB pamięci wewnętrznej
- Jakość wykonania pilota mogłaby być lepsza
- Mała ilość aplikacji w Google Play
- Tylko Fast Ethernet 10/100
No Comments