Do klawiatur mechanicznych podchodziłem zawsze jak pies do jeża, mimo, faktu, że testowałem wiele. Drogie toto, nie każdy może sobie pozwolić, występuje w brazylionie wersji i generalnie dla zwykłego Kowalskiego czy Nowaka, to średnio przydatne. Dostałem do przetestowania klawiaturę Roccat Ryos MK Pro na brązowych „stykach” (Cherry MX Brown). Co wyszło z kilku tygodni sprawdzania z czym się to je i czy w ogóle to jest coś warte?
Pudełko jest śliczne
Jeśli chodzi o samo opakowanie, to pierwsze, co tak naprawdę rzuca się w zmysły, to ciężar całego przedsięwzięcia. Skubana zmusza do wysiłku. Jak ktokolwiek planuje zamawiać coś takiego w sklepie, to lepiej z wózkiem, albo, przy okazji kuriera, to z wniesieniem. Waga pudła z klawiaturą to, bagatela 1610 gramów. Wcale niemało, ale zważywszy na to, że całość jest mechaniczna i wszystkie klawisze muszą mieć klikacza pod sobą, to nieco rozjaśnia sprawę. W końcu cena też mówi, że nie kupujemy byle badziewia. Klawiatura w chwili publikacji tej recenzji kosztowała minimum 550 złotych.
Ale po kolei. Producent zapłacił stażyście wcale niemałe pieniądze, żeby się wykazał i zaprojektował coś ładnego.
Pierwsza rzecz, na jaką zwraca nasza uwagę producent, to Per Key Illumination. Możliwość podświetlenia tylko tych klawiszy, które nas interesują. Fajne, szczególnie, kiedy mamy możliwość pochwalenia się przynależnością do klanu, czy gildii, czy grupy, czy, że w ogóle mamy przyjaciół. Każdy mechanizm zaopatrzony jest we własną i całkowicie osobistą diodę, która jasno i dobitnie prześwietla się przez klawisz. Konfiguracja całości odbywa się z menu oprogramowania, ale o tym później.
Poniżej, równie ważna funkcja – Fully Remappable. Niemal, podkreślam, niemal cała klawiatura jest programowalna. Z wyjątkiem niektórych rzeczy, możemy sobie przygotować urządzenie tak, jak nam najdziksze fantazje pozwolą, chociaż nie da się np. zamienić litery D i P miejscami, przez co za każdym razem wpisywanie słowa „pudło” sprawi, że poprawimy sobie humor na resztę dnia.
Kolejne dobro, jakie daje nam producent, to system Anti-Ghosting. Całe szczęście, że nie ma już kłopotów z chwilami, jakie mieliśmy w czasie wciśnięcia więcej niż trzech klawiszy naraz, ale to co tu się dzieje, to rewelacja ponad normę. Rąk mi brakło, a nadal wszystko działało jak trzeba.
Informacja o tym, że klawiatura jest wyposażona w dwa 32-bitowe procesory, które zarządzają całym ustrojstwem też nie boli. Okazuje się bowiem, że moja pierwsza komórka umiała o wiele mniej od tego cudeńka, a byłem zadowolony, więc raczej tutaj też nie będzie powodów do jakiegoś przesadnego narzekania. Dwa razy ARM Cortex powinno wystarczyć do tego, co daje nam następna opisana funkcja. Chodzi o możliwość zapisania 500 makr. Poważnie. Nie wiem ile i jakich gier musielibyśmy mieć przechodzonych, żeby się całość przydała, ale zdaję sobie sprawę z tego, że takie wyzwanie pewnie kilku osobom przyjdzie z łatwością wykonać. Ja w czasie testowania nie napotkałem sytuacji, w której dało by się zapchać bufor klawiatury.
Kolejna funkcja to Roccat Talk, czyli zdolność do porozumiewania się między urządzeniami firmy Roccat, kiedy są wpięte w tym samym czasie. Do czego się to może przydać? Gier jest tyle co i użytkowników, więc jak znam życie, to zdarzy się, że potrzebne jest kilka profili dla każdej, nie tyle gry, co czasem, dla każdej broni, jaka w grze występuje. Dzięki temu, jakże zacnemu ustrojstwu, możemy przełączać profile za pomocą zarówno klawiatury jak i myszy, a zadziała dla obu urządzeń. Sprytne, nie powiem, ale raczej dla zawodowców, jakby mnie kto pytał.
Następny jest R.A.D., a po rozwinięciu – Roccat Achievement Display. Osiągnięcia w ramach używania urządzeń, to nie jest coś, z czym spotkałem się wcześniej, ale skoro można dołożyć kolejny poziom gry do grania, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby z tego skorzystać. Ja nie skorzystałem, bo okazuje się, że nie gram dość dużo. Starość nie radość. Śledzi toto każde klepnięcie w klawisz, mało tego, pozwala na chwalenie się w mediach społecznościowych ilością naciśniętych klawiszy, bo kto bogatemu zabroni, nie?
Warte wspomnienia są też zapewnienia producenta o tym, że klawiatura ma sześć poziomów podświetlenia, oraz 1-milisekundowy czas reakcji na naciśnięcie klawisza, czyli o żadnych lagach nie może być mowy.
Co w środku?
Rzekłbym ubogo. Tylko klawiatura, zaopatrzona w jakże wytęsknioną przeze mnie plastikową osłonę, chroniącą wcale nie tanie urządzenie przed wrednym i wszędobylskim kurzem, która była nieodłącznym elementem każdej Amigi. Eh, nostalgia. Do tego instrukcja, której w tym wypadku nie radzę omijać. Zwyczajowo się za nią nie łapię, ale tutaj mamy do czynienia z nieprzyzwoicie skomplikowanym urządzeniem, więc radzę nie powielać mojego błędu i zapoznać się z nią dokładnie, bo znajdziemy tam, między innymi, informacje o tym jak całość podłączyć i dodatkowo jak korzystać z funkcji takich jak nagrywanie makr w locie. Przydatne. W sumie tyle. Mało, choć treściwie.
Pierwsze co rzuca się w oczy to – pomijając wspomnianą wcześniej wagę – bardzo duża i rewelacyjnie wyprofilowana podkładka pod nadgarstki. Od pierwszego użycia widać, że projektowaniem tego elementu (i pewnie pozostałych też) zajął się ktoś, kto zna się na rzeczy. Można klepać i klepać, a jednocześnie nie ryzykować kosmicznego bólu, jaki towarzyszy zwykle kontuzjom nadgarstka. Istotnym elementem tej podstawki są trzy klawisze, oznaczone odpowiednio T1, T2 i T3. Ich funkcja, z racji możliwości konfiguracyjnych klawiatury jest w pełni dowolna, ale ja używałem ich do zmiany profilu w locie i powiem, że sprawują się bezbłędnie. Muszę też wspomnieć o tym, że mimo możliwości zmontowania 500 profili, to w tym samym czasie możemy używać zaledwie i aż pięciu.
Niezwykle istotna sprawa dotycząca wyglądu zewnętrznego znajduje się pod spodem urządzenia. Ktoś pomyślał i zostawił kanały, przez które można puścić kable, a tych, jak zwykle, nie brakuje w okolicach biurka komputerowego. Przewygodne toto, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę przykładowo hub USB wbudowany w klawiaturę, o którym poniżej. Jak klawiatura, to nie ma opcji, żeby zabrakło regulacji kąta nachylenia, w postaci nieśmiertelnych nóżek. Są, swoją rolę spełniają rewelacyjnie, a w połączeniu z wagą i porządnie podgumowanym „brzuszkiem” sprawiają, że nie ma absolutnie szansy na to, by klawiatura odleciała w najlepsze, nawet przy najbardziej widowiskowym ataku szału, spowodowanym na przykład faktem, że po raz kolejny Dark Souls wręczył nam nasz własny zadek do ręki.
Podłącznie Roccat Ryos Pro MX to też nie lada wyzwanie. Kabelek, jeśli tak w ogóle można nazwać przewód łączący klawiaturę z komputerem, to gruby na palec, mierzący prawie dwa metry, opleciony czarnym poliestrem behemot, zakończony dwoma wtyczkami USB i dwoma jackami 3,5 mm. Jeden USB to klasyczne podłączenie, drugi, to zasilanie dla wbudowanego w prawą stronę klawiatury, wspomnianego już wyżej huba. Wygodne jest to niemiłosiernie, bo raz, że portów nigdy za dużo, a dwa, jakoś tak lepiej mieć pod ręką zasilanie do np. telefonu. Jak jeszcze połączyć to z kanałami na przewody na spodzie – „połezja”. Dwa jacki to przedłużka do umieszczonych po prawej stronie gniazd dla mikrofonu i słuchawek. Wygoda jakich mało i powiem szczerze, że jakby producenci nieco tańszych urządzeń poszli w tę stronę, to łapaliby mnóstwo punktów w recenzjach tylko za ten fakt.
W ramach ciekawostek związanych z budową samej klawiatury, to nie jestem w stanie zidentyfikować materiału, którym zostały pokryte klawisze. Niby guma, ale nie guma. Ciężko zgadnąć co to jest, ale jedno jest pewne. Po kilku tygodniach szalenie intensywnego używania nie pojawiło się zwyczajowe „wyślizganie” klawiszy, którego można się spodziewać. Do tego nic nie wskazuje na to, że nasłonecznienie biurka, na którym stoi klawiatura ma jakikolwiek wpływ na płowienie koloru. Same rewelacje w tym zakresie i nie mam się czego przyczepić.
SPIS TREŚCI:
4 replies on “Recenzja klawiatury mechanicznej Roccat Ryos MK Pro z przełącznikami Cherry MX Brown”
Słowo „toto” tyle razy powtarzane jest irytujące, a jeśli chodzi o capsa, on jest potrzebny do pisania? O wiele wygodniejsze jest przytrzymanie shifta, niż kombinacja caps litera caps
Ok, na „toto” zwrócimy uwagę, Adam po prostu ma taki styl pisania 🙂 A jeśli chodzi o Caps Locka, nie jest potrzebny, ale spórbuj napisać całe zdanie wielkimi literami trzymając cały czas Shift.
„Spórbowałbym” 😉 ale nie muszę, bo jest inna sprawa: w całych internetach tak rzadko widuję zdania pisane wielkimi literami, że to podważa sens istnienia tego klawisza. Poza tym (ale tu możliwe, że tylko ja tak mam) o wiele wygodniej dla mnie, choć niekoniecznie szybciej jest pisanie z Shiftem niż z Capsem. Ja rzadko (nigdy?) krzyczę w internecie, więc dla mnie ten klawisz jest zbędny 😀
TOBIE ZBĘDNY A JA SOBIE ŻYCIA BEZ NIEGO NIE WYOBRAŻAM!
A poważnie, to zwróciłem uwagę na brak działania Caps Locka nie dlatego, że w „Internetach” nieładnie krzyczeć, tylko dlatego, że pewne standardy, w mojej opinii, nie powinny być ruszane. Oprogramowanie jest na tyle elastyczne, że można sobie wszystko powłączać, o czym w tekście wspomniałem, ale z kronikarskiego obowiązku, należało o tym napisać.
Faktycznie „toto” nadużyłem, poprawię się 🙂 Jak Krzysztof wspomniał, taki już sposób pisania, bo zazwyczaj piszę dokładnie tak jak mówię, a że mam „nalecialość” to czasem się trafi tu i ówdzie jakiś kolokwializm, archaizm czy inne temu podobne, ale jak mawiał Churchill – tylko osioł nie zmienia zdania, stąd w kolejnym tekscie jaki dla Galaktycznego popełnię, ślubuję nie użyć „toto” ani razu. Za następne nie ręczę, ale w kolejnym zero.