Ja się wam musze do czegoś przyznać. W kwestii czytelnictwa jako takiego, mam problem. Jak złapię za jakąś książkę, szczególnie taką, która fabularnie mnie zainteresuje, to mam straszną przypadłość, która polega na tym, że nie mogę odłożyć książki do czasu aż ją skończę. Nie wiem, czy to kwestia osobowości, czy charakteru, czy ślepego uporu – ciężko stwierdzić. W związku z powyższym jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że jednak trzeba trochę odpuścić, bo mimo wszystko, życie toczy się dalej i nie ma co ryzykować choćby konfliktu w małżeństwie. Wstyd się przyznać, ale przestałem czytać książki. Obciach na całą wieś. Wiem, wiem.
Wiadomo, że człowiek, który od najmłodszych lat potrafił w książkach zniknąć na długie i bardzo długie godziny nie wytrzyma za wiele, więc stwierdziłem, że skoro książki z prawdziwego zdarzenia nie przejdą, to może chociaż jakieś opowiadania, albo coś w ten deseń? Zacząłem szukać po Internetach i znalazłem. A to co znalazłem sprawiło, że stały się dwie rzeczy. Mam mnóstwo dobrych opowiadań do przeczytania i (o zgrozo) odkryłem nowy dla mnie nurt literacki, którym chcę się z wami podzielić.
HFY, czyli Humanity Fuck Yeah!
HFY, bo tak nazywa się wspomniany nurt to skrót od Humanity Fuck Yeah. Aż nie wierzę, że piszę o czymś takim jak kierunki w literaturze, ale ten akurat na przestrzeni ostatnich kilku lat rozbłysnął, aż oczy bolą. To co go wyróżnia to fakt, że jest porywający i inspirujący. Zakwitło toto na reddicie i można sporą część znaleźć na r/HFY, no i to właśnie tam, w krainie internetowych wypocin twórczych prezentowana jest chwalebna ludzka wyjątkowość.
Z czym się to w ogóle je? Humanity Fuck Yeah to coś więcej niż tylko zbiór opowiadań. To manifestacja ludzkiego ducha w literaturze fantastycznej. Świat, gdzie ludzka niezłomność, determinacja, odwaga i spryt są fundamentem, na którym budowane są te niezliczone ilości opowiadań. Na czym polega fenomen? HFY narodziło się z potrzeby podkreślenia niezwykłych cech ludzkości, borykającej się z przeciwnościami każdej możliwej natury. Autorzy, najczęściej bardzo amatorsko, zaczęli snuć opowieści o ludzkich wyczynach na kosmicznej arenie. O bohaterskich czynach, wytrwałości, empatii, pomysłowości. To poczucie, że w niepozornym człowieku tkwi potencjał do wielkich rzeczy i pokonania wszelkich przeciwności jest ścisłym rdzeniem Humanity Fuck Yeah.
Wśród opowieści, jakie są dostępne za darmo (co prawda po angielsku) na r/HFY znajdziemy nie tylko epickie bitwy z obcymi cywilizacjami, ale opowieści o bohaterach, którzy wcale na scenę się nie pchali, ale musieli pokonać trudności i wyjść na końcu historii w glorii i chwale. Ta różnorodność tematyczna, choć zamknięta w ramach tego samego nurtu sprawia, że całość jest zwyczajnie fascynująca w swojej wszechstronności.
Wspominając w ogóle o Humanity Fuck Yeah nie możemy o tej wszechstronności zapomnieć. Historie o wyższości ludzkiego ducha to jedno, ale eksploracja różnorodnych aspektów ludzkiej natury to również szalenie istotny element. Czy jesteśmy w stanie zaadaptować się do nowej rzeczywistości po poznaniu innych, jakże obcych kultur? Czy znajdziemy siłę, by poradzić sobie z przeciwnikiem, jednocześnie służąc też pomocą pozostającym w potrzebie? Czy poradzimy sobie w chwili słabości? Najlepsze jest to, że te pytania nie odnoszą się jedynie do opisywanych bohaterów, ale do nas samych. Dzięki temu Humanity Fuck Yeah jest manifestacją ludzkiej wiary w siebie i w swoje możliwości. Jest hołdem dla tych, którzy wierzą, ze w każdym z nas drzemie iskra niezłomnej siły, gotowej podjąć każde wyzwanie.
I powiem Wam, że naczytałem się okrutnej ilości tych opowiadań. Zazwyczaj pozostawiały mnie w odczuciu totalnego niedosytu.
Autorzy, skubane bestie, potrafią tak skonstruować świat, że ciężko się od lektury oderwać. Człowiek, jak tak „ryba wyjęta z wody” musi zaadaptować się do nowych warunków i z wykorzystaniem taktyk i zwyczajów, dla nas oczywistych, a dla obcych zwyczajnie… No cóż – obcych. Najczęściej z sukcesami. Wiadomo, zawsze się jacyś malkontenci znajdą, że niepoprawność potyliczna (nie mylić z polityczną), że takie pianie z zachwytu nad wyczynami ludzkości zalatuje… No właśnie? Czym? Planetarnym Nacjonalizmem? Homo-supremacją, w sensie że sapiens? Jak zwał tak zwał – nie wdrażając się specjalnie w żadne wydumane ideologie – czyta się to z ogromną satysfakcją.
No i mam polecajkę. A co?
Wg opisu znajdującego się w internetach: Książka „Nowy Gatunek” autorstwa Alberta A. Nolena II, z ilustracjami Elizabeth Walsh, to pierwszy tom serii. Akcja rozpoczyna się po straszliwym ataku w głębokiej przestrzeni kosmicznej, gdy statek Republiki o nazwie Lowelana znajduje się w opałach. Zdając sobie sprawę, że nie mają szans na pokonanie wrogów, Szef Okrętu, Uleena, członek gatunku gadów Urakari (bez ogona), wydaje rozkaz ślepego skoku. Statek i załoga ledwo uchodzi z życiem. Nie obywa się bez ofiar. Skok zabiera ich daleko od przestrzeni Republiki, w kierunku, który jeszcze nie został zbadany. Pomimo poważnych uszkodzeń statku i wielu ofiar, wydaje się, że nie ma nadziei na ratunek. Wtedy otrzymują odpowiedź na swój sygnał ratunkowy. Podlatuje do nich jednostka i po krótkiej wymianie uprzejmości dyplomatycznych padają słowa „Witamy w Sol”.
A potem historia się rozkręca. Od kosmicznej potyczki z nieprzyzwoicie upartymi wrogami, którzy na Lowelanę pod wodzą Szefa Okrętu Uleeny napadli, przez ogólny opad szczęki nowych kosmicznych przyjaciół na widok możliwości militarnych, jakimi dysponuje ludzkość, po nawiązanie relacji dyplomatycznych z Republiką i przystąpienie do pełnoprawnej Wojny z członkami rasy sztucznych inteligencji, która za cel postawiła sobie wykoszenie organicznych, ponieważ tak. 42 rozdziały naprawdę dobrego czytania i ciągle mi mało. Dobrze, że jest drugi tom…
Bohaterowie są soczyści, akcja wartka i pełna niespodzianek. O twistach fabularnych nie wspomnę. Intryga, wojna, sztuczne inteligencje i jaszczurki bez ogona. No aż przyjemnie czytać.
Historie, o których mówię są napisane przez amatorów, którzy korzystają z Reddita jako platformy do tego, by zaistnieć i kto wie, może z czasem, jak twórca „Nowego Gatunku” wydać swoje opowiadanie w wersji papierowej. Możliwe też, że niektórzy chcą po prostu wyrzucić z siebie dyskomfort twórczy. Wiem jak to jest, jak się pomysły po głowie kołaczą i nie mają żadnego ujścia. Dla zainteresowanych, na początek polecam krótkie opowiadanie – „Humans don’t give a fuck”. Nie zdradzę o czym jest, ale czyta się szalenie przyjemnie, szczególnie jako pierwszy krok, wprowadzający w Humanity Fuck Yeah.
No Comments