Kiedy pierwszy raz przeczytałem o nowym smartfonie Palm i ich wielkim „come back” do smartfonowego świata to przyznam szczerze, że trochę łezka się w oku zakręciła. Z każdą kolejną informacją zainteresowanie rosło, do tego stopnia, że początkowo nie wierzyłem w cenę tego malucha. Ale kiedy Palm Phone pojawił się oficjalnie to czar prysł, choć nie zmienia to faktu, że takiego smartfonu jeszcze nie było.
Zaraz ktoś napiszę, że jak to nie, przecież były. Jest chociażby Jelly Pro, który niedawno dostał aktualizację do Androida 8.1 Oreo czy jego wzmocniona, odporna na wodę wersja o nazwie Atom. Ale to co innego, to najmniejsze smartfony z 4G na pokładzie. Palm Phone też jest malutki, ale nie aż tak.
Początkowo, gdy zagłębiałem się w różne informacje i pierwsze wrażenia na zagranicznych portalach, to byłem trochę zmieszany, bo każdy pisał tak, jakby ten mały smartfonik nie mógł działać samodzielnie, a był tylko „pomocnikiem” do naszego głównego smartfona (jak to ładnie ujęło The Verge – „It’s like a phone for your phone”). Taka była pierwsza myśl, ale przecież to byłoby bez sensu, bo jeżeli miałby działać jak np. smartwatch bez SIM, to i tak musielibyśmy zabierać ze sobą głównego smartfona żeby cokolwiek włączyć czy z kimś się połączyć. Palm Phone ma oczywiście miejsce na kartę SIM i może działać jak normalny telefon, ale jego przeznaczenie jest z góry określone.
Jaki jest nowy Palm Phone?
Palm Phone ma opływową budowę o wymiarach 50 x 97 mm i grubości 7,4 mm, która waży raptem około 62 gramów. Śmiało można stwierdzić, że to jeden z mniejszych smartfonów na świecie, ale wcale nie jest powiedziane, że będzie idealny dla osób, które lubią małe smartfony. Sprawa jest prosta – ten smartfon jest zbyt mały, by można było go komfortowo obsługiwać na co dzień. No, chyba, że ktoś weźmie szeroką taśmę i przerobi go na smart-zegarek. Gdyby 3,3-calowy wyświetlacz powiększyć do 4 cali to już sporo by zmieniło (w końcu 4 cale miał taki iPhone 5 i używało go się świetnie).
Sprawdzi się jednak jako telefon awaryjny, telefon, którego nie będzie szkoda, gdy pojedzie się na Woodstock, telefon, którego można śmiało zabrać ze sobą na rowerową wycieczkę czy wsadzić do specjalnej opaski podczas biegania, pływania czy innych aktywności. Zresztą, konstrukcja została przemyślana bardziej niż sądzicie, by temu sprostać. Z przodu i z tyłu jest szkło Gorilla Glass 3 (uznawane przez branżę za najlepsze), a obudowa jest odporna na zachlapania i zanurzenie w wodzie dzięki IP68.
Tak niewielki ekran ma też swoje zalety, bo według specyfikacji jest szalenie szczegółowy – 445 ppi jednak robi robotę. Szkoda tylko, że nie dali tutaj AMOLED’a, a tylko zwykły LCD. W środku umieszczono też Snapdragona 435 oraz 3 GB RAM i 32 GB pamięci wewnętrznej. Obsługa, szczególnie jak ktoś ma wielkie dłonie, może być utrudniona, ale w smartfonie i o tym pomyślano. Tak, prawie idealnie.
Palm Phone działa na mocno zmodyfikowanym Androidzie 8.1 Oreo, który na pierwszy rzut oka wygląda jak… watchOS od Apple.
Wszystko przez listę z aplikacjami, których ikony mają różną wielkość i wyglądają jakby były porozrzucane po ekranie. Dlatego też przypomina to trochę interfejs z Apple Watch. No właśnie, tylko przypomina. Wyobrażacie sobie jakby dodali tutaj ekran, który reaguje na nacisk, a wybór aplikacji działałby tak jak w zegarku od Apple?
Pod ekranem jest jeden wirtualny przycisk z kilkoma opcjami, co nie do końca przypadło mi do gustu. Ja widziałbym tutaj gesty, podobne do tych jakie znajdziemy w OnePlusie 6 czy Mi MIX 2S od Xiaomi.
Co ciekawe, jest też tylko jeden przycisk fizyczny – ten od zasilania. Głośność musimy zmieniać za pomocą wirtualnego paska w systemie.
Jest jeszcze coś, co w głównej mierze pomoże oszczędzić energię. Nazywa się Life Mode i jest czymś w rodzaju trybu oszczędzania baterii. Wyłącza powiadomienia, zmniejsza wydajność i wyłącza niektóre funkcje w systemie, ale pozostawia przykładowo możliwość słuchania muzyki. Spoko, szczególnie jeśli chcemy pobiegać i na chwilę „odciąć się od świata”. Funkcja może okazać się przydatna, a to dlatego, że w smartfonie mamy baterię o pojemności 800 mAh. Już wiem, że nie będzie dobrze, bo taki Jelly Pro potrafił wytrzymać pół dnia, a miał nieco większy akumulator.
Ale co z tego, skoro i tak go nie kupimy?
Trzeba byłoby się sporo nagimnastykować, żeby kupić Palm Phone’a, a nawet jeżeli by się to w końcu udało, to nie ma pewności, że działałby prawidłowo. Nowy Palm to sprzęt na wyłączność amerykańskiej sieci Verizon, a skoro tak, to już w ogóle jest przechlapane. Mogą kupić go klienci tej sieci, którzy mają już jakieś usługi, ale muszą liczyć się z miesięczną opłatą na poziomie 15 dolców. Verizon oferuje też usługę Number Share i wydaje duplikat karty z tym samym numerem, który można wsadzić do Palma.
Nawet jeśli jakimś cudem pojawiłaby się wysyłka do Polski, nawet darmowa, bezpieczna i w dodatku na latającym ośle, to niewiele osób by się zdecydowało na taki, bądź co bądź, wynalazek. Wszystko przez absurdalną cenę na poziomie 350 dolarów. Komuś chyba mocno… palma odbiła żeby policzyć sobie tyle za takie urządzenie, które pod tym względem powinno nazywać się Palm Face niż Palm Phone.
No Comments