Sonos Move to najnowszy wynalazek tej firmy, który miał zmienić trochę postrzeganie tego, w jaki sposób korzystamy z ich głośników. Move ma być bardziej wszechstronnym, bardziej uniwersalnym (przez dodanie między innymi Bluetooth) i równie dopracowanym sprzętem audio. Jakiś czas temu mogłem sprawdzić zestaw składający się z dwóch Sonosów One i do dzisiaj pamiętam jak dobre wrażenie na mnie zrobiły. Teraz jestem już po przetestowaniu tytułowego Move’a, który towarzyszył mi przez około miesiąc.
Akurat miałem taką możliwość, by uczestniczyć w konferencji Sonosa na targach IFA 2019. Tam też Sonos pokazał swoje najnowsze cacko i tam też wszyscy zgromadzeni i zainteresowani mogli go podotykać, obejrzeć z każdej strony i oczywiście posłuchać. Ale wiecie, specjalnie przygotowana konferencja swoją drogą, a takie normalne, domowe warunki swoją. Nie sądziłem, że tak szybko testowa sztuka pojawi się u mnie na biurku, więc już za to Sonos miał ode mnie olbrzymiego plusa. Czy było ich więcej?
Sonos Move to głośnik, który może zainteresować już samym wyglądem. Jest tak zrobiony, że świetnie prezentuje się praktycznie w każdym miejscu i w każdych warunkach. Można to było zaobserwować już na konferencji, bo coś czuję w prawym kolanie, że nie bez powodu część sampli było wystawionych w pomieszczeniu zaaranżowanym na mieszkanie, a część wędrowało między stolikami na zewnątrz. Pamiętam nawet, że robiłem tam zdjęcie, ale za żadne najszybsze smartfony nie mogę go znaleźć, więc musicie mi po prostu uwierzyć na słowo.
Move jest solidny, wytrzymały i widać, że po prostu kwestia wykonania dla Sonosa była priorytetowa. Tak naprawdę nie mogę się do niczego przyczepić, nawet jakbym się bardzo starał. Czuć porządne materiały, idealne spasowanie i to, że jest to głośnik dopracowany w każdym calu. Poza tym, ma jeszcze IP56, więc nie powinno mu się nic stać, gdy coś się w jego pobliżu rozleje czy będzie grał na zewnątrz w deszczowy dzień. Podobno jest też odporny na upadki, ale nie odważyłem się tego zrobić. Szkoda… paneli.
Mobilny? No z tym to mam problem.
Sonos Move waży jakieś 3 kilogramy, a jego wysokość wynosi mniej więcej tyle ile ma przeciętna butelka piwa 500 ml. I może to was zaskoczyć, ale ma konstrukcję mobilną. Po pierwsze, nie musi być stale podłączony do prądu, bo ma specjalną stację dokująco-ładującą, które swoją drogą jest pomysłowym rozwiązaniem, ale mogło być lepszym. Wystarczyło dodać malutkie magnesy, co zacznie ułatwiłoby wcelowanie głośnikiem w konektory do ładowania. Dopełniając informacje o ładowaniu, możemy to też robić przez USB type C z tyłu. Wygodne, bo nie musimy zawsze korzystać z dedykowanej ładowarki – wystarczy ta od telefonu. Po drugie, ma wbudowany akumulator 2500 mAh, więc może działać przez pewien czas bez podłączania do ładowarki. A też akumulator jest raczej przeciętny i po głośniku o takich gabarytach spodziewałbym się przynajmniej dwukrotnie pojemnego. No i po trzecie, ma genialnie wyprofilowany uchwyt, który ułatwia przenoszenie. Czy to oznacza, że jest mobilny? I tak i nie, zależy kto i z jakiej strony patrzy.
Jeżeli rozpatrujemy go w formie głośnika-pierdzika, który w rękach samozwańczego didżeja codziennie będzie „umilał” nam poranną przejażdżkę w zbiorkomie do pracy albo przymocowany do ramy roweru wystraszy całą zwierzynę z pobliskiego lasu, to będziemy musieli poszukać kompletnie czegoś innego. Na przykład od Manty. Jeśli jednak obszar działania ograniczymy sobie do kilkupokojowego mieszkania, domu z ogrodem czy kawałka działki wtedy może okazać się strzałem w dziesiątkę. Wyobraźmy sobie. Słuchamy czegoś w kuchni, gdy przyrządzamy śniadanie, a potem chwytamy głośnik i zabieramy ze sobą (i talerzem też) na balkon, taras czy do wspomnianego już ogrodu. Akurat tam ubzduraliśmy sobie, że chcemy zjeść i posłuchać podcastu. Możemy go przenosić z miejsca na miejsce, ale wtedy jeżeli robimy to przykładowo z jednego pokoju do drugiego, a nie z centrum większego miasta na zadupie. Wtedy jest to głośnik mobilny, ale tak częściowo. W końcu taki gamingowy laptop, który waży podobnie albo i więcej jak ten głośnik, też można ze sobą zabrać, ale gdybym miał z takim przejść kilkanaście kilometrów po targach trzymając go w plecaku, to zrezygnowałbym na starcie.
Głośnikiem możemy sterować z poziomu aplikacji Sonos (o czym za chwilę), ale szalenie wygodne jest też sterowanie przyciskami na obudowie. Działają bliźniaczo podobnie jak te w modelu One, ale są trochę inaczej rozlokowanie. Na środku jest przycisk od mikrofonu, poniżej wykropkowane miejsca do zmiany głośności, a pośrodku przycisk Play/Pause. Mnie najbardziej podoba się sposób przełączania między kawałkami, bo wystarczy przejechać po wszystkich przyciskach w lewo lub prawo. Każdemu pacnięciu towarzyszy przyjemny dźwięk i jeszcze nie zdarzyło mi się żeby przycisk błędnie zareagował albo w ogóle nie zrobił tego co chciałem. Z tyłu głośnika znalazło się miejsce dla włącznika, przycisku szybkiego parowania i tego, który przełącza tryb połączenia między Wi-Fi a Bluetooth.
Tak, Sonos Move w przeciwieństwie do innych głośników może działać zarówno w sieci Wi-Fi (2,4 i 5 GHz), ale też z wykorzystaniem Bluetooth. Ale jeśli myślicie, że ominie was cała przygoda z aplikacją, którą opisywałem przy okazji recenzji Sonos One, rejestracją, wyszukiwaniem, parowaniem, konfigurowaniem i tak dalej, to oj jak bardzo jesteście w błędzie. Niestety, do pierwszego uruchomienia musimy wykorzystać aplikację Sonos, bo w przeciwnym razie głośnik będzie jedynie designerską podstawką pod doniczkę. Trochę to głupie, bo Move’a po Bluetoothie nie podłączymy tak szybko i łatwo jak robi się to w przypadku większości głośników. Ale, tak to już Sonos ma i tak sobie to wymyślił.
Ale nie ma co skreślać aplikacji na straty, bo gdy już przebrniemy przez cały ten wstęp, to znajdziemy w niej kilka przydatnych funkcji. Jest to między innymi coś takiego jak Trueplay, czyli automatyczne dostosowywanie się parametrów głośnika do miejsca gdzie jest używany. Trochę tak jak czujnik podświetlenia ekranu w smartfonach. Szczerze? Nie słyszałem znaczącej różnicy, ale być może nie jestem tak wrażliwy na dźwięki jak inni, bo spotkałem się z opiniami, że to działa. Można też pobawić się bardzo skromnym korektorem (a to akurat działa) włączyć bądź wyłączyć dotykowe przyciski i diodę czy ustawić maksymalny poziom głośności. To ostatnie akurat jest dobre, bo głośnik blisko maksymalnej głośności zaczynał robić się niezbyt przyjemny i wyglądało to trochę tak, jakby mimo wszystko chciał wykrzesać z siebie więcej mocy niż powinien. Może gdybym miał większy pokój, to byłoby inaczej.
Ja i tak niemal cały czas korzystałem z głośnika przez Wi-Fi, bo krótko mówiąc, dawało to lepsze możliwości i słyszalnie lepszą jakość dźwięku. Poza tym, zawsze mogłem podejść do głośnika, dotknąć przycisku odtwarzania i od razu zaczynał grać utwory z mojej playlisty, tam gdzie wcześniej skończyłem. A jeżeli o jakość tego grania chodzi, to jest lepiej niż myślałem. Miałem szansę, by Move’a przyrównać do 500-tki od Bose i krótko mówiąc, w niektórych utworach Bose brzmiał głośniej (mimo tego, że jest mniejszy), ale niekoniecznie tak klarownie i przyjemnie jak Move. U mnie przeważnie grał na połówce, a i tak czasami musiałem ściszać żeby nie denerwować domowników. Dźwięk jest wyjątkowo czysty, wyrazisty, zrównoważony i bez zniekształceń. Niskie tony są obecne i można je zaliczyć do tych cieplejszych, choć w niektórych utworach miałem wrażenie, że bardziej walą w blat biurka niż przyjemnie rozchodzą się w przestrzeni. Nie mniej, Move gra bardzo dobrze, dźwięk rozchodzi się po całym pomieszczeniu.
Nie mogę jednak pogodzić się z dwoma rzeczami, no dobra, z jedną albo z jedną bardziej niż drugą. Przez głośnik nie można rozmawiać, co w dzisiejszych czasach jest jakimś niewyjaśnionym nieporozumieniem. Tym bardziej, że Sonos Move ma kilka mikrofonów, które zebrałyby dźwięk z drugiego końca mieszkania. Dziwne to, tym bardziej, że w obecnych czasach większość głośników, nawet tych najmniejszych to umożliwia. Druga sprawa to wsparcie dla asystentów głosowych, którego… nie ma. To znaczy, ogólnie jest i można korzystać z Alexy czy Google’a, ale oficjalna informacja jest taka, że nie działa to w Polsce. Gdzieś tam czytałem, że można ustawić asystenta po angielsku, ale przyznam, że nie zagłębiałem się w temat.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę 10 godzin odtwarzania deklarowanych przez producenta, to musimy wziąć małą poprawkę, że raczej do 10 godzin nie dobijemy. Wszystko zależy od miejsca i ustawionej głośności. Ja po około dwóch godzinach słuchania na różnym, ale nie maksymalnym poziomie miałem 78% baterii. Zakładam więc, że w moim przypadku byłoby to około 8 godzin, nie więcej.
Dlaczego napisałem, że ten głośnik jest „ani nie mobilny, ani domowy”? Wszystko przez, że jest gdzieś pomiędzy.
Nie jest to typowy mobilny głośnik, ale pomimo to i tak można go złapać, odczepić od ładowarki i przenieść w inne miejsce bez zatrzymywania tego, co akurat słuchamy. Podobno wytrwalsi ode mnie robili nim rozgrzewkę na siłowni, gdy akurat mieli ćwiczyć biceps i bardzo chwalili wygodny uchwyt. Tak słyszałem. A tak zupełnie poważnie, z jego „domowością” też mam kłopot, bo owszem, można go postawić w różnych miejscach, czy to kuchni czy salonie, ale raczej nie widzę go przy telewizorze czy w jakimś centralnym miejscu dla audio. Nawet jeśli miałyby być dwa. Jakoś przy takim zastosowaniu bardziej widzę tutaj dwa Sonosy One i jeżeli miałbym wybierać to – kosztem pewnej mobilności i wyższej odporności – wybrałbym dwa One’y. Tym bardziej, że jak się dobrze zepniemy to w cenie 1699 złotych, na ile został wyceniony Sonos Move, możemy kupić dwa Sonosy One. Według mnie to one pasują bardziej do domowego setupu.
Tak naprawdę to sami musicie zastanowić się nad tym czy i w jaki sposób będziecie używać takiego głośnika jak Move. Jeżeli chcecie mieć nieprzeciętnie grający głośnik z możliwością sporadycznego przenoszenia i jesteście przygotowani na to, by 1700 złotych przeznaczyć na głośnik, to śmiało. Będziecie zadowoleni.
No Comments