Biorąc pod uwagę to, w jakiej sytuacji aktualnie jest Huawei nie mogę napisać, że wreszcie pojawił się smartfon, na którego wszyscy czekali. Mimo wszystko, ja czekałem, by przekonać się co tym razem Chińczycy pokażą, czym zachwycą i czy ponownie przekroczą granicę w smartfonowej fotografii. Biorąc pod uwagę to ostatnie, podobno tak właśnie zrobili. Huawei oficjalnie pokazał nowe modele z serii Huawei Mate 40. Cztery modele.
Szczerze powiedziawszy, nie mogłem się doliczyć wszystkich nowych Mate’ów i do czasu zweryfikowania pewnych informacji, sądziłem, że są tylko dwa. Gdzieś umknął mi ten podstawowy egzemplarz i ten stworzony we współpracy z Porsche. Rzeczywiście mamy aż cztery smartfony: Huawei Mate 40, Huawei Mate 40 Pro, Huawei Mate 40 Pro+ i Huawei Mate 40 RS Porsche Design, co zostało dobrze pokazane na poniższej grafice. I wiecie co? Bardzo szanuję zagraniczne serwisy, które pokusiły się o porównanie wszystkich modeli w formie tabeli. Oj bardzo.
Czy to dobrze? Dobrze, że Huawei Mate 40 jest, ale ja trochę kręcę nosem, bo nie za bardzo przepadam za takim „rozdrabnianiem się”. Ja to widzę tak. Zwykły Mate 40 powstał tylko po to, by można było tego lepszego nazwać Pro. Plus do Pro dopisano tylko po to, by coś tam jeszcze pomodzić w aparatach, a co równie dobrze można było wrzucić do modelu niżej. A nowa RS’ka? Typowy model na pokaz, bo nie sądzę, by ktoś przy zdrowych zmysłach wydał na telefon ponad 10 tysięcy złotych.
No dobra, ale co te smartfony potrafią? Skupię się przede wszystkim na drugim modelu od lewej, czyli Huawei Mate 40 Pro. Według mnie, podobnie jak to miało miejsce w serii P40, to właśnie ten wariant będzie najlepszy (tak ogólnie) i najrozsądniejszy. Taki też smartfon trafił do mnie na testy, akurat w chyba najładniejszym kolorze, czyli Mistic Silver, więc w najbliższym czasie co nieco pewnie o nim napiszę.
Patrząc na specyfikację to śmiało można stwierdzić, że w Huawei Mate 40 Pro znajdziemy to, co obecnie Huawei ma najlepsze do zaoferowania.
Najnowszy i najwydajniejszy Kirin 9000, jeszcze lepszy układ graficzny, od 8 do 12 GB RAM, bardzo szybkie, bo 66-watowe ładowanie przewodowe (w pudełku właśnie taką mocną ładowarkę znajdziemy) i aż 50-watowe bezprzewodowe czy akumulator 4400 mAh, czytnik palucha w ekranie i Androida 10 z EMUI 11. Rzecz jasna, bez usług Google. Wszystkie modele, bez wyjątku, mają 6,67-calowy wyświetlacz OLED z odświeżaniem 90 Hz. Co więcej, ekran został jeszcze bardziej wywinięty na krawędziach niż w serii P40. Jakoś mi to wcześniej nie przeszkadzało, więc ciekawe jak będzie w tym modelu.
Aparaty. Tu oczywiście ma być jeszcze lepiej, choć przyznam, że trochę już się pogubiłem. Gdybym z pamięci miał wyliczyć co, ile i jaki aparat ma każdy z Mate’ów 40 to poległbym na starcie. I takie rzeczy trudno się opisuję, bo jest ich dużo i mało kogo interesują cyferki. Najłatwiej jest z tym przednim – do każdego wsadzono 13-megapikselowy aparat i tylko podstawowego Mate 40 pozbawiono czujnika 3D ToF. Jest jeszcze lepszy teleobiektyw (a w wersji Pro+ to nawet dwa), jest obiektyw szerokokątny, kilkukrotne przybliżenie bez dużej straty na jakości, OIS i kilka innych rzeczy. Nie zapomniano o nagrywaniu w 4K. To jak aparaty radzą sobie w praktyce, okaże się dopiero po testach i w pierwszych recenzjach. Cały fotograficzny arsenał kryje się pod nazwą Ultra Vision Camera.
Mnie w Mate 40 Pro przypadł do gustu przede wszystkim z wyglądu, centralnie ulokowanej „wyspy” z aparatami i ładnej, gradientowej obudowy, która w rzeczywistości wygląda sto razy lepiej niż na zdjęciach (i jest matowa!). Niezbyt dobrze prezentuje się waga, bo 212 gramów to już sporo nawet na duży smartfon i to, że granica między serią P, a Mate coraz bardziej się zaciera. Przede wszystkim w wielkości.
Ceny? Na nie musimy jeszcze poczekać, bo Huawei nie umieścił ich w oficjalnej notce prasowej. Ceny w Polsce zostaną odtajnione w najbliższej przyszłości, ale już teraz można spodziewać się, że będą wysokie.
No Comments