Do tej pory używałem prostego „ikełowskiego” fotela za trochę ponad stówkę i jakoś nie robiłem nic w tym kierunku, by to zmienić. Siedziało się dosyć wygodnie, była prosta regulacja wysokości i to mi w zupełności wystarczało. Teraz nadarzyła się okazja, by przetestować coś bardziej profesjonalnego, coś co nazwać można fotelem gamingowym, choć z racji tego, że nie przepadam za wszystkim co ma w nazwie słowo „gaming”, po prostu tytułowo przeze mnie nazwanym fotelem prezesa. Takich foteli jest mnóstwo w sprzedaży, można wydać kilka stówek, ale też nawet kilka tysięcy. Ciekaw więc jestem bardzo jak sprawdzi się ten od iKayaa.
To mój testowy debiut jeśli chodzi o tego typu fotele i pierwszy raz spotykam się też z firmą iKayaa. Nie pytajcie mnie proszę jak się to wymawia, bo nie pomogę, choć mocno bym się starał. Pierwsze co mnie zaskoczyło to waga i wielkość całego przedsięwzięcia. Uwierzcie mi, widok zmachanego, lekko zaróżowionego na twarzy kuriera, wnoszącego pudło, które jak się później okazało sięgało mu do pasa, przy 30 stopniach na zewnątrz, nie należał do najprzyjemniejszych. Panie kurierze, naprawdę współczuję i gdybym tylko wiedział, pomógłbym z marszu. Z drugiej strony, to tylko mogło sugerować, że producent nie próżnował w ilości i jakości materiałów, z których „uszył” to krzesło. Z tego co się dowiedziałem, samo krzesło waży około 20 kilogramów i jest w stanie wytrzymać obciążenie dochodzące do 200 kilogramów, czyli tak dwa i pół raza mnie.
Po złożeniu wszystkiego do kupy, co zajęło jakieś pół godziny, fotel stanął na swoje miejsce. Muszę przyznać, że tak dobrego efektu się nie spodziewałem, a krzesło zaczęło mi się podobać zanim na nim dobrze usiadłem. A i jeszcze jedno, w porównaniu z moim poprzednim siedziskiem wyglądało mniej więcej tak, jakby na światłach do „pełnoletniego” Seichento podjechało czarne, może i nawet rządowe, z przyciemnionymi szybami Audi. I tak samo jak to Audi, fotel też jest w pełni czarny, bez zbędnych kolorowych wstawek i wydziwnych napisów, które tak naprawdę do niczego nie pasują.
Testy pewnie dłuższą chwilę potrwają, ale już teraz mam trochę spostrzeżeń, po dosłownie kilku godzinach siedzenia. Zacznę od tego, że fotel można zdobyć za około 500 złotych i to w dodatku z dostawą w kilka dni do Polski, bo przesyłka leci do nas z magazynu we Francji. Fotel wygląda na solidny, po złożeniu nic nie trzeszczy, choć zobaczymy czy tak samo będzie po miesiącu czy dłuższym czasie używania. Siedzisko, oparcie, a także podgłówek i poduszka lędźwiowa są wykonane ze skóry ekologicznej. Fotel ma regulację wysokości i można też odchylić oparcie tak, by było w jednej linii z siedziskiem. Co mnie trochę zaskoczyło to regulowane podłokietniki, ale nie tylko „góra-dół”, ale też na boki i do przodu lub do tyłu (bliżej biurka bądź dalej). Prawda jest taka, że do pracy na takim fotelu trzeba się przyzwyczaić (a w zasadzie to najbardziej do poduszki pod plecami), trzeba go dobrze ustawić i dopasować pod siebie. Ja jeszcze się z nim „docieram” i w tej chwili najbardziej brakuje mi jakiegoś stopera na kółka, bo czasami fotel sam odsuwa mi się od biurka.
Produkt do testu przekazał sklep Tomtop
6 replies on “Sam prezes byłby dumny, czyli testujemy fotel iKayaa”
Jakbym sie w nim nie meczyl to moze bym kupil,ale chcialbym cos tanszego
Tak naprawdę ciężko jest znaleźć coś tańszego, no chyba, że jakiś prosty fotel, na pewno nie tak rozbudowany i wykonanany, bez szerszej regulacji (np. oparcia) i bez dodatkowych poduszek.
Święte słowa.
Taka prawda. Pamiętam jak kiedyś dałem za zwykłe krzesło z Ikeły prawie 3 stówy. Służyło dzielnie i nadal służy, ale jeśli chcemy mieć coś lepszego to trzeba dołożyć. Miałem robić recenzję tego krzesła z tekstu powyżej, ale po miesiącu zaczęło niestety trzeszczeć. Może lepiej będzie jak nagram coś krótkiego na spontanie niż się o tym rozpisywać.
Czekaj, czekaj… Ten iKayaa zaczął po miesiącu trzeszczeć?
Tak jakoś, po takim czasie. Raczej nie zakładam, że to błąd po mojej stronie, np. przy montażu, ale jak będę miał chwilę to sprawdzę co dokładnie trzeszczy i może uda się to poprawić.