Na początku zeszłego roku miałem przyjemność zrecenzować RTS’a They Are Billions na komputery z Windowsem. Gra była wtedy jeszcze w fazie beta i oferowała dość podstawową zawartość, bez jakiejkolwiek fabuły. Na szczęście producenci nie zasypali gruszek w popiele i pieczołowicie szlifowali swój tytuł aż w końcu doczekaliśmy się pełnoprawnego produktu. Co dodano i czy warto było czekać?
TAB wiele się nie zmieniło. To wciąż strategia czasu rzeczywistego z widokiem izometrycznym i elementami tower defense. Najwyższym celem każdej z misji jest nasze przetrwanie w świecie, w którym zewsząd otoczeni jesteśmy przez nieumarłych. Powoli rozbudowujemy osadę, aż dochodzimy do momentu, w którym dysponujemy wystarczająco silną armią, aby dać odpór zombiakom i rozpocząć eksterminację żyjących inaczej. Aby jednak nie było za łatwo, gra co kilkanaście minut testuje nasze fortyfikacje napuszczając na nas co raz to większe zgraje zgnilaków. Z początku są to niemrawe dziesiątki najsłabszych obdartusów, ale już po godzinie mamy na karku tysiące zarażonych najgorszego sortu. Gra jest trudna, wymaga dobrego planowania oraz cierpliwości, ale dzięki temu niemiłosiernie wciąga i częstuje nas solidną dawką satysfakcji po każdym zwycięstwie.
W tym miejscu zakończę opis mechaniki, bo już się tym zająłem w poprzednim tekście. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej to gorąco zachęcam do przeczytania. My tymczasem skupimy się na najważniejszych zmianach oraz nowościach względem bety.
Jest rok 2273, ludzkość znajduje się na granicy wymarcia.
Jedyne bezpieczne schronienie to centrum krateru, którego ściany chronią homo sapiens przed zębami i szponami zmutowanych zarażonych. Od lat trwają poszukiwania dowódcy, który w końcu wyprowadzi ludzi na zewnątrz i oczyści przyległe tereny z niebezpieczeństwa.
Proste, acz klimatyczne intro wprowadza nas do kampanii składającej się z kilkudziesięciu map. To najważniejsza zmiana względem „podstawki” gdzie mieliśmy jedynie zwykłe, nie powiązane ze sobą potyczki. Misje są ustawione na sztywno, to znaczy, że konkretna plansza wygląda tak samo za każdym podejściem czyniąc kampanię zabawą na jeden raz. Szkoda, że nie pokuszono się o użycie generatora terenu jak ma to miejsce w trybie skirmish.
W zamian za to mamy do dyspozycji poziomy zmyślnie ułożone przez samych twórców, z różnymi zmiennymi środowiskowymi urozmaicającymi rozgrywkę. Tutaj w centrum jest wielkie jezioro, tam śnieżna zamieć spowalniająca wszystkie jednostki, a jeszcze gdzie indziej skradamy się na paluszkach, bo zaraz obok naszej wioski siedzi sobie Olbrzym z bardzo czułym słuchem.
Dzieje się i nie ma miejsca na nudę.
Kampania to następujące po sobie misje o rosnącym poziomie trudności. Mamy ograniczoną dowolność w wyborze tego co chcemy robić najpierw. Wrogowie idą w tysiące i są mocno zróżnicowani. Oprócz standardowych zombiaków są też superszybkie Harpie czy strzelające na odległość Pluje.
Kolejne mapki łączy coś więcej niż tylko sama opowieść. Pojawiło się bowiem drzewko rozwoju, w którym za punkty badań zdobywane w boju odblokowujemy nowe struktury i jednostki jak również bonusy ułatwiające rozgrywkę. Dla przykładu inwestując w zdolność zwaną „recykling zwłok” będziemy otrzymywać po jednej sztuce złota za każdego zabitego zombiaka. Niby niewiele, ale w czasie ataku hordy mogą nam wpaść do kieszeni grube tysiące.
Ogólnie dobry pomysł, ale trzeba wyjątkowo rozważnie rozdzielać punkty, przynajmniej na początku. Jeśli np. zamiast odblokowania niezastąpionych żołnierzy wybierzemy ulepszenie chaty rybaka to może się okazać, że kolejna misja będzie o wiele trudniejsza niż wynikałoby to z jej opisu.
Pojawiła się również postać bohatera/bohaterki, którą wybieramy na początku kampanii i rozwijamy w specjalnych misjach fabularnych. Twórcy najwyraźniej chcieli zrobić ze swojej gry coś na kształt Diablo, ale niestety efekt końcowy pozostawia sporo do życzenia.
Nie dzieje się i jest miejsce na nudę.
O ile na zwykłych mapkach zawsze jest coś do roboty, o tyle w planszach z bohaterem cały czas jesteśmy skupieni na naszym protagoniście, który (przeważnie) samodzielnie musi rozprawić się z setkami nieumarłych. Owszem, bywa że dostajemy posiłki albo granaty, ale zabawa i tak sprowadza się do ostrożnego pokonywania każdego metra i wyciągania wrogów pojedynczo. Na domiar złego naszym głównym zadaniem jest znalezienie specjalnych przedmiotów, które twórcy sadystycznie pochowali. Przez to, już po oczyszczeniu pomieszczenia z wrogów, zbliżamy twarz do monitora i rozpoczynamy polowanie na piksele.
Naszego generała rozwijamy stopniowo, dodając punkt umiejętności po każdym kolejnym zwycięstwie. Ulepszamy w ten sposób jego szybkość, zadawane obrażenia czy punkty życia, ale nie łudźcie się, że kiedykolwiek uda wam się stworzyć przekoksa zdolnego własnoręcznie przemielić hordę truposzy. Poziom misji fabularnych szybko rośnie i nie jesteśmy w stanie tego zbalansować nawet najbardziej udanym buildem. Fajnie by było gdyby twórcy dodali drugorzędny rozwój postaci – tylko na poziomie misji i zerowany po jej zakończeniu. Wtedy przynajmniej eliminacja zombiaków miałaby jakikolwiek sens, bo w obecnej formie jest tylko przykrą koniecznością.
Od czasu, kiedy ostatnio grałem w They Are Billions! zmianom uległy również parametry poszczególnych jednostek. Jeśli chodzi o Zwiadowczynię to wciąż jest to zawodniczka bardzo podstawowa, której największą zaletą jest cicha eliminacja wrogów oraz niski koszt rekrutacji. Jej rola szybko jednak traci na znaczeniu, a to za sprawą Żołnierza, który z miękkiej fajki rok temu zamienił się w Terminatora podważającego sens inwestowania w jakiekolwiek inne wojsko. Szczególnie jeśli mówimy o Snajperze, którego tak spowolniono, że teraz nadaje się tylko do siedzenia w wieżach obronnych. Łuczniczka jest skuteczna tylko na początku.
Gdy piszę te słowa mam za sobą już ponad 80% zawartości gry i wciąż nie odblokowałem ani Tanatosa (mobilna artyleria) ani Tytana (mech z minigunami), ani Mutanta (nowość, tank do walki w zwarciu) i cały czas stawiam na spam żołnierzy, których w przeciwieństwie do elitarnych jednostek powyżej mogę produkować już od pierwszych minut rozgrywki. Trochę szkoda, że nie działa to na zasadzie kamień-papier-nożyce, bo zwykły żołnierz, po zakupieniu paru wzmacniających go technologii jest dobry na wszystkich przeciwników.
Czy jest to pełna wersja na którą czekałem?
Niby tak, ale po półtora roku prac chciałbym czegoś więcej. Fabuła to tylko kilka prostych filmików na krzyż i trochę tekstu stylizowanego na stare gazety. Bohater ma fajnie zaprojektowane misje, ale co z tego skoro walka wieje nudą, a zabijanie wrogów jest utrapieniem, które nie ma nic wspólnego z zabawą. Tryb pojedynczej hordy miał niby testować nasze umiejętności taktyczne, a sprowadza się do naspamowania żołnierzy wokół posterunku i udania się na kawę, bo wszystko robi się samo.
Marudzę, ale na szczęście najważniejsza cecha TAB postała po staremu:
Gra wciąż ogromnie wciąga i nie puszcza sprzed monitora od pierwszej minuty aż do finałowej hordy.
Osobiście ogromnie polecam każdemu miłośnikowi gatunku RTS i nie tylko. Gra They Are Billions! jest dostępna jest na Steamie w polskiej wersji językowej z napisami za 29,99 dolarów.
No Comments