Dlaczego? Bo wiem jak z niego korzystać, w przeciwieństwie do sporej części gawiedzi, która jest do niego przyklejona i zwyczajnie sama nie wie po co. Snapują o tak zwanych „dupereliach”, zamiast wykorzystać Snapchata jak należy – do trzech zastosowań, do jakich tak naprawdę się nadaje. Ej, a może właśnie takie głupoty to jedna z nich?
Zastanawiające. Poważnie. Poprzednie części moich przemyśleń na ten temat zajmowały się na ten przykład Instagramem. Działo się to w momencie nagłego „wściekłego ataku” na Snapchat. Dziwne to w sumie nie było, bo na rynku aplikacji społecznościowych jest już dostatecznie ciasno i ładowanie do topniejącej zawartości telefonu kolejnego ustrojstwa ma średni sens. Ale czy naprawdę Snapchat zasłużył na taki hejt jaki wtedy, jakieś dwa miesiące temu na niego spadł, szczodrze rozdawany przez rodzime podwórko Internetu?
Trochę tak. Za sprawą właśnie o dupereliach snapująchych. Co mnie interesuje, że wyglądasz jak pies? Dlaczego dajesz mi znać, że masz kaca? Po co mi oglądanie wideo, roztrzęsionego jak Blairwitch Project, z imprezy w remizie w Kocidupkach Smutnych, powiat Tęgiesmuty? Cieżko przekonać do używania tej aplikacji w ten sposób. Ale, jak się tak wgryźć w snapy osób popularnych, bądź o tę popularność walczących, to zaczyna się robić ciekawie.
Poniżej trzy, moim zdaniem poprawne metody korzystania ze Snapchata, choć pewnie część z Was powie, że krzewię grzech i jeszcze namawiam nieletnich.
Pierwsze zastosowanie – promocja marki, bądź osoby.
Co prawda najczęściej stosowana przy użyciu metod conajmniej dwuznacznych, bo odbywa się to na zasadzie pokażę ci kawałek ciała, to będziesz o mnie pamiętał. Mnogość golizny na Snapchacie. Niestety, na to rady nie ma, bo cenzurowanie wideo, które znika po dobie, ma tyle samo sensu, co, zatrudnienie królika, żeby nam kable przed przegryzieniem chronił. Nawet jakiś czas temu okazało się, że biedna amerykańska matka pozwała, czy chciała pozwać Snapchat do sądu za to, że jej UWAGA dwunastoletni syn gdzieś kawałek gołego ciała zobaczył. Przypadkiem zupełnym. Nie jest przecież możliwe, by chłopak na krawędzi dojrzewania z nieograniczonym dostępem do Internetu szukał czegoś, co matka uznała za niestosowne na jego grupę wiekową, prawda? Przecież jej synek jest całkowicie niewinny. Czy to źle, że można goły zadek, albo i więcej zobaczyć? Czy golizna to dobry sposób na reklamowanie czegokolwiek? Nie muszę chyba odpowiadać. To oczywiste, że tak. Nie jedna i nie dwie „modelki” wybiły się w ten sposób. Czy do tego Snapchat został stworzony? Średnio, ale skoro działa, to czemu nie?
Nie dalej jak dzisiaj widziałem snapa z informacją – przygotujcie się, żeby zrobić screenshota. No i screenshota zrobiłem, dodałem kolejną interesującą osobę do listy stalkowanych. Działa! Nie, wbrew obiegowej opinii, pani nie była goła, ale technika jak najbardziej mnie złapała.
Drugie zastosowanie – możliwość pochwalenia się, czyli tak zwany Janusz-mode.
To akurat bardzo ludzkie, żeby mieć ochotę sprawić, by sąsiadowi oko zbielało. Pachnie z daleka Januszem Cwaniakiem, stąd nazwa, ale ileż razy nie zdarzyło Ci się drogi czytelniku, czy czytelniczko, że dodajesz na portalach i aplikacjach społecznościowych coś tylko po to, by Gośka pozieleniała z zazdrości, albo żeby Zbyszek poczuł kto jest panem? Wyjazd nad morze, na Riwierę, poza Sosnowiec… Marzenie dla wielu, Tobie udało się zrealizować. A niech plebs poczuje respekt. Albo robisz to, by dać inspirację znajomym, którzy w zapracowaniu nawet nie wiedzą, że za całkiem nieduże pieniądze można? Filozofuję trochę, ale tak po prawdzie, to nic nie stoi na przeszkodzie, by do tego, prawidłowo, Snapchata używać. Czy stoi za tym coś pozytywnego, czy negatywnego ma całkowicie drugorzędne znaczenie.
Trzecie zastosowanie – moje ulubione – skracanie czasu na wyjaśnienia.
Jeśli mam się z kimś skontaktować (tak, mówię o żonie), która wysłała mnie np. do sklepu, w którym, zgodnie z Wolą Niebios, żadem mężczyzna wstępu mieć nie powinien. Przykładowo niech każe mi kupić coś, czego nazwy wymówić nawet nie umiem, a za głupiego się nie uważam. Niech, dla dobra dyskusji uda mi się znaleźć to, o co Jej chodziło… Dwa różne… Psia krew… Jak wybrać? Zadzwonić? Napisać? Procedura nieco za długa. Wyjmij telefon, wykręć numer, zanim się dodzwonisz, bo przecież po co Jej telefon, wytłumacz, zbierz za to, że to takie proste, a ty nie umiesz. Dramat. SMS to jeszcze gorsze rozwiązanie. Napisanie o co ci chodzi zajmie jeszcze więcej czasu. MMS? Płatny, na karcie śliczne zero, a w sklepie darmowe Wi-Fi. Co zostaje? Cyknąć fotkę, wysłać z zapytaniem w postaci bachniętego palcem znaku zapytania i z głowy. Ja sobie zakupy dokończę, a jak się żona zdecyduje, to może albo zadzwonić, albo napisać, albo „Snapczatnąć”. Szybszej metody nie ma. (Pod warunkiem, że nie bierzemy pod uwagę żadnych Facetimów, Messengerów ani Google Duo). Nie jest to może rozwiązanie na tyle wiekopomne, by o nim książki pisać, ale sprawdza się wyjątkowo dobrze i szczerze nie rozumiem, dlaczego ten aspekt działania nie jest brany pod uwagę, przez miłościwie go hejtujących.
Czy musimy ze Snapchata korzystać? Absolutnie nie. Czy jest przydatny? W moim przypadku jak najbardziej. Czy trzeba się nad jego przydatnością wyzłośliwiać? Można, ale średnio elegancko.
W następnym odcinku dowiemy się dlaczego Esmeralda z Leonciem nie przyznali się do zakupów na lewo i dlaczego magazynier krwawi, czyli „To nie jest kraj dla biednych ludzi”. A poważnie, to zastanowimy się nad szaloną popularnością list Top 10.
2 replies on “A ja tam Snapchata lubię…”
Jak czytam trzecie rozwiązanie, to sie zastanawiam ile promili we krwi miał autor w momencie pisania.
Pewne rzeczy mozna robić dookola, ale to juz przypomina podróż do Londynu przez Australię 😛
Można nawet przez Władywostok! Ileż przygód przy okazji? 😀 Kwestia stosowania rozwiązań najwygodnieszych dla nas. Dla mnie, to rozwiązanie działa śpiewająco. A wydmuchałem śliczne okrągłe zero.