Kiedy masz do przetestowania kolejne słuchawki to szukasz w nich czegoś innego, być może nawet wyjątkowego. Czegoś co sprawi, że nie będą to kolejne klasyczne „dokanałówki” z kompletem ciągle tych samych gumek i jakimś tam kablem do ładowania w pudełku. I poniekąd z Plantronics BackBeat FIT 3100 tak jest, choć przyznam się szczerze, że jeszcze słuchawek o takiej konstrukcji nie testowałem. Właśnie pod tym względem mnie zaciekawiły, a tutaj przeczytacie co tak naprawdę o nich myślę.
Jeszcze przed wyjęciem FIT’ów 3100 z pudełka – swoją drogą jak zawsze solidnego i dobrze opisanego – widzimy, że na pewno nie są to słuchawki o standardowej budowie. Po wyjęciu z pudełka tylko się w tym utwierdzamy. Mają to być słuchawki dla sportowców, profesjonalistów czy po prostu osób, które aktywnie spędzają czas. Siłownia, biegi, treningi i te sprawy. Stąd też wyglądają tak jak wyglądają, gdzie można wyróżnić dwie charakterystyczne cechy.
Po pierwsze, słuchawki mają na stałe zamontowany elastyczny pałąk, który zakładamy za ucho, tak by trzymały się w trakcie biegania czy innych ćwiczeń. I uwierzcie mi, trzymają się wyjątkowo dobrze. W moim teście wypadania, po minucie intensywnego ruszania głową nadal były na swoim miejscu, więc pod tym względem są wyjątkowe. Po drugie, gumowa nakładka ma wydłużony kształt, który wchodzi do małżowiny i minimalnie się obraca, tak by jak najlepiej dopasować słuchawki do ucha. Sylikony mają też dodatkowe wypustki, choć szczerze, to nie zauważyłem, by akurat ten element diametralnie wpływał na to, że słuchawki będą lepiej się trzymać czy wpływać na komfort noszenia. Według mnie, nie jest to niezbędny dodatek.
W designie BackBeat FIT 3100 jest jeszcze coś, co mnie osobiście kojarzy się ze smartfonem Huawei P20 Pro. Chodzi o okrągłe przyciski na obu słuchawkach mieniące się w oświetleniu jak gradientowa obudowa wspomnianego smartfonu. Kolory przechodzą od zielonego do fioletowego w zależności jak spojrzymy. Wygląda to bardzo efektownie, ale niestety ma też dwie wady. Powierzchnia przycisków jest całkiem spora przez co widać na nich drobne zarysowania i tłuste zabrudzenia. Mamy tutaj takie zamknięte koło, bo chcąc utrzymać słuchawki w czystości, mimowolnie przecieramy je np. o bluzkę, co z kolei prowadzi do tego, że możemy je zarysować. Szkoda, ale z drugiej strony, gdyby ten element nie był błyszczący, słuchawki nie przyciągałyby tak wzroku jak robią to teraz.
Słuchawki zapakowane są w etui-ładowarkę, co jest raczej typowe dla tego typu „bezprzewodówek”. Trzeba jednak zaznaczyć, że jak Plantronics za coś się weźmie, to niemal każdy element zestawu jest wzorowo wykonany. Do wykonania samych słuchawek (poza wspomnianą niedogodnością związaną z przyciskami) ciężko jest mieć jakieś zastrzeżenia i podobnie jest jeśli spojrzymy i weźmiemy do ręki etui. Od razu czuć, że mamy do czynienia z czymś dobrym – jest świetnie wykonane, dobrze wyprofilowane (słuchawki mają swoje miejsce, choć nie ma tam żadnych magnesów), jest wytrzymałe i dobrze leży w dłoni.
Etui jest zamykane na zamek błyskawiczny, a w jego środku, oprócz oczywiście słuchawek, znajdziemy też przewód do ładowania. I powiem wam jedno – to najkrótszy kabelek na świecie jaki widziałem na własne oczy. Ma długość… przeciętnej wielkości kciuka. Owszem, może wyglądać dziwnie, ale mimo wszystko jest praktyczny, bo ze względu na tak małą długość możemy mieć go zawsze przy sobie, nie tylko do ładowania etui ze słuchawkami. Dopełniając informacje, kabel jest na microUSB, podpinamy go od tyłu, a powerbank w etui ma 740 mAh. Całkiem sporo i według producenta ma przedłużyć działanie słuchawek do 10 godzin.
Słuchawki po włożeniu do etui z automatu są ładowane, a te cztery kropki, które widać pośrodku to poziom energii jaka została w powerbanku.
Według specyfikacji, słuchawki z pomocą etui powinny działać przez około 15 godzin. W moim przypadku, było to łącznie około 14 godzin, o ile dobrze to przeliczyłem, więc wynik jak najbardziej do zaakceptowania. Czasu ładowania nie udało mi się zmierzyć, bo nie stałem nad nimi ze stoperem, a jak już zauważyłem, że etui „się najadło” to nigdy nie miałem pewności kiedy rzeczywiście skończyło „jeść”.
Sterowanie jest bardzo intuicyjne i wygodne, ale trzeba je „wyczuć”.
Warto zaznaczyć, że po wyjęciu BackBeatów z etui musimy jeszcze je włączyć, bo nie zrobią tego same (podobnie jak w testowanych kiedyś Divacore NoMad). I teraz tak, mimo tego, że przycisku na obydwu słuchawkach wyglądają identycznie to trzeba pamiętać, że odpowiadają za inne funkcje. Ten na prawej słuchawce puszcza i zatrzymuje muzykę (pojedyncze przyciśnięcie), a ten na lewej zwiększa (dotknięcie) lub zmniejsza (dotknięcie i przytrzymanie) głośności. Kilkusekundowe wciśnięcie przycisku powoduje wyłączenie słuchawek.
Na domyślnych ustawieniach nie ma szans, by uruchomić np. asystenta głosowego. Do tego potrzebujemy darmowej aplikacji BackBeat ze Sklepu Play, gdzie możemy co nieco pozmieniać (choć nie rozumiem dlatego tylko do lewej słuchawki). I tak, zamiast wspomnianej wyżej zmiany głośności możemy przełączyć się na „tapnięcia” i tam przypisać np. Google Assistant Timer, Stoper czy nawet uruchamianie ulubionej playlisty ze Spotify. Co prawda ta ostatnia opcja wymaga autoryzacji, ale fajnie, że w ogóle jest. Trochę jednak szkoda, że nie możemy korzystać jednocześnie ze wszystkich funkcji.
Ciekawą i być może nawet przydatną opcją jest możliwość odszukania słuchawek, gdy te gdzieś nam się zawieruszą. Warunek? Muszą być w zasięgu telefonu. Wtedy z apki w słuchawkach możemy włączyć powiadomienie dźwiękowe.
Na koniec, klasycznie, odpowiedź na pytanie: „Jak to gra?”.
Tutaj mogę was zmartwić, bo jeśli od słuchawek za 6-7 stów oczekujecie fenomenalnej jakości dźwięku, to… musicie znaleźć takie, które są głównie nastawione na jak najwyższą jakość odsłuchu. Wiem jak to brzmi, ale tak jest, bo te słuchawki, owszem, grają bardzo dobrze, ale głównie nastawione są na to, żebyśmy przy pierwszym lepszym treningu nie wylądowali pod kołami samochodu czy nie wpadli na kogoś na ulicy. Słuchawki grają mocno elektronicznie, bas ledwo co słychać, nie są przesadnie głośne i nie izolują dźwięków z otoczenia tak jak inne. I wiecie co? Najważniejsze jest to, że spełniają swoje zadanie, bo możemy słuchać naszych ulubionych kawałków, nie tylko komfortowo, ale też bezpiecznie. Nie będzie sytuacji, że zaskoczy nas samochód wyjeżdżający zza rogu czy nie doleci do nas jakiś komunikat np. na siłowni.
Podczas słuchania muzyki zauważyłem też jedną rzecz. Gdy ktoś do nas zadzwoni to muzyka (np. tak jak w moim przypadku ze Spotify) nie jest całkowicie wyciszana i bardzo dyskretnie słychać ją w tle podczas rozmowy. Nie przeszkadza, ale jest to ewidentnie informacja, którą trzeba odnotować.
Plantronics BackBeat FIT 3100 – czy warto?
I tak i nie. Wiele zależy od tego, czego od słuchawek oczekujemy. Jeżeli chcemy, by nasze bębenki były muskane delikatnymi smyczkami, włosy od gitary podnosiły się na rękach, a od niskich tonów nasza druga połówka sama dochodziła to… to nie są słuchawki dla nas. Ja mogę napisać tylko tyle, że BackBeat FIT 3100 będą idealne dla osób, które codziennie przesiadują na siłowni, od czasu do czasu biegają i pływają czy ogólnie uprawiają jakiś sport i są cały czas aktywni. Jestem w stanie się nawet założyć, że takim osobom nie zależy przede wszystkim na jakości muzyki. Ważne jest to by słuchawki nie spadały podczas treningu, były wygodne, bez plączących się kabli, odporne na pot, miały instynktowne sterowanie, a na baterii przetrwały dłużej niż jedna wizyta na „gymie”. To testowane BackBeaty z pewnością mają.
I tym optymistycznym akcentem dochodzi do mniej optymistycznej… ceny. W chwili pisania tej recenzji za BackBeat FIT 3100 trzeba było zapłacić 599 złotych. Po pierwsze, słuchawki na pewno nie grają tak, na ile kosztują, ale dlaczego tak jest, napisałem w akapicie wyżej. Nikogo tutaj jednak nie mam zamiaru usprawiedliwiać, ale według mnie słuchawki mają zbyt wysoką cenę, nawet jeśli mówimy o Plantronicsach, za które zazwyczaj trzeba było zapłacić więcej.
Pros
Plusy
- Świetna i pewna jakość wykonania, ciekawy design
- Idealnie trzymają się w uszach
- Długi czas pracy na baterii
- Intuicyjne i wygodne sterowanie
- Wodoszczelność (IP57)
- Porządne etui ochronne z powerbankiem
- Aplikacja i wsparcie w formie aktualizacji
Cons
Minusy
- Zbyt wysoka cena!
- Błyszczące przyciski z tendencją do brudzenia i rysowania
- Jakość dźwięku powinna być lepsza
- Brak wymiennych nakładek w zestawie
One reply on “Słuchawki idealne na siłownię? Plantronics BackBeat FIT 3100 – recenzja”
Wow, cena wybiła mnie z butów 😀 Na pewno nie moja kieszeń jeszcze. Na razie ćwiczę sobie z bezprzewodowymi Method od Skullcandy. Jak na mój gust spisują się naprawdę bardzo spoko, nie zauważyłem problemów nawet podczas intensywnych ćwiczeń