Wszyscy zdajemy sobie sprawę, gdzie Huawei był kilka lat temu, a gdzie jest teraz. Nie ulega wątpliwości, że robi coraz lepsze smartfony czego przykładem jest chociażby Huawei Mate 9 czy ubiegłoroczny flagowiec Huawei P9. Akurat tak się składa, że Dziewiątki używam do dzisiaj dosłownie od dnia jej premiery, a jakiś czas temu trafił w moje ręce następca, Huawei P10. To najwyższy czas, by trochę więcej napisać o tym drugim. Co zmienili, co ulepszyli i w czym ten smartfon jest lepszy od poprzednika?
Nie ukrywam, że w Dziesiątce pokładałem spore nadzieje, bo używając przez bardzo długi czas poprzedniego, naprawdę dobrego modelu, zastanawiałem się czy tym razem Huawei mnie w jakiś sposób zaskoczy. I tak, zaskoczył, można powiedzieć, że podwójnie, ale nie tym czego się spodziewałam. Chodzi o czytnik linii papilarnych, którego umiejscowienie, jeszcze przed premierą zestawiałem na równi z dodatkowymi światłami w multipli, a teraz ciężko jest się od niego odzwyczaić. Nie oznacza to jednak, że zmieniłem zdanie na temat czytnika w P9 – nadal uważam, że ulokowanie go z tyłu jest najwygodniejsze. Ale o tym napiszę dokładniej trochę później.
Jak wygląda i jak wykonany jest Huawei P10?
Tutaj zastrzeżeń kompletnie nie mam, bo w przeciwnym razie musiałbym szukać wad na siłę. Smartfon wykonano perfekcyjnie, z jednego, precyzyjnie i z gracją wyciętego kawałka aluminium, który od strony wyświetlacza na całej długości został przyozdobiony błyszczącym szlifem. Jak zdążyliście zauważyć, trafiła do mnie jasna wersja kolorystyczna ze srebrnym tyłem i białym przodem. Powierzchnię z tyłu można uznać za matową, bo w żadnym stopniu nie zbiera odcisków palców na co, jak zauważyłem, cierpi wersja czarna. Łatwo jednak jest o zarysowania. Co prawda na moim egzemplarzu ich jeszcze nie ma i oby tak było jak najdłużej, ale z doświadczenia wiem, że wystarczy niefortunnie odłożyć telefon na blat, na którym są jakieś drobinki i zanieczyszczenia, by zarysować obudowę. Zauważyłem też, że jasna wersja kolorystyczna może zbierać zabrudzenia w miejscu, gdzie jest biały pasek z tworzywa sztucznego (ten od anten).
Huawei P10 świetnie leży w dłoni i według mnie ogólne odczucie jest przyjemniejsze niż w przypadku P9. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę P10 to udoskonalona wersja poprzednika, gdzie dopracowano to i owo, tak, by flagowiec był jeszcze lepszy. I muszę przyznać, że poniekąd się to udało. Mając obydwa obok siebie, możemy mieć wrażenie, że P9 jest mniej zgrabnym smartfonem, by nie powiedzieć trochę topornym, a Huawei P10 ma bardziej opływowe kształty, choć według specyfikacji oba mają podobną grubość i wagę. Dziesiątka jest też delikatnie węższa, ale na to akurat ma wpływ nieco mniejsza przekątna ekranu (5,1 cala zamiast 5,2 cala jak w Huawei P9).
Problem jednak w tym, że używając przez ostatnie trzy tygodnie Huawei’a P10 jako mojego głównego telefonu, moi znajomi wcale nie byli pewni co do tego, że jest to Huawei. Byli wręcz zaskoczeni. Myśleli, że zrobiłem przesiadkę na iPhone’a 7 i rzeczywiście, ktoś musiałby być ślepy żeby nie dostrzec mocnego podobieństwa do ostatniego smartfona od Apple. W zasadzie, gdyby nie bardziej spłaszczony przycisk pod ekranem to nawet ja bym się dwa razy zastanowił na jaki telefon patrzę. Z tyłu podobnie, choć tam sytuację ratuje wstawka z dwoma obiektywami od Leica. Nie wiem jak bardzo był to zamierzony zabieg, ale prawda jest taka, że ja, po tym jak zobaczyłem Huawei P10 i to w jaki sposób była prowadzona konferencja, mam wrażenie, że Huawei nadal ma jakiś kompleks na punkcie Apple. Co ciekawe, spotkałem się już z kilkoma żartobliwymi opiniami, że Huawei wreszcie stworzył iPhone’a z Androidem, więc coś w tym jest.
Z charakterystycznych elementów warto wspomnieć o przycisku zasilania, który został przyozdobiony czerwoną obwódką (podobnie jak w Huawei P9 Plus) czy złączu USB typu C i mini jack, które podobnie jak w Dziewiątce zostały ulokowane na dolnej krawędzi. Jest tam tez mikrofon i głośnik, ogólnie tłoczno. Kolejny raz wspomnę o „samsungowym” czytniku biometrycznym, który przywędrował na przód telefonu czy braku diody podczerwieni, którą znajdziemy tylko w modelu z Plusem. Szufladka na karty jest na lewym boku i możemy do niej wrzucić tylko jedną kartę SIM i kartę pamięci. Oznacza to, że wersja, którą dostałem do testów to tak zwany Single SIM, ale w oficjalnej sprzedaży w Polsce można spotkać wersję z dual SIM (Standby).
Wyświetlacz
W zasadzie najważniejszą zmianą w przypadku ekranu w Huawei P10 jest jego wielkość. Przekątna tym razem wynosi 5,1 cala, co w połączeniu z przeprojektowanym wyglądem, bardzo wpłynęło na poręczność urządzenia. Rozdzielczość została taka sama jak w poprzednim, czyli Full HD i tym samym odrobinę zwiększyło się zagęszczenie pikseli, ale nie jest to aż tak istotne, by się nad tym rozczulać. Ja mam przede wszystkim wrażenie, że ekran w Dziesiątce jest trochę jaśniejszy niż w P9, a odwzorowanie kolorów (szczególnie zaskoczył mnie czarny), kąty widzenia czy czułość na dotyk są nadal na wysokim poziomie. Jednak ze względu na fakt, że jest to IPS, można kręcić nosem na typowe minusy takiej matrycy jak chociażby zbyt wysoka jasność minimalna czy widoczność w słońcu gorsza niż przy OLED’ach.
Jasnością wyświetlacza, jak to już zazwyczaj bywa, możemy sterować prosto z belki systemowej. Czujnik nawet nieźle radzi sobie z rozpoznawaniem otoczenia, choć nie można tutaj napisać, że robi to bezbłędnie. Czasami, w nocy czy ciemnym pomieszczeniu ekran zbyt mocno daje po oczach i trzeba ręcznie zmniejszać jasność. W ustawieniach wyświetlacza znajdziemy wszystkie podstawowe opcje jak zmiana temperatury barwowej czy czas podświetlenia, ale najistotniejsza według mnie jest możliwość włączenia filtru światła niebieskiego. Jest to już w standardzie w EMUI 5.0, więc i w Huawei P10 tej funkcji nie mogło zabraknąć. Funkcja ta znacznie pomaga chronić wzrok podczas przykładowo czytania dłuższych artykułów.
Kilka razy, zarówno przez polskie jak i zagraniczne serwisy branżowe był poruszany temat warstwy oleofobowej w Huawei P10. Przyznam szczerze, że ja cały czas używałem smartfonu z fabryczną folią ochronną, która zdawała egzamin bardzo dobrze i była na tyle dobra, że po prostu nie chciałem jej ściągać. Za szkłami hartowanymi jakoś nie przepadam, szczególnie w przypadku smartfonów z powierzchnią 2.5D, co też sprawiło, że zostałem przy folii. Temat warstwy „przeciw-zabrudzeniowo-palocowej” dogłębnie wyczerpała Kasia z zaprzyjaźnionego Tabletowo, dlatego też najrozsądniej będzie jak odeślę Was do jej tekstu – więcej możecie przeczytaj tutaj.
SPIS TREŚCI:
One reply on “Recenzja Huawei P10. Udoskonalona wersja flagowca sprzed roku”
Też 😛