Nowa Motorola razr to rzeczywiście historyczne wydarzenie, które powinno być zapamiętane niemal tak samo jak teraz pamiętamy i wspominamy legendarną Motorolę RAZR V3. To, że nowa Motka z klapką będzie czymś wyjątkowym zdążyliśmy się już przekonać na światowej premierze w listopadzie 2019 roku. Teraz, gdy smartfon zagościł oficjalnie w Polsce, mogę napisać, że to jedno z tych najgorętszych urządzeń, których przetestowanie stawiam sobie za punkt honoru. Miałem ją wreszcie w swoim rękach i choć było to tylko raptem kilka minut, to już wiele rzeczy udało się sprawdzić. I było to szalenie ważne i jednocześnie zaskakujące kilka minut.
Często w przypadku prezentacji nowych urządzeń staram się napisać o nich nieco inaczej. Trochę analizuję, trochę „gdybam” i dorzucam swoje przemyślenia, ale przede wszystkim nie lecę suchą specyfikacją, by tylko mieć newsa na sztukę i lubiane przez gugla 300 znaków. Z pewną dozą samochwalstwa muszę stwierdzić, że niektóre z tych rzeczy napisanych wcześniej, potwierdza się i to przy pierwszym kontakcie. Tak jak to było teraz z Motorolą razr.
Dlatego też, pozwolę sobie wrzucić tutaj kilka fragmentów z mojego wcześniejszego tekstu o nowej Motce z dodatkowymi spostrzeżeniami, jakie mam po premierze.
Pierwsze co mnie zaskoczyło to jakość wykonania. Serio. Rzadko ma się takie odczucie, że bierze się coś pierwszy raz do ręki i mówi „o cholera, jest dobrze”. Zero skrzypienia, trzeszczenia, latania czy luzów. Nie pamiętam kiedy i czy w ogóle jakikolwiek smartfon zrobił na mnie tak dobre pierwsze wrażenie. Wszystko spasowane perfekcyjnie. Z tyłu mamy metalową, chropowatą obudowę, a na wierzchnim ekranie szkło Gorilla Glass. Jedyne co mnie trochę zniesmaczyło, to fakt, że obudowa z wierzchu niemiłosiernie zbiera paluchy, co sprawia, że smartfon w sekundę zmienia swoje oblicze.
Na pewno zastanawia was mechanizm klapki. Tutaj muszę stwierdzić, że działa to z odpowiednim wyczuciem, siłą i precyzją. Jest charakterystyczne „klapnięcie” przy zamykaniu obudowy. Według mnie rzeczywiście coś tam Motorola popracowała przy zawiasie (podobno ludzie od Yogi przy tym dłubali), bo sam sposób pracy jest lepszy niż w Galaxy Foldzie. A wiem co piszę, bo sam zdjęcia na premierze robiłem właśnie tym Samsungiem. Zakładam, że jako jedyny.
Po rozłożeniu ekran się nie ugina i jest przytrzymywany czy nawet w pewnym sensie napinany przez elementy konstrukcyjne zawiasu. Owszem, w razr działa to w poziomie, a u Samsunga w pionie i sam mechanizm jest węższy, ale mimo wszystko, kultura pracy jest lepsza w przypadku klapki. Ciekawe zatem jak będzie w Galaxy Bloomie (aka Galaxy Z Flip)?
Mając razr’a w dłoni ze sporym niepokojem próbowałem otworzyć go samym kciukiem. Nie dlatego, że się nie da, bo jest to możliwe, choć znacznie cięższe niż w poprzedniku. Głównie przez to, by nie stać się pierwszą osobą, która wbrew swojej woli „zapisała” się na przedsprzedaż TEGO konkretnego egzemplarza (gdyby spadł).
Najważniejsze pytanie – czy widać zgięcie?
„W praktycznie każdym materiale jaki obejrzałem, nie zauważyłem, by w najbardziej newralgicznym miejscu ekranu było widoczne jakiekolwiek zagięcie, uwypuklenie, widoczna krawędź czy inna niedoskonałość.”
To wszystko się potwierdziło. Rzeczywiście w Motoroli razr ekran jest tak sprytnie zawijany, że po rozłożeniu nie widać żadnego zgięcia, zagłębienia czy szczeliny. Dotykałem, czyściłem, sprawdzałem pod różnymi kątami i nic nie widać. Jedynie, gdy powoli przejedziemy palcami po ekranie, jednocześnie obserwując w skupieniu każdy jego milimetr, to wyczujemy coś pod opuszkami. Jest to jednak na tyle znikome i nieistotne, że nie ma czym sobie głowy zawracać.
W kwestii konstrukcji okropnym utrudnieniem może być tak zwana „bródka”. Chodzi o to, że wyświetlacz jest zbyt blisko wgłębienia. Możemy zapomnieć o obsłudze gestów w Androidzie, bo już z przyciskami jest lekki problem. Nie ma opcji, by zrobić gest muśnięcia od dołu, nie dotykając jednocześnie krawędzi dolnej obudowy. Z tym będzie trzeba się oswoić.
W takim oświetleniu jakie było na konferencji ciężko w praktyczny sposób sprawdzić wyświetlacz. Mam na myśli między innymi kolory czy jakość wyświetlania. Wstępnie mogę stwierdzić, że jest optymalnie, ale na ostateczne wnioski jeszcze przyjdzie czas. To co jednak przykuło moją uwagę to spore wcięcie w ekranie na górze i ścięte boki na górze ekranu. Wygląda to bardzo nietypowo, ale na całe szczęście Motoroli nie przyszło do głowy to, by upychać tam jeszcze ikony powiadomień. Te są niżej, więc jest szansa na to, że będą wyświetlały się w pasku na całej szerokości ekranu.
„Drugi ekran z kolei, ten na wierzchu, jest mały i raczej będzie wykorzystywany do podstawowych rzeczy jak powiadomienia czy podgląd aparatu.”
Tu też się zgadza, co zresztą widać na poniższych zdjęciach. Możemy bez rozkładania smartfonu włączyć aparat i wykorzystać główny aparat do zdjęć, jednocześnie mając podgląd „na żywo”. Normalnie wyświetlają się podstawowe informacje jak godzina, data czy bateria, a jeśli przyjdą jakieś powiadomienia to pojawią się w formie prostych ikonek. Jeżeli z kolei podejrzymy wiadomość mailową, to po otworzeniu klapki wszystko przerzuci nam się na większy ekran. Działa to tak z kilkoma systemowymi aplikacjami, a jak będzie z innymi, to czas pokaże.
Gdyby nie zagięty wyświetlacz, to ten smartfon kosztowałby 1500 złotych.
Ile kosztuje smartfon z około 6-calowym wyświetlaczem, procesorem Snapdragon 710, 6 GB RAM i pamięcią 128 GB? No właśnie, są to podzespoły, które jesteśmy w stanie mieć w tańszym średniaku. Do tego jeden aparat, który może i robiłby dobre zdjęcia, ale tak z 3-4 lata temu i Android 9.0 Pie, gdzie już śmiało można było wrzucić Dziesiątkę. A tak, kosztuje 1500, ale euro. Polska cena nie została zakomunikowana, mimo tego, że mogły to zrobić przynajmniej trzy osoby na scenie. Zamiast tego dowiedzieliśmy się, że smartfon trafi w pierwszej kolejności do Orange, a to dlatego, że obecnie tylko ten operator oferuje usługę eSIM. Do Motki nie wsadzimy zwykłej karty, więc numer będzie trzeba sobie „dograć”.
Motkę będzie też można kupić u „pomarańczowych” bez żadnej usługi, ale – tak, dobrze myślicie – nie wiadomo w jakiej cenie. Sądząc po tym, że takie wynalazki się cenią, 5799 złotych byłoby wręcz okazją.
Uwierzycie, że siedzi tam raptem coś koło 2500 mAh?
O wiele się nie pomyliłem – dokładnie w Motoroli razr 2019 mamy akumulator 2500 i jeszcze 10, czyli 2510 mAh. Do tego dochodzi jeszcze niezbyt szybkie turbo-ładowanie. O baterię nadal się boję, choć gdzieś tam mam nieskrytą nadzieję, że smartfon zaskoczy mnie podobnie jak zrobił to Fold. Tam jest niemal dwukrotnie pojemniejsza bateria, ale też większe wyświetlacze, a i tak wieczorem, po dosyć intensywnym dniu, zostaje jeszcze z 40% baterii.
Czy warto…? No właśnie co?
Wiem, wiem. Tytuł mocno zalatuje anytłebem, ale obiecuję, że to ostatni raz. Bierzcie go z lekkim przymrożeniem oka. Nie ukrywam jednak, że nawet tak krótki czas pozwolił przyjrzeć się bliżej i zweryfikować te rzeczy, o których już wyżej przeczytaliście.
Czy warto było na nią czekać? Oczywiście, że tak, bo to świetne odświeżenie telefonu, który głęboko zakorzenił się w historii. Stareńkiej wersji w nowoczesnym wydaniu. Motorola miała pomysł i go wykorzystała (może nie w idealnym stylu, ale jednak) za co ma u mnie duży szacunek. Pod względem specyfikacji to smartfon, któremu można sporo zarzucić, ale pewnie będzie tak, że osoby oczarowane taką klapką i elastycznym ekranem, kompletnie nie będą przejmować się tym co jest w środku. To jestem w stanie zrozumieć, choć mocno bije się to u mnie z wrodzonym rozsądkiem i praktycznością.
Na pewno warto sprawdzić i liczę na to, że niebawem będzie mi to dane.
No Comments