Seria Redmi Note już gdzieś tak od trzeciej odsłony zaczęła zdobywać uznanie polskich konsumentów. Trójkę miał kumpel i sobie chwalił, inny kolega przygodę z Redmi zaczął od czwórki i też źle na tym nie wyszedł. Ja sam przez parę miesięcy bawiłem się piątym Notem i wciąż go miło wspominam. Znacznie lepiej od szóstki, która okazała się nudnym klonem poprzednika, różniącym się w zasadzie tylko paskudnym wcięciem, idącym w parze z wyższą ceną.
Jak zapewne już wiecie, Xiaomi zmieniło ostatnio swoją politykę i tak jakby podzieliło się na dwie firmy – część odpowiedzialną za flagowce z serii Mi oraz budżetowe Redmi. Co to dla nas oznacza?
To oczywiście tylko moje własne domysły, ale pewnie wielu się ze mną zgodzi jeśli zaprognozuję sytuację podobną do tej z Huawei i Honor. W skrócie – seria Mi co raz rzadziej będzie szła na jakikolwiek kompromisy i musimy przygotować się na solidne podwyżki. W Chinach, kraju gdzie powiedzenie „zastaw się, a postaw się” niesie ze sobą jeszcze więcej prawdy niż w Polsce, Xiaomi ma opinię sprzętu dla biedniejszej części społeczeństwa. O ile na początku taka strategia nawet się sprawdzała w celu popularyzacji marki, tak teraz – szczególnie po niedawnym wejściu na giełdę – skutecznie blokuje szansę na większe zyski. Obstawiam, że w przypadku Xiaomi Mi 9 przekroczona zostanie granica 4000 juanów, co w Polsce przełoży się na ceny sięgające nawet trzech tysięcy cebulionów.
Myślicie, że 2699 złotych za telefon od Xiaomi to dużo? No to się jeszcze zdziwicie… To była ta gorsza wiadomość, teraz coś weselszego.
Tegoroczne Honor 10 i Honor Play okazały się niezłymi (o ile nie znakomitymi) propozycjami dla tych, którzy ponad bajery i prestiż przedkładają faktyczne możliwości telefonu. Próżno szukać tam ładowania indukcyjnego, szerokiego kąta czy rozpoznawania twarzy w 3D, ale jest wszystko to co niezbędne, a i cała reszta stoi na bardzo wysokim poziomie. Podejrzewam, że podobny los czeka całą serię Redmi, a Redmi Note 7, którym miałem okazję ostatnio pobawić się w salonie, jest tego niezbitym dowodem.
Zacznijmy od tego co najbardziej rzuca się w oczy, czyli zmiany wystroju.
Jeśli miałbym wymienić największą wadę budżetowców Xiaomi to bez wątpienia postawiłbym na nudę w kwestii designu. Już pal licho to nieszczęsne NFC, ale jedynym sensownym kolorem w którym telefon jako tako się prezentował była smolista czerń. To smutne połączenie plastiku z metalem z miejsca budziło odruch wymiotny i odbierało wszelką przyjemność z obcowania z nowym gadżetem.
Widzicie to co ja?! Jeśli to nie jest zmiana na lepsze to nie wiem co mogło by nią być. Wygląda jak żywcem zerżnięte od Huaweia, świeci się jak psu jajca, palcuje jak szyba na mrozie, ale i tak mi się podoba! Bo w końcu widać, że firma zaczęła się przejmować wyglądem swoich budżetowców. Że zatrudnili tam kogoś komu się chce i komu na tym zależy. Że szykują się spore zmiany i to bynajmniej nie na gorsze!
Kolejnym elementem in plus jest „łezkowaty” notch – jedyny, według mnie, typ wcięcia, który faktycznie może się podobać. Wygląda zgrabnie i minimalistycznie, ale z zachwytami zaczekajcie lepiej do pierwszych recenzji. Wiadomo przecież, że w Xiaomi Mi 8 notch okazał się niewypałem nie ze względu na swój rozmiar, ale fakt, że programowo całkowicie blokował ikony powiadomień, kastrując w ten sposób urządzenie z szalenie ważnej funkcji. Oby Redmi Note 7 nie powielił tego błędu.
Jeśli chodzi o suchą specyfikację to również jest się czym podniecać. Z ważniejszych zmian względem poprzedników niech wymienię tylko wydajnego Snapdragona 660 wspierającego szybkie ładowanie Quick Charge 4.0. Dostaniemy też podobno lepszy aparat z niby-48-ale tak-w-praktyce-12-megapixelami w matrycy (i z genialnym trybem nocnym, którym bawiłem się w Mi MIX 3). Do tego (w końcu!) mamy USB type C oraz ochronę ekranu na miarę flagowców, czyli Gorilla Glass piątej generacji.
Cieszę się również, że producent pozostawił nam wyznaczniki serii – pojemną baterię (4000 mAh), wejście mini jack 3.5 mm, diodę podczerwieni, radio FM oraz slot na kartę microSD (hybrydowy).
Niestety główne wady Redmi dalej tam są – mowa oczywiście o braku NFC oraz wsparcia dla pasma 800 MHz (B20). Zapomnijmy też o pyło- i wodoszczelności.
A i jeszcze tak między nami – bite pięć minut straciłem tylko i wyłącznie na bezskutecznych próbach namierzenia diody powiadomień. Niby ze specyfikacji wiem, że tam jest. Niby w ustawieniach telefonu znalazłem menu jej poświęcone. Ale i tak za żadne skarby nie udało mi się dojrzeć gdzie to właściwie się znajduje i jaką ma moc.
Przyhakerzyłem i udało mi się podebrać jedną fotkę z Redmi Note 7. Oto ona:
Mówi się, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale tu ta reguła chyba nie obowiązuje. Xiaomi szykuje się na poważne zmiany, a nowo-zaprezentowany Redmi Note 7 jest pierwszym tego zwiastunem.
Jeśli jednak tak ma wyglądać droga obrana przez firmę to jestem jak najlepszej myśli.
3 replies on “Redmi Note 7 z bliska. Zapowiada się budżetowy hit?”
Witam. Czy karta SIM sieci Plus działa prawidłowo w innym urządzeniu?
Jeżeli w pozostałych sprzętach karta działa odpowiednio, niedogodności spowodowane są nieprawidłowym funkcjonowaniem Pad 4.
A to akurat mogę potwierdzić, że w bezczynności Mi Pad 4 rozładowuje się trochę za szybko. Nie wiedziałem, że to wina procesora – brałem to za jakieś usługi w tle synchronizujące dane przez Internet.