Dziecięce marzenia to coś, co wzbudza we mnie ogromne pokłady nostalgii. Każdy z nas, mając 6-7 lat wiedział, że będzie astronautą, policjantem, kucharzem bądź nauczycielem. Po kilkunastu latach nie do końca okazywało się to zgodne z rzeczywistością, no ale cóż – warto mieć marzenia. Moje aspiracje zawodowe dość często się zmieniały, począwszy od kucharza, przez fryzjera, aż po informatyka. Obecnie jestem studentem logistyki, ale niezmienna jest jedna rzecz – zawsze, równocześnie, chciałem podróżować. Z perspektywy czasu wydaje się to zabawne, ale niegdyś podróżowałem palcem po mapie, a gdy doskwierała mi nuda, otwierałem encyklopedię PWN i czytałem na temat różnorakich państw świata. Głód bycia podróżnikiem przetrwał, a konsekwencją tego jest mój ostatni wypad do Iranu, z którego jestem niezwykle dumny.
Powodów do tej dumy jest kilka, ale główny z nich to sam fakt, że poleciałem. Poleciałem do kraju, który w mediach przedstawiany jest w lekko mówiąc nieuczciwy sposób. Pomyśl teraz o trzech rzeczach jakie kojarzą Ci się z Iranem – całkiem możliwe, że wśród nich znajdzie się krwiożerczy islam, prawo szariatu oraz kara śmierci. Jeszcze kilka lat temu też byłem w stanie pomyśleć tak prostoliniowo, jednakże właśnie za to kocham podróże. Za możliwość weryfikacji kłamstw, poznawania rzeczywistości taką jaką jest. Sam wyjazd mogę określić mianem antropologicznego, co też jest powodem do zadowolenia. Będąc przez siedem dni w Iranie, śpiąc u lokalnych mieszkańców, spożywając z nimi posiłki poznałem ich wersję spojrzenia na otaczającą rzeczywistość, a przede wszystkim nawiązałem wiele wspaniałych znajomości. Dzięki nim zobaczyłem ten piękny kraj w jeszcze bardziej przystępny sposób. Kraj, który próbuje być nowoczesny, choć w erze amerykańskich sankcji to naprawdę trudne do realizacji.
W zależności od punktu widzenia można powiedzieć, że są one słuszną odpowiedzią naszego wielkiego sojusznika zza oceanu na barbarzyńską politykę kolejnych Ajatollahów. Patrząc na tę sprawę z innej strony, można powiedzieć, że to konsekwencja irańskiego konfliktu z Izraelem, któremu Iran w zasadzie jako jedyny w rejonie, przy współpracy z Libanem i tamtejszym Hezbollahem jest w stanie wyrządzić krzywdę. USA jakiś czas temu dał Izraelowi kamień z napisem LOVE, a ten co jakiś czas rzucany jest w stronę Iranu, bynajmniej nie z uczuciem, a z nienawiścią. Prawda zapewne jak zawsze leży gdzieś po środku, lecz media w tej sprawie są dość jednostronne i zły jest tylko ten jeden. Ten, którego odwiedziłem.
Absurdalność sankcji czasem poraża. Już na etapie wyrabiania wizy napotkałem na różnego rodzaju trudności z tego powodu. Koszt wizy to 50 euro, co w porównaniu z kosztem wyrobienia amerykańskiej wizy turystycznej wydaje się być małą opłatą. Co więcej, w zasadzie wygląda to tak, że wystarczy zapłacić i już możemy lecieć, a w przypadku wizy do USA uprawiamy mocno piętnowany w Polsce hazard. Możemy zapłacić i nie polecieć, bądź polecieć – a wszystko to zależy od widzimisię jakiejś osoby w garniturze. No dobrze, więc gdzie te trudności skoro płacisz-lecisz? W samej płatności! Niemal wszystkie banki mają zablokowaną możliwość wykonania przelewu na konto Irańskiej Ambasady, co oznacza, że przelew po prostu nie dojdzie. Wyjątkiem jest PKO Bank Polski, w którego placówce można dokonać przelewu na konto ambasady w Warszawie oraz prawdopodobnie jeszcze wyjęty spod prawa bankowego Revolut. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku pobierana jest prowizja. W przypadku popularnego ostatnimi czasy start-upu z branży fintech to około 2 euro. Po dokonaniu opłaty przyszedł czas na dostarczenie potrzebnej dokumentacji na warszawską ulicę Św. Aldony. Żaden ze mnie słoik, a do Warszawy nie uśmiecha mi się jechać 5 godzin, zdecydowałem się więc skorzystać z kuriera. Tutaj też mój wybór był bardzo ograniczony, bowiem do Ambasady Iranu paczki i listy dostarcza wyłącznie DHL. DPD, Fedex, UPS nawet nie pocałują klamki, bo nie mogą.
O absurdalności niektórych sankcji niech poświadczy niedawna awaria Boeinga 737 MAX 8 linii Norwegian. Samolot leciał z Dubaju do Oslo, ale awaryjnie musiał lądować w odwiedzonym przeze mnie Shirazie. Samolot został uziemiony na płycie irańskiego lotniska na ponad 2 miesiące, ponieważ nie można było dostarczyć potrzebnych części do naprawy samolotu, gdyż jest to zakazane przez amerykański rząd. Po uzyskaniu specjalnej zgody, dostarczono części, jednakże wymagało to uruchomienia dyplomatycznych kontaktów na linii Norwegia – Stany Zjednoczone. Co z pasażerami? Po jednym dniu odlecieli do Oslo innym samolotem, ale nie pojadą już do USA bez wizy.
Niespodziewane lądowanie późną porą wymusiło konieczność skorzystania z hotelu – by to było jednak możliwe, każdy z nich musiał wyrobić wizę „on Arrival” na irańskim lotnisku. Niestety, lecz każdy pobyt w Iranie jest postrzegany przez amerykańską administrację jako rzecz niepożądana, niezależnie od przyczyn, co wyklucza zarówno mnie jak i obywateli Norwegii (oraz zapewne kilka osób z innych krajów) będących na pokładzie z programu Visa Waiver Program, czyli lotów do USA bez wizy. Dla jasności, Norwegia już w nim uczestniczy, a Polska nieustannie stara się by do niego dołączyć.
Sytuacje bywają więc kompletnie absurdalne, w wyniku czego Iran nie rozwija się tak szybko, jak by na to zasługiwał. Nie oznacza to jednak, że wszystko co złe jest konsekwencją złych sąsiadów bądź krwiożerczej Ameryki. Po rewolucji w 1979 roku kraj ten przeszedł znaczącą transformację i zmienił się w państwo wyznaniowe oparte o prawo szariatu. Moment ten jest kluczowy w irańskiej historii, bo wtedy nastąpił odwrót od zachodu, który widoczny jest po dziś dzień.
Niemal wszystkie zachodnie strony i portale internetowe są zablokowane, a przyjazd do Iranu bez wykupionego VPN to średni pomysł.
W zasadzie jedynym dostępnym medium wywodzącym się z zachodu jest Instagram. Ludzie używają go na potęgę, a za jego pośrednictwem można robić nawet zakupy. Jeszcze kilka miesięcy temu popularny był również Telegram, ale cóż – obecnie zyskał miano nielegalnego.
Może się więc wydawać, że Iran nie jest krajem dla młodych, pełnych energii nastolatków. Że nie ma tam hipsterów, nie ma iPhonów, a nastolatki zamiast na randki całymi dniami czytają Koran. Przekonałem się na własnej skórze, że rzeczywistość jest zgoła inna – żyje się tam całkiem normalnie, choć czasem w wyniku nałożonych przez prawo ograniczeń ludzie zmuszeni są do cholernej kreatywności. Konieczność wznoszenia jej na wyżyny każdego dnia z pewnością męczy, jednakże z moich rozmów z wieloma osobami, o różnych statusach społecznych i płci wynika, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Bo co jak co, ale o interakcję wcale nie było ciężko. Na każdym kroku ktoś zaczepiał mnie i pytał jak mam na imię, skąd jestem (ważne słowo – Lahestan) a na sam koniec padało magiczne „Welcome to Iran”. Takich sytuacji było co nie miara, a jedna z nich zdarzyła się podczas podróży irańskim odpowiednikiem Ubera o nazwie Snapp. Wsiadłem do złej taksówki, ale okazało się, że właściwy podróżny, który stał po drugiej stronie ulicy jedzie we względnie tym samym kierunku, więc taksówkarz podwiózł nas obu. Podczas krótkiej przejażdżki została zaproponowana mi jazda motocyklem po mieście Yazd oraz miejsce do spania + posiłek. Niestety nie skorzystałem, bo byłem już umówiony z Alim i jego rodziną – właścicielem sklepów z pyszną baklavą. Z nim na brak rozrywek nie mogłem narzekać, pomimo tego, że komunikacja była utrudniona z racji słabego angielskiego.
Iran z racji panującej tam inflacji, pośrednio wynikającej z nałożonych sankcji, jest bardzo tani dla przyjezdnych. Między innymi dlatego poruszając się po tym kraju korzystałem z taksówek. Przejechanie z Shirazu do Persepolis (ok. 50 km) kosztowało 250 000 IRR (riali) czyli niecałe 2 dolary. Jadąc we trójkę były to tzw. „groszowe” sprawy. W Iranie nie ma jednak Ubera, ale jest odpowiednik o nazwie Snapp, który jest tak bardzo popularny, że średnio obsługuje dwa miliony przejazdów… dziennie. Dostosowano go do lokalnych potrzeb i będąc kobietą można zamówić taksówkę, którą prowadzić będzie przedstawicielka płci pięknej.
Kontakty damsko-męskie są tam utrudnione, więc wynika to właśnie z tego. Nie ma tam Tindera, ale są tinderowe czwartki. Nie trzeba zakładać konta, nie trzeba instalować aplikacji – należy mieć jednak samochód bądź znajomego, który takowy posiada (1 litr benzyny to 40 groszy). Nieświadomy wziąłem udział w takowym procederze, jednakże nie byłem przygotowany, więc moja polska dziewczyna nadal jest tą jedyną. Okej, więc jak przesuwamy w prawo będąc w Iranie? Wsiadasz do samochodu wraz z przygotowanymi karteczkami z numerem telefonu bądź instagramową ksywką. Jeżdżąc po mieście, na światłach, w korku, na obwodnicy rozglądasz się na prawo i lewo obserwując samochodu wypełnionego perskimi kobietami, które przyznaje – są urodziwe. Uśmiechasz się i oczekujesz odwzajemnienia – udało się? Odsuwasz szybę i wymieniasz się karteczkami, by po chwili otrzymać wiadomość, telefon bądź follow na Instagramie. To co dzieje się potem, jest indywidualną kwestią, więc niech tutaj zakończy się moja instrukcja perskiego podrywu.
Przyznam szczerze, że Iran bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i mając obecny bagaż doświadczeń, nie podarowałbym sobie, gdybym tam nie poleciał. Miałem swoje chwile zawahania, kiedy myślałem bardziej w odcieniach szarości, aniżeli w kolorowych barwach. Do napisania tego artykułu, a być może serii zachęcił mnie Krzysiek, lecz miałem pewne obawy – że tematyka nie ta, że ludzie chcą czytać o Snapdragonie i najnowszym Androidzie, a nie o jakimś kraju 3,5 tysiąca kilometrów dalej. Wtedy przypomniałem sobie liczne pytania mamy Zahry, nowo poznanej znajomej w Persepolis. Podczas wspólnego picia szafranowej herbatki na parkingu, obok zabytkowego miasta, bardzo ciekawiło ją co ludzie w Polsce myślą o Iranie. Kiedy odpowiedziałem, że Polacy z racji swojej nieświadomości myśląc o Iranie są pełni obaw, odpowiedziała mi:
„Widzisz jak u nas jest, pijemy herbatę i rozmawiamy. Leć do Polski i powiedz prawdę , bo chcemy żyć normalnie i tak robimy. Z otwartymi ramionami przywitamy każdego, tak jak ciebie i nikomu nie stanie się krzywda. Jak już to zrobisz, kup następne bilety i wróć.”
Przypomniałem sobie te słowa i postanowiłem szerzyć dobrą nowinę. Nowinę o wspaniałym kraju pełnym życzliwych ludzi, którzy potrafią brać tabletki tylko po to, by nie usnąć na nocnej zmianie, bo za dnia oprowadzali cię po mieście (Amid, pozdrowienia wariacie!). Kraju szafranowych lodów, ryżu, a nawet piwa. Kraju, którego nie zapomnę i do którego wrócę, póki jeszcze w tych dziwnych czasach istnieje na mapie.
4 replies on “Część #1: Iran okiem geeka, czyli nowoczesne państwo wielu ograniczeń”
fajny pozytywny artykuł, świata nie zmieni ale może kogoś zachęci do podróży 🙂
Być może będzie więcej podobnych tekstów, ale to wszystko w rękach (a raczej palcach i klawiaturze) Kamila.
Jak rozumiem korzystałeś z Couchsurfingu?
Tak, dokładnie. Tylko pierwsza noc była w hostelu, ale każda z kolejnych sześciu nocy to było spanie lokalnych. Bardzo miło wspominam ten czas, bo poznałem fantastyczne osoby, z którymi przygody były wręcz niezapomniane.