Przez kilka długich lat używałem myszki Logitech G5, by potem, gdy było więcej obowiązków, a coraz mniej czasu na granie zamienić ją na MX Mastera, korzystając z niej na przemian, raz z pecetem a raz z laptopem. Nie powiem, upierdliwe trochę rozwiązanie. Dlatego od razu się ucieszyłem, gdy przyjechała do mnie mysz Ravcore Blizzard, bo mogłem ją podpiąć do stacjonarki i mieć problem z głowy. Z tym producentem spotykam się pierwszy raz, ale już wiem, że nie ostatni. Co mnie zaskoczyło?
Nie jestem jakimś zapalonym graczem, bo jak wspomniałem nie zawsze jest na to czas, ale jak już siądę do Battlefronta czy innego Need for Speeda, to wolę mieć coś porządnego pod rękami, a w tym przypadku pod ręką. Nie jestem też takim gamerem, żeby od razu na gryzonia wydawać połowę swoich miesięcznych zarobków i nie mam pokoju wyklejonego plakatami graczy w CS’a. Lubię jakość, ale nie lubię za nią przepłacać. I powiem Wam, że to czuć już przy pierwszym kontakcie z testowaną mychą.
Ale od początku. Kilka słów o opakowaniu, bo czuję się w obowiązku, by o nim, a w zasadzie zawartości opakowania choć dwa zdania napisać. Jeśli czytaliście recenzję słuchawek Ravcore Dynamite 7.1, którą przygotował Adam, to na pewno pamiętacie, co było tym elementem, który sprawił, że japa cieszyła się do rana. Dokładnie, całkiem niezły otwieracz do piwa, który w zestawie z myszką też jest. Plus 10 punktów od razu na starcie, bo jak wiadomo nic nie smakuje tak jak dobre Pale Ale podczas grania w Mass Effect czy innego Wiedźmina. Poza tym pudło od razu mówi nam, że to mycha do grania, że wyposażona w znany i lubiany sensor AVAGO 9800.
Co mnie mocno zaskoczyło, razem z myszką dostajemy też zapasowy komplet ślizgaczy, odpowiednio wycięte naklejki poprawiające grip i trzy ciężarki z kluczykiem, pozwalające nieco zmienić wagę gryzonia. No bomba, biorąc pod uwagę fakt, że Ravcore Blizzard kosztuje około 150 złotych. Aaa i byłbym zapomniał, w środku jest też info gdzie znaleźć sterowniki i co zrobić, żeby mieć 12-miesięczną gwarancję „z domu”.
Aktualne ceny:
Ravcore Blizzard
Od razu widać, że Ravcore Blizzard to mysz stworzona z myślą o gamingu, ale dobrze, że nie bije od niej przesadnymi przetłoczeniami, kolorowymi przyciskami zapożyczonymi z kalkulatora, pokrętłami czy ogólnie budową, która przypomina bardziej małego cyborga niż coś co można nazwać myszą. Ten egzemplarz mimo mocno zaakcentowanych krawędzi przycisków, można zaliczyć do tych bardziej stonowanych i normalniejszych gryzoni i może przez to od razu mysz przypadła mi do gustu. Swoją drogą, długo gdzieś szukałem w mojej głowie nawiązania do innej myszy, którą kiedyś widziałem, chciałem mieć i za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć co to było. I nagle dostałem przebłysku, że Blizzard jest podobny do Dell Alienware TactX.
Propozycja od Ravcore to przewodowa, laserowa mysz o średniej wielkości, niezbyt wysoka, bo ma około 41 mm w najwyższym punkcie. Mysz została wyprofilowana pod dłoń osoby praworęcznej i gdybym miał ją klasyfikować ze względu na chwyt, byłoby to coś między palmem, a fingergripem. Dłoń swobodnie leży na myszce, kciuk spoczywa na obudowie tuż pod dwoma przyciskami bocznymi, palec wskazujący i środkowy swobodnie opierają się opuszkami na przyciskach, środek dłoni częściowo styka się z powierzchnią, ale paliczki bliższe są uniesione, a najmniejszy palec „szoruje” po podkładce. Tak jednym, nieco dłuższym zdaniem można opisać ułożenie dłoni na Blizzardzie. Nie mniej, mysz trzyma się wygodnie i mnie bardzo pasuje jej kształt.
Wspomniane dwa przyciski nad kciukiem to te odpowiedzialne za opcje „wstecz” i „do przodu”, przy czym, żeby je dokładnie zlokalizować, ten pierwszy to ten znajdujący się bliżej nadgarstka. Mamy też dwa przyciski główne oparte na wytrzymałych przełącznikach Omron’a, klikalną rolkę z gumowym bieżnikiem i prostokątny przycisk na środku (ten z celownikiem) do zmiany czułości myszy.
Łącznie zatem mamy 6 przycisków, które są w pełni programowalne dzięki dedykowanej aplikacji.
O niej jednak napiszę nieco później. Każdy przycisk działa z odpowiednim skokiem, ma wyraźny dźwięk i jedyne do czego mogę się przyczepić to te dwa przyciski po boku, bo są trochę „gąbczaste”. Patrząc jeszcze od góry nie trudno jest zauważyć 4-stopniowy wskaźnik DPI, który świeci na kolor czerwony.
Warto zerknąć też na spód myszki. Tam zauważymy centralnie umieszczony sensor AVAGO 9800, a pod nim trzy miejsca na odważniki, o których dowiecie się więcej na drugiej stronie tej recenzji. Mysz ma sześć teflonowych ślizgaczy (wszystkie są tej samej wielkości), które dobrze rozlokowano na obudowie. Przez szczelinę widać też rolkę, co w sumie jest dziwnym rozwiązaniem, a w dolnej części siateczkową wstawkę, przez którą prześwituje podświetlenie.
Przewód myszy ma 1,8 metra, co można uznać za klasyczną i wystarczającą długość. Jeśli jednak ktoś uzna, że taka długość jest za duża, zawsze może spiąć kabel dołączonym rzepem i problem z głowy. Świetnie, że kabel jest w oplocie, co wcale nie jest standardem w tej półce cenowej. Takie rozwiązanie jest na plus, choć przewód nie należy do tych najbardziej elastycznych. Mysz podłączamy do komputera za pomocą wtyczki USB, która dodatkowo została wzmocniona i wygląda całkiem masywnie. Szkoda tylko, że wzmocnienie jest tylko z tej strony, bo przydałoby się jakieś zabezpieczenie kabla w miejscu, gdzie wychodzi on z obudowy myszy. Tutaj niestety tego nie doświadczymy, ale z drugiej strony mogłoby to trochę krępować ruchy.
SPIS TREŚCI:
Mysz dla graczy
Mysz gamingowa
Ravcore Blizzard
Ravcore Blizzard Avago 9800
Ravcore Blizzard opinie
Ravcore Blizzard recenzja
Ravcore Blizzard test
Recenzja
2 replies on “Recenzja Ravcore Blizzard. Mysz, która zostanie u mnie na dłużej ”
ja po zakupie dostalem myszke bez mozliwosci wkrecenia srub w 2 miejscach nie ma tych obreczy w dziurkach zeby wkrecic srube, po prostu dziurki 2
A to na pewno jest model Blizzard? Aż nie chce mi się w to wierzyć 😛