Ładowanie bezprzewodowe staje się coraz popularniejsze. Widać to nie tylko po topowych smartfonach, które mają taką funkcję w standardzie, a co więcej, mogą też działać „odwrotnie” i ładować inne urządzenia. ale też po innych gadżetach, które można ładować „bez kabli”. Wie coś o tym firma Moshi, która pokazała już kilka tego typu ładowarek. Jedna z nich trafiła do mnie na testy i nazywa się Moshi Lounge Q. I od razu pojawia się pytanie za sto punktów – Czy warto brać ją pod uwagę jeśli szukamy ładowarki indukcyjnej?
Lounge Q to mój pierwszy kontakt z produktami Moshi, ale marka jest mi znana, choć do tej pory kojarzyła mi się przede wszystkim z etui do iPhone’ów. A teraz? Słuchawki, głośniki, ładowarki, powerbanki, różne kabelki i inne akcesoria. Jest tego trochę i fajne jest to, że wszystkie (no dobra, prawie wszystkie) produkty są spójne wizualnie i ciężko jest je pomylić z czymś innym.
Tak też jest z tytułową ładowarką. Nawet już sam kolor sprawia, że ładowarka wyróżnia się na tle innych. Niby szary, ale jednak ma coś w sobie. Moshi Lounge Q prezentuje się niezwykle elegancko i stylowo, choć ze względu na konstrukcję (o czym za chwilę) nie można napisać, że minimalistyczne. Ktoś musiałby być bardzo uparty żeby przyczepić się do jakości wykonania. Jest wzorowo, solidnie i lepiej niż się spodziewałem. Nie oszczędzano na materiałach – podstawa jest aluminiowa, prowadnica jest ze stali nierdzewnej, a okrągły element z cewką i środek podstawki zostały pokryte tkaniną. W przypadku tego ostatniego mogę napisać tyle, że nie jest to na pewno zamsz, jeans czy sztruks. Moshi twierdzi, że to mikrofibra, choć nie wygląda.
Moshi Lounge Q spełnia dwie funkcje. Jest ładowarką indukcyjną, ale też podstawką do telefonu. I to w niej lubię.
Ładowarka stoi gdzieś na biurku i fajne jest to, że odkładając na nią telefon, ten od razu ładuje baterię, a my nie tracimy z nim kontaktu. W sensie, możemy łatwo podejrzeć powiadomienia, prowadzić wideo-rozmowę czy nawet coś obejrzeć, bo telefon można też położyć horyzontalnie na ładowarce. I też się będzie ładował. „Krążek” z cewką, który jednocześnie służy jako oparcie, możemy przesuwać, więc na pewno dopasujemy wysokość tak, by nawet smartfon typu „patelnia” mógł korzystać z ładowarki. Jedyne czego mi tutaj brakuje to możliwość złożenia podstawki tak, by telefon leżał „na płasko”. Ale to też trochę moje widzimisię, bo wiem, że Moshi ma ładowarki w formie klasycznych „charging padów”, więc jeśli ktoś nie potrzebuje podstawki, to na pewno znajdzie coś takiego. Po prostu nie można mieć wszystkiego i tu akurat mamy konstrukcję „stojącą”.
No dobra, ale jak szybko naładujemy baterię taką ładowarką? I to jest pytanie za tysiąc punktów. Producent deklaruje maksymalną moc 15 W, co aktualnie nie jest raczej pozwalającym wynikiem. Na pewno nie jest najszybsza, ale też nie jest najwolniejsza, choć mimo wszystko plasuje się w dole stawki. Trzeba jednak pamiętać, że Moshi Lounge Q miała swoją premierę jakieś dwa lata temu. Teraz pierwszy lepszy krążek ma 10 W, ale są takie, które dobijają do nawet 60 W. Tyle teorii, a jak ładowarka wypada w praktyce?
Ja do testów wykorzystałem smartfon Huawei P40 Pro, a ładowarkę podłączyłem do Green Cell Power Source, którego mam przyklejonego na biurku. Ładuję przez niego czasami Surface’a, więc mocy na pewno nie brakuje. Zresztą to i tak było najlepsze możliwe podłączenie ze względu na to, że w pudełku nie mamy żadnego adaptera do gniazdka. Ładowarka ma kabelek zakończony USB-C, więc albo musimy sami dokupić adapter z takim portem albo skorzystać z takich rozwiązań jak właśnie multiportowa ładowarka.
Wyniki ładowania są dla mnie zaskakujące i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Prześledziłem wręcz z zegarkiem w ręku czas ładowania i szczerze powiedziawszy, liczyłem, że bateria w smartfonie naładuje się szybciej. Huaweo P40 Pro, który miał 1% baterii postawiłem na ładowarce o 17:30. Po 20 minutach miał 10%. Chwilę przed 19:00 pokazał 39%. Połowę baterii pokazał po niespełna dwóch godzinach od rozpoczęcia ładowania, a 100% było o 21:10.
Moshi Lounge Q potrzebowała aż 3 godz. i 40 min. żeby naładować baterię w smartfonie „do pełna”.
Po ładowaniu – w miejscu styku smartfonu i cewki – było około 44-45 stopni. Niepokojące było jednak to, że podczas ładowania było słychać dziwne, regularne „cykanie”, a podczas każdorazowego odpinania przewodu od ładowarki był taki „elektryczny” trzask, jakby przebicie.
Na koniec pozostaje pytanie – Czy warto? Jeżeli ktoś chce mieć ładny, elegancki i nowoczesny gadżet na swoim biurku, który nie tylko naładuje telefon, ale będzie też służył jako podstawka do niego, to może pomyśleć nad zakupem. Przede wszystkim, jeśli trafia do niego taki design albo to, gdy bardziej liczy się design niż np. szybkość ładowania. Warto wspomnieć, że taką ładowarką nie naładujemy np. smartwatcha, no chyba, że będziemy go cały czas trzymać albo zapniemy go tak na ładowarce, by utrzymał się w miejscu cewki.
„Szybkie ładowanie” 15 W w przypadku ładowarki indykcyjnej w rzeczywistości nie jest aż takie szybkie.
Moshi Lounge Q spełnia swoje funkcje, bo nie tylko ładuje, ale też robi za podstawkę. Problem w tym, że to urządzenie jest przede wszystkim ładowarką indukcyjną i prawie 4 godziny „do pełna” może nie każdemu pasować. Przypomnę, że Huawei P40 Pro ma baterię 4200 mAh. Jak ktoś odkłada telefon na noc do ładowania albo ładuje go podczas pracy przy biurku i nie zwraca uwagi czy będą to trzy czy osiem godzin, to ok. Ale jeżeli ktoś w kwadrans chce błyskawicznie podładować telefon, bo np. gdzieś wychodzi to pozostaje przewodowe ładowanie albo jakaś z topowych bezprzewodowych.
Całość dopełnia cena, która do najkorzystniejszych nie należy. Trzeba liczyć około 300 złotych, a za taką kwotę można znaleźć coś lepszego. Czy ładniejszego? Nie mnie oceniać, ale jeśli o mnie chodzi to poszukałbym czegoś innego. Osobiście preferuję płaskie ładowarki, które mniej rzucają się w oczy.
No Comments