Chociaż dyskusje związane z wprowadzeniem ACTA chwilowo przycichły, to same efekty kontrowersyjnej dyrektywy dopiero zaczynamy zauważać. Tyczy się to każdego – zarówno zwykłych zjadaczy chleba, których od czasu do czasu najdzie chcica na stworzenie małego mema jak i ludzi zawodowo zajmujących się zawartością Internetu. Wszyscy zaczynamy się co raz bardziej krępować przed korzystaniem z bezdennej głębiny jaką jest sieć. Bo a nuż rybka, którą dopiero co złowiliśmy, już do kogoś należy.
Temat, który zaraz poruszę, jest wyjątkowo kontrowersyjny, dlatego zanim zaczniemy winien wam jestem małe wyjaśnienie, które lepiej pozwoli wam zrozumieć mój tok myślenia:
Nie jestem z tych, którzy uważają literę prawa za świętość.
Nazwijcie mnie małym anarchistą, ale mam już parę lat na karku i przez ten czas zdążyłem pozbyć się złudzeń, że niby „prawo tworzone jest, aby ludziom żyło się lepiej”. W sumie prawda, ale warto dla pewności dopytać się „O jakich ludziach mowa?”. To banał, ale że często o tym zapominamy przypomnę:
Zasady jakimi kieruje się państwo ustanowione są przez rządzących, wśród których ze świecą szukać ludzi o sercu czystym i szlachetnym, co to robią wszystko pro publico bono. Jak to mówią – prawo jest jak ten płot na pastwisku: lew przeskoczy, wąż się prześlizgnie, ale bydło ma znać swoje miejsce.
Istnieje wiele kwestii spornych w ustawach różnych krajów dotyczących tego co wolno, a co nie. Nie ma sensu wymieniać tu wszystkich, bo po usłyszeniu słów-kluczy: narkotyki, dostęp do broni, bigamia czy pedofilia sami dopowiecie sobie resztę. To za co u nas grozi wieloletni kryminał, kilkaset kilometrów dalej wywołuje zaledwie pomruk dezaprobaty. I na odwrót.
Istnieją oczywiście fundamentalne zasady, którymi powinien kierować się każdy z nas, choćby proste „nie krzywdź i nie zabijaj„. Pomijając nieliczne grupki sygnowane logiem BDSM jest to bardzo stosowne motto, które trudno źle zinterpretować. Niestety z drugim prawem, wydawałoby się – równie prozaicznym, już tak łatwo nie jest. Mowa o:
Nie kradnij
Dawno, dawno temu kradzież to była prosta sprawa. Zaczynała się od „ja mam, a ty nie masz”, a kończyła na „już nie mam, za to ty masz”. Ot takie wymuszone przeniesienie praw własności. Sprawy zaczęły się komplikować kiedy do gry dołączyło kopiowanie. W miarę postępów w technologii okazało się, że korzystanie z cudzego wysiłku jest nieporównywalnie prostsze niż wymyślenie czegoś samemu i można zbić na tym niezły majątek. W reakcji na te działania pojawił się termin „potencjalnych zysków”, a niedługo potem wprowadzono patenty dla ich ochrony. Firmy i jednostki zaczęły patentować wszystko co się dało – od faktycznych wynalazków, przez niesprawdzone pomysły, aż po znane wszystkim kształty. Doszło nawet do tego, że w Australii opatentowano koło.
Czy to jest sprawiedliwe?
A czymże jest sprawiedliwość? – zapyta filozof Jakub. Czy to, że stado wilków rozrywa na strzępy nowo narodzonego jelenia jest sprawiedliwe? Albo czy to, że jedno dziecko jest zdrowe, a inne z wrodzoną, zupełnie przypadkową wadą genetyczną? Czy sprawiedliwe jest to, że Marek ma bogatych rodziców i wyje*ane na wszystko, a Janek musi zapieprzać po szkole, żeby jego rodzinie wystarczyło na jedzenie, bo ojciec nie żyje?
Kubuś fatalista z chęcią odpowie – nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwość, są tylko jasne i czytelne zasady, do których trzeba się dostosować. Matka tego jelonka powinna była mądrzej dobrać miejsce na poród. Zawsze jest szansa, że dziecko może być chore – jeśli tego nie akceptujesz to nie miej dzieci, albo adoptuj te porzucone. A ty Jasiek nie patrz z zawiścią na Marka, tylko myśl o swojej przyszłości i szukaj takiego zawodu, żeby ci w życiu nie brakowało. Bo jak ty sobie nie pomożesz to nikt ci nie pomoże.
W czasach socjalizmu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mieliśmy takie właśnie jasne i czytelne zasady – można było kopiować co się chciało. A jak na domiar pochodziło to ze Zgniłego Zachodu (TM) to tym bardziej, bo przecież kapitalistów należy niszczyć. Efektem był absolutny brak poszanowania własności intelektualnej co raczej nie wydaje się sprawiedliwe, ale jeśli dodamy do tego zasadę wzajemności: „ja kradnę od ciebie, a ty ode mnie” to nie jest to już takie najgorsze. Była to zasada, którą każdy rozumiał.
Ale niestety hajs się nie zgadzał.
W ostatnich dekadach mocno rozrosła się branża zawodów kreatywnych operujących na własności intelektualnej. Programiści, graficy, marketingowcy, projektanci, inżynierowie, naukowcy, dziennikarze, filmowcy, artyści i tak dalej. Każdy z nich może być autorem czegoś nowego i niepowtarzalnego. Czegoś w co wkłada swoje serce i czas, a przez to oczekuje gratyfikacji finansowej. Można od czasu do czasu zrobić coś za darmo, hobbystycznie i dla zabawy, ale nie do końca życia – w ten sposób rodziny nie wykarmisz. Gdyby w Polsce nadal panowały zasady z PRL’u to wszyscy ci twórcy wyemigrowaliby tam, gdzie za swoją pracę mogliby oczekiwać godziwego wynagrodzenia. To duży kapitał ludzki, w dodatku świetnie wykształcony i nastawiony na wysokie zarobki. Ergo: podatki. Upadł komunizm, pojawił się Internet, a wraz nim pojęcie piractwa, z którym już wkrótce rozgorzała zażarta walka. Nie dajmy się jednak zwieść dumnym hasłom – rozchodziło się oczywiście o pieniądze.
Każdą cnotę da się wypaczyć jeśli zabraknie nam umiaru i popadniemy w fanatyzm. Feminizm, walka z rasizmem, homofobią czy, sięgając dalej w przeszłość, nawracanie pogan – te wszystkie slogany mają jeden wspólny mianownik: pomysł był dobry, ale ludzie za to odpowiedzialni przegięli lub dopiero przeginają. Szlachetna idea zmutowała w paskudny twór, który ostatkiem sił krzyczy do porucznik Ripley „Kill meee!”.
Dokładnie to samo obserwujemy teraz patrząc na ideologię stojącą za ochroną praw autorskich.
Trolle patentowe, które mogły wam przyjść na myśl i które są właśnie takim zgniłym owocem pomysłu na ochronę własności intelektualnej, to tylko wierzchołek góry lodowej. Tu bardziej rozchodzi się o całkowitą zmianę paradygmatu i postrzeganie nie tyle elementów świata rzeczywistego, ile nawet samych pomysłów jako czegoś co należy do konkretnych jednostek. I to nawet niekoniecznie samych twórców, co spryciarzy, którzy jako pierwsi zastrzegli sobie do tego prawa.
Z reguły identyfikuję się jako kapitalista i prawicowiec, ale jeśli chodzi o swobodny przepływ informacji i powszechny dostęp do wiedzy to jestem takim socjalistą, że Lenin z Trockim się w grobach przewracają z zazdrości.
Czyli, że niby jak? Ja piszę książkę, a ty czytasz bez płacenia? Tak to sobie umyśliłeś?
Pozwolę sobie przypomnieć, że w taki właśnie sposób funkcjonują biblioteki, a jednak mamy również księgarnie. Tu nie rozchodzi się, aby wrócić do epoki gdzie wszystko było państwowe, tylko o uproszczenie zasad i ukrócenie działalności tych, którzy wykorzystują dziurawe i niejasne prawo patentowe wbrew jego założeniom. Jako ludzkość – tylko na tym skorzystamy.
Obecne reguły są zagmatwane i pozostawiają spore pole do nadinterpretacji.
Głośno ostatnio było o aferze z Xiaomi, którego pracownik użył bez zgody grafikę Petera Tarki (The Verge) do promowania firmy. Wyglądało to tak:
Jak dobrze widzicie – mimo kilku zmian jasno widać, czym sugerowany był obrazek. Plagiat widać na pierwszy rzut oka i powinien być piętnowany. Ale co jeśli nie byłoby taki oczywisty? Gdzie leży granica tego co jest plagiatem, a co nim nie jest? Czy jeśli przepiszę czyjąś pracę dyplomową używając synonimów gdzie tylko się da i zmieniając szyk wyrazów/zdań/akapitów to też będę piratem? Dla zabawy ubrałem swoją maskę Mistrza Painta i pobawiłem się z wspomnianym wyżej obrazkiem. Rzućcie okiem i szczerze powiedzcie, która przeróbka jest już ok, a za którą powinienem trafić do pierdla jeśli bym użył jej do promowania własnego produktu:
Gadasz tak żeby sobie pogadać, czy masz pan jakieś sensowne rozwiązanie tego problemu? Zaiste. Mam w zanadrzu cztery jasne i czytelne zasady, które nie tylko każdy zrozumie, ale które w dodatku nie zostawiają twórców gołych i wesołych:
Nienaruszalność praw autorskich
Czyli absolutny zakaz podpisywania się pod czyjąś pracą swoim imieniem (o ile oczywiście ten ktoś nie sprzeda nam swoich praw do dzieła).
Prawo cytatu i parafrazy
Czyli uzupełnienie powyższego – każdy powinien mieć prawo przytoczyć czyjąś pracę (akapit z książki, screen z aplikacji, kawałek piosenki, scenę z filmu itd.) jeśli tylko poda oryginalne źródło tego fragmentu. Nawet wykorzystując to w celach zarobkowych. Dotyczyłoby to również przeróbek owego materiału (np. memy czy remiksy). Tu jednak pojawia się problem objętości, bo już widzę jak na YouTube pojawiają się spryciarze „cytujący” całe Gwiezdne Wojny. Mogłoby to zostać określone w procentowej części całokształtu, ale nad konkretną liczbą trzeba by przysiąść i pomyśleć.
Czasowa wyłączność i domena publiczna
Każde podpisane dzieło czy opatentowany wynalazek winien mieć czasową ochronę ze strony prawa, co jest jak najbardziej logiczne. Moja sugestia zamyka się jednak w przedziale 5-10 lat, a nie setki czy więcej. To jakiś absurd, że np. taka popularna i za razem prosta piosenka jak „Happy birthday” była objęta tantiemami przez ponad 80 lat. Tym bardziej, że powstała na bazie znacznie starszej piosenki.
Zanim mnie potępicie weźcie pod uwagę, że cała nasza cywilizacja opiera się na bezprawnym kopiowaniu, sugerowaniu się czyimiś dokonaniami i ulepszaniu ich.
To, że ktoś teraz stworzy coś przełomowego nie oznacza, że doszedł do tego całkowicie samodzielnie, tylko posłużył się wiedzą gromadzoną przez całą ludzkość od pokoleń. A teraz sam może dołożyć do tego własną cegiełkę, żeby i nasze dziatki mogły z czego korzystać. Te kilka lat wyłączności na generowane zyski to i tak najgorętszy okres, kiedy pieniądze są największe. Potem zaś dzieło trafiałoby do tzw. domeny publicznej gdzie każdy mógłby z niego korzystać bezpłatnie, kopiować i ulepszać wedle swojego widzimisię. Myślę, że ten, bądź co bądź kontrowersyjny punkt, mocno ukróciłby działalność trolli patentowych oraz praktykę skupowania obiecujących pomysłów przez wielkie firmy tylko po to by schować je do szuflady, gdyż nie da się na tym zarobić.
Zasada wzajemnego szacunku
Niby ostatnie, ale absolutnie najważniejsze. W sumie to ta jedna reguła mogłaby z powodzeniem zastąpić wszystkie pozostałe. Niestety szacunek nie jest czymś co można prawnie nakazać, ale na szczęście można się tego nauczyć. Powoli – ciężką pracą, albo na szybko – osobiście stając się ofiarą jego braku. Szanując kogoś sami stajemy się godni szacunku i ma to swoje odzwierciedlenie w biznesie oraz podejściu do klienta. Dla przykładu GoG sprzedaje swoje gry w postaci czystych archiwów instalacyjnych, które mogą być łatwo „spiracone”. Efekt jest jednak taki, że sklep szanuje swojego klienta, wierzy w jego uczciwość, a kupujący to widzą i doceniają. Tymczasem konkurencja ładuje do swoich aplikacji różne systemy antypirackie i blokady na ilość instalacji jasno pokazując tym samym, że ma swoich fanów za złodziei. Szanując kogoś i czyjś wysiłek nie patrzysz na to, że dany film całkowicie legalnie możesz obejrzeć na warezach (przypominam, że samo pobieranie wciąż jest zgodne z prawem, to na dzielenie się jest paragraf) tylko idziesz do sklepu po płytę, albo wykupujesz usługę w VOD, bo zwyczajnie chcesz nagrodzić twórcę za jego wysiłek i swoją rozrywkę.
Jest taka anegdota związana ze Szwedzką Partią Piratów:
W czasie wywiadu z przewodniczącym partii, dziennikarka zadała pytanie o twórców: „Rozumiem, że według Pana muzyka, filmy i programy powinny być dostępne za darmo. Ale co z autorami tych dzieł? Nie zasługują na wynagrodzenie?” Ten zaś z rozbrajającą szczerością odrzekł: „Oni nie są targetem naszej partii.”
Cóż, takie podejście pewnie byłoby najprostsze, ale niestety mocno zahamowałoby rozwój gospodarki, a w rezultacie również i postęp cywilizacyjny. Nie mając kija zakończonego soczystą marchewką twórcy zajęliby się czymś innym, choćby i pracą w polu, albo – w gorszym scenariuszu – siedzeniem na dupie u rodziców i dojeniem socjalnego cycka. Byłoby to wielkie marnotrawstwo potencjału i ogromna strata dla całego społeczeństwa.
Powyższe jednak wcale nie oznacza, że popieram organizacje stojące za ACTA i podobnymi ustaleniami. To fanatycy, którzy przeginają w drugą stronę i jeśli tak dalej pójdzie, to w niedługim czasie opatentowaniu ulegną takie pierdoły jak kolor kanarkowy, smak słodko-kwaśny czy środkowy palec skierowany w górę.
Sami sobie odpowiedzcie – czy chcecie płacić tantiemy jakiemuś trollowi za granicą za każdym razem kiedy wyrazicie swoją obywatelską opinię na temat nowego pomysłu miłościwie nam panujących?
Fotografia tytułowa pochodzi z serwisu Flickr
No Comments