Doczekaliśmy się takich czasów, że słuchawki bez żadnych kabelków można kupić za około 100 złotych, a nawet mniej. I to słuchawki całkiem przyzwoicie grające jak przykładowo Redmi Airdots czy QCY T2C. Obydwa zestawy przetestowaliśmy już jakiś czas temu i jeśli komuś przede wszystkim zależy na tanich bezprzewodówkach, to te dwie propozycje są odpowiednie. Ale są jeszcze trzecie – Tronsmart Spunky Beat. Jak wypadają na tle wspomnianych modeli? Jakie są? Czy warto?
Umówmy się. Wszystkie tak zwane słuchawki True Wireless Stereo, znane bardziej pod skrótem TWS albo często spotykanym spolszczeniem w formie „prawdziwe bezprzewodowe słuchawki”, grają tak samo w zbliżonej cenie. A jeśli nie tak samo to bardzo podobnie, szczególnie jeśli mówimy o słuchawkach za 80-120 złotych. Jedne będą grały ciszej, a drugie nieco głośniej, jedne będą miały więcej basu, a inne mniej. Według mnie ciężko jest tutaj wykrzesać coś więcej, dlatego trzeba patrzeć nie tylko na dźwięk, ale też ciekawe, czasami nietypowe rozwiązania, które sprawiają, że takiego zestawu używa się przyjemniej. Rzeczy, które mają istotny wpływ na całokształt. A jak zaraz się przekonacie, w Spunky Beat trochę takich rzeczy jest.
W kwestii budowy mamy tutaj klasykę.
Dwie „pchełki” schowane w pudełku ładująco-przechowującym. Od razu urzekło mnie to, że zarówno pudełko jak i same słuchawki są małe, a raczej, mniejsze niż inne TWS’y, które miałem okazję testować. Ma to swoje plusy i minusy. Do tych pierwszych z pewnością należy to, że słuchawki są szalenie lekkie i można je wsadzić i zabrać ze sobą praktycznie wszędzie. Mieści się nawet do tej małej kieszonki w spodniach – sprawdzałem. Z drugiej strony, same słuchawki zdają się być trochę „niepewne”, bo ciężko jest je wyłuskać z etui i miałem często tak, że po prostu wypadały mi z palców. Ale to może też wynikać poniekąd z ich kształtu i wykonania.
Spunky Beat mają bardzo opływową i gładką obudowę, bez żadnych wystających elementów. To może być powodem tego, co napisałem pod koniec poprzedniego akapitu. Ale taki kształt sprawia, że w uszach trzymają się cholernie dobrze, a to w takich słuchawkach jest raczej najważniejsze. Poważnie. Testowałem znacznie droższe modele, które wypadały po trzech mocniejszych ruchach głową. Te trzymają się małżowiny jak rolnik dotacji, ale trzeba mieć pewność, że zostały dobrze włożone. Nie ma sensu liczyć czasu, bo w moim teście „wypadalności” prędzej bym sobie coś z karkiem zrobił niż podnosiłbym słuchawki z podłogi.
Słuchawki są z kategorii tych dokanałowych, bo mamy gumki, które wkładamy głębiej do uszu, ale opierają się też na małżowinie, więc mają też w sobie coś ze słuchawek dousznych. Warto też zwrócić uwagę na to, że całkiem dobrze wytłumiają dźwięki z otoczenia. Pasywnie, rzecz jasna, bo w tej cenie można zapomnieć o ANC, ale z takim wentylator z komputera obok czy szumem urządzeń AGD z kuchni radzą sobie wyśmienicie.
Wracając jeszcze do pudełko-ładowarki, ma w zasadzie wszystkie kluczowe atrybuty takiego ustrojstwa. Ma magnetyczny środek, więc słuchawki zawsze trzymają się na swoim miejscu i magnetyczną klapkę, która raczej sama się nie otworzy. Ma czterostopniowe i widoczne oznaczenie rozładowania i USB-C do ładowania. Ma też zawieszkę przez co możemy słuchawki np. przypiąć do paska u spodni. Pasek raczej wykonany jest ze skóry. Fakt, że ma zapach portfeli kupowanych gdzieś na tureckim bazarze, ale jednak co skóra to skóra. Ale to nie wszystko – pudełko ma też swój króciutki przewód USB do ładowania, który chowa się w spodzie. No genialne rozwiązanie, które sprawia, że nie potrzebujemy dodatkowego kabelka do ładowania, a to jest „samowystarczalne”.
Słuchawki nie mają fizycznych przycisków, co trochę zmartwiło mnie gdy pierwszy raz wsadziłem je do uszu i w sumie martwi mnie do teraz. Nie lubię tego typu rozwiązań, tym bardziej w tak niewielkich słuchawkach bezprzewodowych, które często będziemy zabierać na siłownię czy bieganie. Nie twierdzę, że dotykowe płytki w tym modelu są złe, bo działają nawet znośnie, ale nie wyobrażam sobie trafiania w nie podczas biegania. Tym bardziej, że przykładowo, do zmiany głośności musimy trzykrotnie i w miarę szybko pacnąć w jedną albo drugą słuchawkę. Do uruchomienia asystenta dwukrotnie. I teraz wyobraźcie sobie, że musicie to zrobić w biegu. Znacznie lepiej byłoby, gdyby np. głośność zmieniała się poprzez dłuższe przytrzymanie palucha na słuchawce i trzymanie tak długo aż ustawimy odpowiednią głośność. Przerzucanie między piosenkami odbywa się, gdy przez około 2 sekundy przytrzymamy palec na przycisku. Nawet działa, ale problem w tym, że jeśli przytrzymamy zbyt długo to po prostu wyłączymy słuchawkę. Sterowanie jest lekko przekombinowane i stwierdzam, że można było to zrobić lepiej, bardziej praktycznie i wygodnie. Szczególnie, że w innych słuchawkach dało się tak zrobić.
Spunky Beat włączają się automatycznie po wyjęciu z pudełka i tak też same łączą się ze sobą.
Gdy jednak je wyłączymy „ręcznie” (przytrzymamy przycisk przez ok. 5 sekund) to zarówno jedną jak i drugą musimy też ręcznie włączyć, by się połączyły. Ale raczej jest to zrozumiałe, bo poniekąd mamy do czynienia z dwoma urządzeniami (dwie osobne słuchawki). Ma to też inne plusy, bo możemy korzystać tylko z jednej słuchawki, przykładowo, gdy chcemy ją zamienić w podstawowy zestaw słuchawkowy do rozmów.
Sporą przewagą nad innymi „dobrymi słuchawkami za 100 złotych” jest to, że wspierają nie tylko AAC i SBS, ale przede wszystkim aptX. Zawdzięczają to chipowi QCC3020 od Qualcomma. Do tego dochodzi jeszcze Bluetooth 5.0, więc biorąc pod uwagę to, że te słuchawki w promocji można dorwać za mnie niż 100 złotych, to mamy sporo dobrego w niskiej cenie.
Jak grają? Na wstępie już napisałem co sądzę o tanich słuchawkach TWS. W tym przypadku muszę napisać, że Spunky Beat radzą sobie zaskakująco dobrze i według mnie przebijają konkurencyjne QCY, słuchawki od Xiaomi, a tym bardziej wszystkie pozostałe słuchawki do – zaryzykuję – 150 złotych, które kiedyś widzieliście w chińskich sklepach. Beaty są bardzo zrównoważone, mają przyjemny i niedrażniący, który w tego typu słuchawkach albo jest za mocny albo go w ogóle brakuje. Grają ciepło i przyjemnie. Osobiście, lepiej grających tanich i bezprzewodowych „pchełek” nie miałem w uszach.
Mogę napisać, że pod wieloma względami mnie zaskoczyły, oczywiście pozytywnie i także pod względem audio.
Słuchałem na nich ulubionych kawałków ze Spotify, podcastów i filmów na YouTubie. I żeby nie było tak cukierkowo, to o ile przy muzyce i audycjach jest ok, tak niestety oglądając coś na YouTubie można odczuć to, że dźwięk (szczególnie to widać po głosie jutubera) jest spóźniony. Jest to bolączka większości takich bezprzewodówek, niezależnie czy kosztują sto złotych czy sto euro.
Każda ze słuchawek ma swój mikrofon, w przedniej części tuż obok przycisku, więc śmiało można przez nie rozmawiać. Ja przetestowałem to z żoną i usłyszałem od niej, że słychać mnie „tak jak trzeba” i że „jak dla mnie jest bardzo w porządku”. Ja ze swojej strony też nie odczułem nic dziwnego, no może poza tym, że czasami, an końcu słów/zdań słyszałem coś jakby trzaski.
Spunky Beat nie trzymają godziny na baterii i są doładowywane po włożeniu do pudełka, zatem ciężko jest sprawdzić czy rzeczywiście od stu do zera będą trzymać 7 godzin. Mogę napisać, że miałem je w uszach podczas pisania tej recenzji, a zeszło mi z tym jakieś 3-4 godziny. Wytrzymały i w ogóle nie „pikały”, że brakuje im prądu czy cokolwiek. W każdej ze słuchawek mamy 35 mAh, a etui z baterią to dodatkowe 500 mAh. Najlepsze piwo temu, to w ciągu dnia będzie je w w stanie rozładować.
Jeśli szukacie tanich słuchawek TWS, to kupujcie te i tylko te.
Podsumowanie może być jedno i nie jest w żadnym stopniu wymuszone czy sponsorowane, mimo tego, że testówkę dostarczył sklep Geekbuying. Tak by the way, teraz można je tam dostać za niecałe 115 złotych z darmową wysyłką, ale nie trzeba długo szukać, by zmienić się w stówce.
Tronsmart Spunky Beat mają tyle ciekawych rozwiązań (jak chociażby ten zintegrowany kabelek do ładowania), że ciężko w tej cenie znaleźć lepsze. Nie są wybitne pod względem audio i jeśli mi ktoś zaraz napisze, że tylko to się liczy w słuchawkach, to ja odpowiem, że owszem, liczy się, ale nie w takich i nie za taką cenę. Te grają wystarczająco dobrze, ale mają przynajmniej pięć innych cech, które są równie istotne, bo przekładają się na ogólny komfort używania.
6 replies on “Mają aptX i kosztują 100 złotych. Tronsmart Spunky Beat – recenzja”
Nigdy więcej słuchawek TWS. Miałem 3 marki z wysokiej póły… Non stop rozłączanie się albo jednej albo drugiej, fatalna jakość dźwięku, opóźnienia dźwięku do obrazu, z baterią nie jest tak kolorowo jak piszą producenci bo lekko podgłosisz i zaraz pada, łatwo zgubić a jak chociaż upuścisz to już najczęściej nie działa. Dużo lepszym rozwiązaniem jest neckband. W Polsce mamy Federal 40 który za przystępną cenę oferuje słuchawki z łusek nabojów dźwiękiem i wyglądem miażdżące znane marki.
I znowu chamska reklama tych federal. Naprawdę muszą słabo się sprzedawać…
Sam wygląd to jednak trochę za mało.
Taaa, ale tym razem nie będę tego usuwał. Widać po innych komentarzach na innych stronach, że są podobne, więc zostawię, by pokazać, że Federal to chłam i nie warto się tym interesować 🙂
Używam te słuchawki około 3 miesiące i jestem bardzo zadowolony z zakupu. Udało mi się je kupić na Aliexpress z wysyłką z Polski za 86 pln !!! W słuchawkach głównie biegam od 50 do 90 minut co dwa- trzy dni. Nie wypadają, nie rozłączają się, nie ma opóźnienia podczas oglądania netflixa czy YouTuba, grają głośno i czysto, bass jest wystarczający. Jedyna wada to jak biegam w opasce na uszach lub z czapką to po około 30 minutach jak opaska lub czapka na moknie to płytki dodatkowe zaczynają szaleć. Jeżeli biegam bez opaski lub czapki problemu nie ma. Można również przyczepić się do jakości rozmów tel., a mianowicie do mikrofonu, który zbiera za dużo dźwięków z otoczenia. W miejscach hałaśliwych nie pogadacie. Nigdy nie rozładowałem ich do końca, bo dłużej niż 3 godziny nie miałem okazji słuchać muzyki.
Za te pieniądze warto.
Może porownalibyście ten model do Tronsmart Onyx Neo
Spróbuję załatwić do testu, ale jak tak patrzę to model „bliźniak” tylko w innym opakowaniu. Ta sama specyfikacja, tylko nieco inny wygląd i brak własnego kabelka do ładowania w etui.