W obecnych czasach dysk SSD w komputerze powinien mieć każdy. Choćby jeden, niezależenie w jakiej formie, przynajmniej na system operacyjny i programy. A najlepiej to na system, programy i gry, o ile ktoś często gra. Nawet prosta wymiana wysłużonego „twardziela” na nośnik półprzewodnikowy potrafi przyspieszyć nawet kilkuletni komputer i znacznie zwiększyć komfort pracy. Ostatnio miałem na testowym biurku trzy dyski Western Digital z serii Blue, Red i Black. Każdy teoretycznie do czegoś innego. Co ciekawego wyszło z tych testów?
Nad zaletami dysków SSD nie ma co się rozwodzić, bo powstało już o tym mnóstwo artykułów. Niezależnie od tego jakie ktoś miałby do tego podejście, można uznać, że mają przewagę nad dyskami HDD. Są szybsze, mniejsze, lżejsze, znacznie cichsze czy bardziej energooszczędne. Mogą być też równie bezpieczne dla danych, choć to zależy od tego jaki rodzaj pamięci wybierzemy i w jaki sposób z nich korzystamy. Inny dysk jest do codziennej pracy, inny do serwerów, a jeszcze inny do backupów.
Dyski WD: Black, Blue i Red
U mnie pojawiły się trzy dyski WD. Wszystkie z nich pozornie wyglądają tak samo, ale gdy zagłębimy się w szczegóły okaże się, że tak nie jest. W zasadzie jedyną wspólną cechą jest to, że wykorzystują złącze M.2 i są w formacie 2280, czyli mają 80 mm długości. Nie biorę tutaj pod uwagę tego samego producenta, bo to oczywiste. Każdy z nich, przynajmniej hipotetycznie, przygotowany został z myślą o różnym zastosowaniu. I tak, seria Black to najwydajniejsza, najszybsza i tym samym najdroższa propozycja dla tak zwanych entuzjastów albo po prostu osób, które chcą mieć to co najlepsze. Red to z kolei model dedykowany do serwerów NAS, gdzie nie liczy się prędkość, a stabilność. Seria Blue ma być „dla każdego” – zadowalająco szybka, ale bardziej przystępna cenowo niż WD Black. To tak, pokrótce.
Jeszcze kilka słów o platformie testowej. Jeśli czytaliście już testy innych dysków jak np. Lexar NM610 250 GB, to mniej więcej kojarzycie podzespoły mojego prywatnego peceta. Niewiele tutaj się nie zmieniło. Kilka miesięcy temu dokupiłem jedną kość pamięci 8 GB RAM, by było 16 GB i „wyrzuciłem” z obudowy dwa dyski HDD, a na ich miejsce wsadziłem jeden SSD (swoją drogą, jego recenzja czeka w kolejce). Tak to aktualnie się prezentuje:
Płyta główna: ASUS B150 Pro Gaming (BIS ver. 3805)
Procesor: Intel Core i5-6400 (4 rdzenie do 3,3 GHz, 14 nm, 6 MB cache)
Pamięć RAM: Kingston HyperX Fury 16 GB 2133 MHz (DDR4)
Karta graficzna: Gigabyte Geforce GTX 950 2 GB WindForce 2
Dysk SSD: Plextor M5S 128 GB, KingSpec P3 1 TB
Zasilacz: be quiet! Pure Power 9 600 W
Chłodzenie: SilentiumPC Fera 3
Obudowa: Deepcool Macube 550
Główne „bebechy” zostały te same, ale w przypadku dysków M.2, najważniejsza jest płyta główna, bo to w sumie w niej montujemy dysk. Asus B150 Pro Gaming nie jest najświeższą konstrukcją, ale ma jeden slot M.2, który jest ulokowany tuż pod radiatorem mostka. Istotne jest też tutaj to (o czym dowiecie się dalej w tekście), że płyta ma z tyłu dwa porty USB 3.1 Gen 2 – jeden USB-A, a drugi USB-C. Jak się okazało, w testach jednego z nośników okazały się przydatne.
Zanim testy to jeszcze mały pstryczek w nos dla WD za to w jak ubogim zestawie sprzedają swoje nośniki. Niezależnie od wersji, niezależenie od tego czy dysk kosztuje pięćset czy dwa razy tyle, jest praktycznie tak samo. Kawałek kartonu i instrukcja. Gdyby to ode mnie zależało to zawsze, powtarzam zawsze, dorzucałbym dedykowaną śrubkę do przykręcenia dysku na płycie i dystans, który pozwoli równo zamontować dysk. I dobrze, że miałem taką jedną śrubkę gdzieś w swoich szpargałach, bo bez tego na te dyski mógłbym sobie co najwyżej popatrzeć.
W testach przede wszystkim chciałem sprawdzić dwie rzeczy – jaką maksymalną prędkość odczytu i zapisu uda się uzyskać na mojej konfiguracji testowej (i jak to się ma do tych deklarowanych przez producenta) oraz jak dyski będą się zachowywały po zapełnieniu ich do około 70% przeróżnymi danymi (mnóstwo zdjęć, pliki mp3 i mp4 podcastu, pliki iso, archiwa itp.). Zerknąłem też na temperatury podczas pracy, ale tu mogę od razu napisać, że nic niepokojącego nie dostrzegłem. Dyski podczas pracy były ciepłe, ale nie gorące. Najlepiej z odprowadzaniem ciepła poradził sobie WD Red.
Tak naprawdę testy miały wyglądać zupełnie inaczej. Więcej danych, szczegółów i cyferek, może nawet jakaś tabela porównawcza. Rzeczywistość jednak wszystko zweryfikowała, szczególnie w przypadku nośnika WD Black o pojemności 1 TB. Było kilka komplikacji. W testach wspomogłem się programami Crystal Disk Mark i AS SSD oraz windowsowym eksploratorem plików. Nie chciałem używać MHDD, by nic przypadkowo nie uwalić, a o ATTO Disk Benchmark, programie, który najlepiej symuluje prawdziwe wykorzystanie dysku, przypomniałem sobie wtedy, gdy dyski już odesłałem. Muszą wam zatem wystarczyć te dane, które mam.
WD Blue SN550 1 TB
Na pierwszy strzał idzie „szybki dysk dla każdego”.
Od razi go tak nazwałem, bo jest sporo tańszy od wersji Black, a co za tym idzie, bardziej przystępny i do tego uzyskuje prędkości, które śmiało można nazwać zadowalającymi. Jak sama nazwa wskazuje, WD Blue charakteryzuje się niebieską płytką drukowaną i częściowo niebieską naklejką. Dysk jest oparty na interfejsie NVMe i ma złącze z kluczem M. Według producenta potrafi osiągnąć prędkości na poziomie 2400 MB/s przy odczycie danych i 1950 MB/s podczas zapisu. Jak to było w moim przypadku?
WD Blue, jako jedyny z całej trójki, sprawdziłem na czterech poziomach upakowania danymi: zupełnie pusty oraz zapełniony w 50, 70 i 90 procentach. Uzyskane prędkości były zauważalnie niższe niż to co producent pokazuje na oficjalnej stronie, ale być może było to związane poniekąd z moją konfiguracją peceta. Crystal Disk Mark wskazał bardzo zbliżone wartości zarówno dla plików 1 GB jak i 8 GB. Było to około 1700 MB/s przy sekwencyjnym odczycie danych i około 1600 MB/s przy zapisie. Co więcej, dysk miał niemal identyczny rezultat przy 90-procentowym zapchaniu. Ciekawostką jest, że wyniki w AS SSD były niższe, bo odczyt był na poziomie prawie 1500 MB/s, a zapis mieścił się w granicach 1360-1414 MB/s.
Poniższy zrzut ekranu pokazuje jak dysk poradził sobie z kopiowaniem danych, gdy był już zajęty w około 70%. Zaczął z prawie dwukrotnie wyższą prędkością, ale po chwili unormowało się na poziomie ~430 MB/s. Mogą to być oznaki tego, że dysk po zapełnieniu może zwolnić podczas pracy z dużą ilością danych. Oficjalnej informacji się nie doszukałem, ale gdzieś trafiłem, że dysk nie ma DRAM, a poniższy screen może to tylko potwierdzać.
WD Red SA500 1 TB
Seria Red od zawsze kojarzyła się z dyskami dedykowanymi do serwerów NAS. Nie inaczej jest w tym przypadku. Tutaj na pierwszym miejscu nie jest najwyższa prędkość danych, ale trwałość i bezpieczeństwo przechowywania. Do mnie trafił terabajtowy model WD Red SA500 i w zasadzie jedyną wspólną cechą z WD Blue jest niebieski kolor płytki PCB. Tuta jednak mamy do czynienia z dyskiem z interfejsem SATA III, co można szybko rozpoznać po dwóch szczelinach na złączu, czyli kluczu B+M.
SATA oznacza, że dysk będzie sporo wolniejszy niż ten z interfejsem NVMe, ale też trochę chłodniejszy o czym już wyżej wspomniałem. Western Digital twierdzi, że ten konkretny Red jest wstanie osiągnąć 560 MB/s i 530 MB/s odpowiednio dla odczytu i zapisu danych. Są to prawie maksymalne wartości dla SATA III (600 MB/s).
Patrząc na testy, które dla pewności przeprowadziłem kilka razy, odczyt jest bardzo zadowalający i bliski deklarowanej wartości, ale z zapisem jest krucho. Przynajmniej w Crystal Disk Mark, który wskazał 220 MB/s. Raz tylko było coś koło 156 MB/s, ale możliwe, że był to jakiś błąd w pomiarach. W AS SSD było około 510 MB/s (odczyt danych) i 475-485 MB/s (zapis danych). Przy zapełnieniu dysku do połowy obydwa programy wskazywały praktycznie te same dane.
A tak to wyglądało przy kopiowaniu sporej paczki danych, gdy dysk miał mniej niż połowę wolnej przestrzeni. Widać, że WD Red na samym początku poszedł „jak dzik w sosny”, ale po chwili prędkość spadła o ponad połowę i stabilnie trzymała się poziomu 190 Mb/s.
WD Black SN750
Dysk z cyklu „naj”, czyli najszybszy, najdroższy i najlepszy. Wyróżnia się czarną płytką drukowaną i czarną naklejką ze wszystkimi mniej lub bardziej ważnymi oznaczeniami. Jest też dostępna wersja „podrasowana”, która ma fabrycznie założony radiator usprawniający odprowadzanie ciepła. Swoją drogą, wersja z radiatorem prezentuje się genialnie, jakby dysk chciał nam zakomunikować, że to najlepsze co dostaniemy i szybszego ze świecą szukać. I poniekąd tak jest, bo 3470 MB/s przy odczytywaniu danych i 3000 MB/s przy zapisywaniu robią wrażenie. Tylko… co z tego?
Z tym dyskiem było najwięcej niespodzianek czego w ogóle się nie spodziewałem, a takiego rozwoju sytuacji nawet najstarsi pecetowcy by nie przewidzieli.
To właśnie WD Black trochę namieszał i sprawił, że testy wyglądały tak jak wyglądały. Zaczęło się jak zwykle. Wyjąłem dysk z pudełka, włożyłem do M.2 na płycie i włączyłem komputer, czyli identycznie jak przy dwóch wyżej omawianych modelach. Dysku nie było widać w systemie, więc stwierdziłem, że zajrzę do BIOS’u. Tam zmieniłem co trzeba, ale dysk nie dawał żadnych oznak działania. Nawet poszedłem do pobliskiego serwisu komputerowego, by ktoś być może mądrzejszy ode mnie rzucił na niego okiem, ale to też nic nie dało. Ja stawiałem na uwalony kontroler i jak się później okazało, moja diagnoza była trafna. W zamian WD podesłał taki sam nośnik, ale o pojemności 500 GB. Było lepiej, ale no tak nie do końca.
Sytuacja identyczna. Wsuwam dysk do M.2, włączam komputer i nic. Stwierdziłem, że albo znowu mam padniętą sztukę albo elektronika mnie po prostu nie lubi, a szczególnie dyski SSD. Wchodzę do BIOS’u, ustawiam wszystko tak jak powinno być (uprzednio wymieniając kilka maili z Asusem i weryfikując niektóre rzeczy w internecie), sprawdzam konfigurację portów, CSM, BIOS mode i tak dalej. I nic. Potem, by w okolicznym serwisie krzywo na mnie nie patrzyli, sam wyposażyłem się w obudowę na dysk NVMe (jakby ktoś pytał to Unitek S1203A) i… okazało się, że zatrybiło! Ale tylko przez zewnętrzną obudowę.
Stwierdziłem, że skoro chociaż tak działa to przepuszczę trochę danych, by sprawdzić kontroler i porty USB 3.1 Gen 2 z tyłu płyty. W teorii jest to 10 Gb/s, czyli 1250 MB/s, licząc oczywiście tak bardzo optymistycznie. Realnie ciężko zbliżyć się do takiej wartości, nawet mając sprzęt za grube miliony. U mnie było to około 630 MB/s przy odczycie i około 610 MB/s przy zapisie danych oraz odpowiednio 330 MB/s i 350 MB/s, gdy dysk był zajęty w 90%.
Było podejście numer dwa.
Jeszcze raz, ze świeżą głową, usiadłem do komputera, by wszystko na spokojnie posprawdzać, ustawić i zrobić tak, by WD Black ruszył w złączu M.2. I wiecie co? Nie wiem jak to się stało, ale ruszyło. Po godzinie zabawy w BIOS’ie, bo kilku restartach i ogólnie rzecz biorąc kombinowaniu na lewo i prawo, instalator Windowsa wykrył WD Black w slocie i mogłem na nim zainstalować system. Problem w tym, że gdyby mnie ktoś teraz zapytał co zmieniłem, że zatrybiło, nie byłby w stanie tego wytłumaczyć. Być może miało to związek z ustawieniem trybu działania portu M.2, ale nie jestem pewien. W każdym razie, udało się i tak, jestem ciągle zaskoczony.
A wyniki? WD Black SN750 uzyskał około 1420 MB/s podczas odczytu danych i 1300 MB/s przy zapisie, według AS SSD Benchmark. Niemal identycznie było, gdy zapełniłem nośnik danymi, tak gdzieś do 70%. Wyniki dobre, choć dalekie od tego co deklaruje producent, co zapewne było związane z moją, nie najświeższą konfiguracją sprzętową. Kopiowanie danych w obrębie dysku było przeważnie w okolicy 680-700 MB/s, choć zaczynało się od około 1 GB/s.
Który dysk ja bym wybrał?
To zależy. Trochę od aktualnych potrzeb, trochę od preferencji i trochę o zasobności portfela. Choć to ostatnie nie jest już takie kluczowe patrząc na to jak spadają ceny takich dysków i jak często są na nie promocje. WD Red to typowy, nowoczesny nośnik pod NAS. Nie jakiś demon prędkości, ale na pewno bezpieczniejszy dla danych (przynajmniej w teorii) od dwóch pozostałych i przede wszystkim lżejszy i praktycznie bezgłośny w porównaniu do HDD (które nadal często montuje się w serwerach plików). Akurat dysków do NAS nie potrzebuję, dlatego jeśli miałbym wybrać nowego SSD na M.2, to mimo wszystko postawiłbym na WD Black. Przynajmniej tego o pojemności 500 GB. Byłby to dysk na system, programy i być może przynajmniej jedną czy dwie aktualnie ogrywane gry. Jest najszybszy z całej trójki, ale myślę, że w codziennym zastosowaniu nie odczujemy kolosalnej różnicy między nim, a WD Blue. Sprawdziłem czas wczytywania się jednego z poziomów Fallen Order i różnica była na poziomie 3-4 sekund. Z kolei w porównaniu do zwykłego „twardziela” różnica wyniosła ponad połowę – czas ładowania misji skrócił się z 45 do 20 sekund.
Jak już wspomniałem, cena też ma znaczenie, choć nie już tak duże jak kiedyś. Dyski tanieją i teraz terabajt na takiej małej płytce można mieć już za około 450 złotych. W przypadku dysków WD trzeba liczyć trochę więcej, choć zawsze można upolować jakąś „cebulę”. Ja mam taką propozycję jeśli ktoś nadal się zastanawia co wybrać. Jeżeli głównie zależy nam na pojemności to bierzcie terabajtowego WD Blue. Będzie najbardziej opłacalny cenowo i zadowalający pod względem działania. Jeśli z kolei chcecie wyciągnąć trochę więcej megabajtów to wybierzcie WD Black, ale w wersji 500 GB. Zdarza się, że można go ustrzelić sporo poniżej ceny WD Blue 1 TB.
No Comments