W tym roku na wrześniowe targi IFA w Berlinie wybraliśmy się jak zwykle, czyli w dwuosobowym składzie – ja i Konrad. Jak zwykle też mieliśmy sporo bagażu, mnóstwo elektroniki popakowanej po plecakach i dwie… elektryczne hulajnogi. Plan był też taki, by zostawić trochę luzu w bagażniku na ewentualne zakupy, gdyby za bardzo poniosło nas w tamtejszym kauflandzie. Jak być może kojarzycie, zapakowaliśmy siebie i to wszystko do nieco większego samochodu niż zazwyczaj – Renault Kadjar. Samochód jeszcze pachniał nowością i służył jako typowy dupowóz, którym sumarycznie zrobiłem (zrobiliśmy) ponad tysiąc kilometrów. Tutaj znajdziecie moją mocno subiektywną opinię o Kadjarze i tym jak się takim autem jeździło.
Jak tak się bardziej zastanowiliśmy podczas połykania kolejnych kilometrów do Berlina, to okazało się, że niemal za każdym razem jeździliśmy na targi innym samochodem. Co ciekawe, raz nawet jechaliśmy jednym, a wracaliśmy drugim. Były dwa Citroeny, był Mercedes, a w tym roku udało się pojechać czymś znacznie nowszym i większym. I wszystko dzięki niezastąpionej wypożyczalni Odkryj Auto, która postanowiła wspomóc nas w tej wyprawie. My napisaliśmy „czy dadzą”, oni odpisali „że dajemy” i muszę przyznać, że trochę tym Kajdarem mnie zaskoczyli, bo spodziewałem się czegoś mniejszego.
Renault Kadjar to crossover z segmentu kompaktowego, coś między takim Capturem, a Koleosem. W każdym razie należy raczej do tych obszerniejszych i kompletnie innych od testowanej przeze mnie wcześniej Toyoty Aygo. Dwa różne bieguny, ale to dobrze, bo przynajmniej mogłem sprawdzić jak się jeździ maluchem z silnikiem od kosiarki i czymś znacznie większym z… też silnikiem od kosiarki, ale trochę pojemniejszym (o czym nieco niżej).
Gdzieś tam wyczytałem, że Kadjar został zbudowany na tej samej płycie podłogowej co Nissan Qashqai i dopiero gdy sam zobaczyłem „Japońca” na ulicach, to dostrzegłem niektóre podobieństwa. Obydwa są podobnej wielkości, mają zbliżoną linię przedniego grilla i światłem, a także linię bocznych szyb. Renault nie wygląda jak napompowany kompakt przerobiony na coś większego i spore znaczenie mają tutaj koła. Przetestowany egzemplarz miał 18-calowe felgi – trzeba przyznać, że bardzo pasujące do tego auta – z oponami 215/55 R18 i według mnie nic mniejszego nie ma prawa tam być. Po prostu nie i tyle, a pokusiłbym się jeszcze o jakieś dziewiętnastki czy nawet dwudziestki (tak jak to jest w odświeżonej wersji na 2020 rok). Ogólnie linia nadwozia może się podobać, prezentuje się nowocześnie, nawet w tym „zielonobutelkowym” kolorze, ale mimo wszystko bardziej w moje gusta uderza wspomniany Qashqai (II generacji po liftingu). Ewidentnie ma nieco bardziej sportową i drapieżną stylistykę.
Renault Kadjar ma kilka takich stylistycznych smaczków, które przyciągają oko.
Wielki emblemat na sporym grillu, który dodatkowo został przyozdobiony chromowanymi wstawkami. Spodobały mi się też tyle światła, które mają ciekawą, wklęsłą obudowę i kształt przednich świateł LED. Niestety, jest też kilka artystycznych wtop na zewnątrz i jedna szczególnie psuje cały urok. Widzicie dokładkę zderzaka z tyłu z atrapami podwójnego wydechu? No właśnie, tak naprawdę wydech jest tylko jeden i wystaje poniżej zderzaka. Strasznie to wygląda, ale na pocieszenie pozostaje to, że taką „ściemę” można znaleźć też w znacznie, znacznie droższych i prestiżowych samochodach (tak, do ciebie mówię Audi!).
Wsiadając do Kadjara i siadając za kierownicą od razu czuć, że ma się do czynienia z większym samochodem, ale nie bez przesady. Siedzi się wyżej, a i też ma się trochę więcej wysokości do pokonania podczas wsiadania. No i wysiadania też. Ale co ma napisać gość, który na co dzień jeździ raczej nisko zawieszoną Alfą 166? W Kadjarze jest wygodnie i nie można narzekać na brak miejsca.
W środku czuć, że to na pewno nie jest wersja „bieda edyszyn”.
W środku mamy kontakt z półskórzanymi fotelami, które są szalenie komfortowe, dobrze trzymają i mają wysuwane podparcie pod nogi. W środku mamy też skórzaną i wyprofilowaną kierownicą, skórzany lewarek zmiany biegów, ciut za krótki podłokietnik również obszyty skórą, a na dodatek jeszcze znajdziemy skórzane trzymadła na drzwiach i skórzaną nakładkę kokpitu nad zegarkami. Jest też sporo aluminiowych wstawek, które dodają luksusu, choć najbardziej szanuję Francuzów za to, że nigdzie nie wsadzili fortepianowego, czarnego i jakże niepraktycznego plastiku.
Ogólnie na pierwszy rzut oka wszystko wygląda bardzo premium, ale wystarczy podotykać niektórych miejsc, by trochę zrzedła nam mina. Co prawda tragedii nie ma, ale gdy mocniejsze dotknięcie górnej obudowy kokpitu wywołuje nieprzyjemne trzaski i skrzypienie to komuś tam w Renault powinno polecieć się po premii. Przyznam, że byłem mocno zaskoczony, że coś takiego może wydawać z siebie takie dźwięki.
Silnik uruchamiamy z przycisku i nigdzie nie musimy wsadzać karty-kluczyka. Zastrzelcie mnie, ale pech chciał, że zapomniałem owego kluczyka sfotografować (ale, zawsze można sobie go wyguglować). Nie mniej, były na nim cztery niewielkie przyciski i kluczyk wyglądał bardzo nowocześnie, ale według mnie był zbyt duży. Poza tym, mimo tego, że auto było w miarę świeże, był mocno porysowany, a to dlatego, że po prostu nie miał w kokpicie swojego miejsca. Druga kwestia, że pewnie mało kto o niego dbał i rzucał gdzie popadnie.
Panel od dwustrefowej klimatyzacji automatycznej prezentuje się estetycznie i w mocnym skrócie – działa jak należy. W tym elemencie bardzo polubiłem się z działaniem pokręteł i ogólnie oznaczeniami, które wyświetlały się na małych wyświetlaczach.
Wspomniałem na wstępie, że zabraliśmy dwie hulajnogi, które bez problemu się zmieściły. Co prawda ostatecznie tylko jedna jechała w bagażniku, a druga z tyłu na siedzeniach, a to dlatego, że pozostałe bagaże też trzeba było gdzieś upchać. Gdyby ktoś miał jeszcze z nami jechać to byłoby trudno, ale gdyby kanapa z tyłu była pusta, to spokojnie dodatkowy osobnik by się zmieścił. Powyżej możecie zobaczyć ile mam miejsca na nogi siedząc „sam za sobą”. Rzekłbym, że całkiem sporo.
Dwa największe minusy? Silnik i komputer pokładowy z Android Auto.
Nad panelem klimatyzacji znajduje się komputer pokładowy. I w zasadzie mógłbym na tym zakończyć, gdybym miał wyliczyć wszystkie plusy. Niestety to najsłabszy element całego wnętrza jak nie całego samochodu. Przede wszystkim zbyt mocno chciano go unowocześnić, wyrzucając tym samym wszystkie fizyczne przyciski i pokrętła. Sterowanie głośnością za pomocą pacnięcia w przyciski dotykowe? Kompletny absurd, który wpływa negatywnie na bezpieczeństwo podczas jazdy. Nie wyobrażam sobie tego, że próbuję coś zmieniać bezwzrokowo podczas jazdy i w tym miejscu z całą pewnością napiszę, że – pewnym utartych przyzwyczajeń się nie zmienia.
Ekran jest znacznie mniejszy niż przestrzeń, którą zajmuje cały komputer. Gdyby porównać to do jakiegoś smartfonu to byłoby to coś pokroju Xperii z wielkimi ramkami wokół ekranu. Wyświetlacz ma zadowalającą rozdzielczość, ale niezbyt dobrą jasność i kąty widzenia (mimo zastosowania warstwy antyrefleksyjnej). Reakcja na dotyk też powinna być lepsza, bo często było tak, że w jakiś element na ekranie musiałem klikać dwa czy trzy razy.
Co oni zrobili z tym Android Auto?!
Prawdziwym gwoździem do trumny całego centrum multimedialnego był… Android Auto. Aż ciarki mnie przechodzą, że piszę tak o czymś, co powinno być kluczową funkcją w nowoczesnym i nowym samochodzie. Tym bardziej, że teraz większość nowych samochodów taką funkcję ma i to często w standardzie. Co mnie tak tutaj boli? A to, że po podłączeniu smartfonu z Android Auto (akurat był to BlackBerry KEY2) kompletnie nie działało to tak jak powinno. Co chwilę jakieś przycięcia, brak płynności podczas przewijania czegokolwiek, długi czas uruchamiania aplikacji, ale najgorsze było to, że interfejs kompletnie nie reagował, gdy uruchomiło się mapy Google i nawigację. Nawigacja zaliczała „freeza” i można było dotykać ekranu do woli, a i tak nic się nie działo. Masakra. Zakładam jeszcze, że mogło to być tylko w moim egzemplarzu, ale jeśli nie to aktualizacja jest tak potrzebna jak paliwo, by tym samochodem w ogóle jeździć.
Na sam koniec zostawiłem sobie „serducho”, czyli silnik 1.3 TCe o mocy 140 KM jaki był pod maską testowanego Kadjara. Po przejechaniu ponad tysiąca kilometrów, zarówno na trasie jak i po zatłoczonych miastach, stwierdzam, że ta jednostka jest za słaba do takiego samochodu. Czuć było pod nogą, że brakuje koni i dynamiki. Wyglądało to tak, że po wdepnięciu w pedał gazu reakcja samochodu była nieco opóźniona – gaz był już trochę wciśnięty, a samochód dopiero reagował. Auto nie było ospałe, bo jak już ruszyło to radziło sobie dobrze, ale były wuczywalne „dziury”. Dlatego też jeśli już chcecie jeździć takim samochodem jak Renault Kadjar to wybierzcie prawie 160-konną wersję.
Najgorsze jest to, co zobaczyłem po otworzeniu maski. Kompletny rozgardiasz i „bebechy” na wierzchu. Brud, pełno kabelków, połączeń i zero osłon. Nie wiem czy wina leży po stronie wypożyczalni czy producenta, ale nie wydaje mi się, by takie auto w takim stanie wyjechało z salonu. Jeżeli jednak tak, to słabo.
Ponownie napiszę – nie traktujcie tego jako recenzję. Jest masa ludzi, którzy motoryzacyjne tematy mają w małym palcu. To bardziej subiektywna opinia o tym jak to auto wygląda, jak jeździ i co w nim mi się spodobało, a co nie. I w krótkim podsumowaniu muszę napisać, że było tak pół na pół. Ogólnie mogę napisać, że samochód tej klasy użytkowało mi się przyjemnie, ale to pewnie dlatego, że sam jeżdżę 15-latkiem. Było wygodnie, komfortowo i w miarę nowocześnie i gdyby nie wtopa z Android Auto czy mało dynamiczny silnik, to miałbym w samochodzie to co potrzebuję.
Nie byłem w stanie wyliczyć ile dokładnie kosztowała wersja, którą jeździłem, ale gdyby ktoś w chwili publikowania tego tekstu decydował się na Kadjara, to musiałby wyłożyć na stół minimum 86 900 złotych, ale tak naprawdę coś konkretnego zaczyna się od 94 900 złotych (nie licząc wyposażenia dodatkowego).
Tekst powstał we współpracy z wypożyczalnią Odkryj Auto.
5 replies on “Odkrywamy Auto: Jak jeździło się Renault Kadjar?”
Rodzice mają Kadjara rocznik 2017. Ogólnie fajne auto, mały minus za tylne siedzenia bo w porównaniu z przednimi to siedzi sie tam jakoś niżej no i mogły by być dłuższe. Wiec siedzenia przód a tył to niebo a ziemia. Dziwna sprawa z tymi trzaskami. Bo pamiętam chyba 2016 rok jak Zachar z autocenteum testował Kadjara i narzekał, że wszystko trzeszczy. Potem wyszło, że dostał wersje właśnie dla dziennikarzy, a wersje dla klientów były juz dopracowane. U rodziców testowałem właśnie te rzekomo trzeszczące elementy i wszystkie były okej. Wiec chyba tez taka wersje otrzymaliście, bo w salonowej jest na silniku normalna pokrywa.
Drugi minus to skrzynia biegów. Spotkałem sir z wieloma opiniami na temat jej działania i rzeczywiście tu miałem problemy z wbijaniem chyba trójki lub dwójki. Ale tata powiedział, że to kwestia przyzwyczajenia.
No i fajnie, że stosują maly ekranik, bo te wielkie np w renault megane gt wyglądają jakby w ogole nie pasowały do auta.
P.s. w modelu rodziców nie ma android auto. Można to jakos wgrać do starszego modeli?
Niestety ten silnik tak wygląda. Fabrycznie nie ma osłon i te wszystkie bebechy są na wierzchu. Ciekawe, czy spod spodu jest jakaś podłoga komory silnika…?
Nie dam sobie nic uciąć, ale o ile dobrze pamiętam, jak patrzyłem z góry na silnik to był w kilku miejscach prześwit i widziałem chodnik/ulicę.
Jestem świeżo po jeździe próbnej z takim silnikiem. Obejrzałem – od spodu jest osłona/podłoga. Maska silnika piekielnie ciężka, podtrzymywana na wątłym pręcie (bliźniacza daćka ma teleskopy!). Te rurki i przewody robią dziwne wrażenie… ale w sumie w innych silnikach też ich nie brakuje – tylko są gdzieś jakby przed albo za silnikiem schowane, a tu jest może tylko trochę więcej, ale większość od góry.
Przynajmniej mechanik ma łatwy dostęp 😀