Ekran 6,2 cala AMOLED, CPU 2,9 GHz, 8 GB RAM, aparat 40 megapikseli. Dla kogoś niezainteresowanego smartfonami to po prostu parametry jakiegoś urządzenia z wyższej półki. Dla osób bardziej na czasie – nowy Samsung Galaxy S21. Jest to dość ciekawy moment w historii telefonów, ponieważ mniej lat dzieli premierę Nokii 3310 (wrzesień 2000) od pierwszego telefonu Samsunga z serii Galaxy (2009) niż tejże premiery od najnowszego, high-endowego przedstawiciela serii. Zabieram was zatem na personalne przemyślenia o telefonach związane z kilkoma wydarzeniami z życia osobistego.
Te wydarzenia to dwie krótkie historyjki i jedna dłuższa. Podane chronologicznie.
Pierwsza z nich zaczyna się w połowie listopada minionego roku. Mój odtwarzacz MP3 po kilku latach spędzonych razem zaczął mi się nudzić. Przy okazji gniazdo jack zaczęło szwankować. Postanowiłem się go pozbyć i poszukać czegoś innego. Padło na iPoda touch czwartej generacji. Wiem. To nie jest telefon, ale nie uprzedzajmy faktów. Fast forward: kupiony z padniętym ekranem, dokupiony zamiennik, dokupiona taśma dwustronna, aby to wszystko złożyć z powrotem. Naprawa samemu nadal wyszła taniej niż działające egzemplarze na portalu aukcyjnym. Druga historia: Skoro już zacząłem grzebać w starych sprzętach, to może by tak sprawdzić jak to jest z telefonami. Kupiłem więc okazyjnie mój pierwszy smartfon z którego byłem w czasach jego użytkowania zadowolony, czyli Sony Ericsson Xperia Neo V. Trzecia historia: wszedłem przed świętami w posiadanie kilkunastu telefonów z pierwszej dekady XXI wieku (i dwóch smartfonów). W wigilijnym koszyku trafiło się 12 różnych telefonów, które w momencie odbioru były bez baterii lub zwyczajnie nie uruchamiały się.
Skupmy się na razie na trzeciej historii. Pierwszym krokiem jaki warto było podjąć to sprawdzenie telefonów z bateriami – czy da się je naładować i odpalić. Ten krok przeszły Nokia 2600 oraz Motorola V235. Do reszty dokupiłem baterie, jeśli były dostępne. Samsung typu slider odpadł z zabawy (brak nowych baterii na rynku od ręki), 7-letni smartfon od HTC nie ładował, a próba rozebrania go i przygotowania do wymiany baterii przypomniała mi tylko o jednym. Chrzanić współczesność gdzie wszystkie smartfony są konstrukcji nierozbieralnej dla zwykłego konsumenta. Wkładamy baterie, i co? Kolejne trzy telefony nie odpaliły. Nokia E65 oraz Nokia 100 miały uszkodzone ekrany, więc nie przeszły do następnego etapu. Rozkręcenie i sprawdzenie telefonów nic nie dało. Wyrok: śmietnik. Na obecną chwilę zostało pięć dzielnych konstrukcji: 3 Nokie, Motorola oraz Samsung. Nadszedł czas ostatecznego testu: Czy po umieszczeniu karty SIM uda się nawiązać połączenie? I wtedy do gry wkroczył on.
Postrach telegeeków, Bożyszcze pewnej sieci komórkowej na O, która w Polsce aż do 2018 roku korzystała z tego rozwiązania w telefonach Apple. Mowa oczywiście o ukochanych simlockach. Miały być zabezpieczeniem przed zmianą operatora, dziś cudownie blokują dostęp do starych telefonów i po prostu wnerwiają. Pół biedy w momencie kiedy stary telefon nie działa na innej karcie, smartfony potrafią mieć inne nakładki systemowe lub aplikacje, które tylko zabierają miejsce na dane, a usunięcie nie jest takie łatwe. Tutaj odpadła kolejna połowa sprzętów. O ile Nokia 6300 po prostu grzecznie pyta się o odpalenie bez SIM, o tyle Motorola jest zablokowana i tylko połączenia alarmowe wchodzą w grę. Pomimo 5 różnych kart SIM z najpopularniejszymi operatorami w domu, V235 leży i tylko przypomina, jak bardzo „cool” było kiedyś posiadanie telefonu z klapką. Co zatem z Nokią 2600 i 3510, kolejnymi finalistami? Z jednej strony 2600 jest telefonem nowszym, zgrabniejszym i posiada kompozytora, za którym tak bardzo tęskniłem. Z drugiej strony Nokia 3510 ma lepszy mikrofon, więc jako zapasowy telefon sprawdziłby się o wiele lepiej.
Jaki telefon więc ze mną zostanie? Prawdopodobnie najnowszy nie-smartfon, czyli Nokia 6300.
2600 i 3510 to telefony, w których brak tego ładunku nostalgii, jaki ma pierwszy telefon jaki widziałem w domu (Siemens C35) lub mój pierwszy telefon (Nokia 3310, no bo jakby inaczej). Poza tym, stan ogólny i brak akcesoriów (pudełek czy ładowarek) powoduje, że żadne z nich eksponaty kolekcjonerskie. Nokia 6300 nawet po odpaleniu i skonfigurowaniu WAP nadal wymuszałby na mnie zakup jeszcze jednej oferty na kartę do doładowania. Na szczęście kilka złotych to cena jaką jestem w stanie przełknąć.
Co zatem ze wspomnianą wcześniej Xperią? Xperia okazuje się być tak samo przydatna jak 6300.
Stara wersja Androida nie pozwoliła mi odpalić stron WWW, Gmail nie mógł się zsynchronizować z innym mailem (założenie nowego nie nastręczało problemów), a aplikacje wywalały błędy. Telefon jest również z Android Market więc o sklepie Play mogłem zapomnieć. Pomysł z Custom ROMem upadł, ponieważ mimo zdjętego simlocka telefon posiada blokadę bootloadera. Pozostaje aparat, Mapy Google w wersji beta oraz to, do czego telefon został stworzony – do rozmawiania i wysyłania wiadomości. Jeżeli na chwile zapomnimy o karcie SIM, to wspomniany wcześniej iPod, który mógłby być iPhonem również leży nie do końca działający. Powód? Po wymazaniu danych telefon wymaga podłączenia do iTunes na komputerze, a 30-pinowe złącze najlepiej współpracuje z oryginalnym kablem Apple. Szybki zakup i iPod działa. Nawet strony wczytuje! To też dobry moment, żeby docenić że dzisiaj do ładowania wystarczają nam najczęściej 3 typy złącza: micro, typ C i Lightning. Zwłaszcza, że próba ładowania Nokii za pomocą kabla „10w1” na USB skończyła się niepowodzeniem.
Te wszystkie przygody doprowadziły mnie do brutalnego wniosku postawionego w tytule. Telefon to elektronika użytku codziennego, taki jak pralka czy żelazko.
Co gorsze, tych urządzeń pozbywamy się dlatego że stopień zużycia nie pozwala im spełniać swojej podstawowej roli, podczas gdy telefonu najczęściej pozbywamy się po tym jak zamrożenie aktualizacji czyni telefon gorzej funkcjonującym. Na obronę droższego sprzętu warto powiedzieć, że cykl życia topowych modeli trwa trochę dłużej, więc mniej czasu poświęcamy przeglądaniu ofert z nowymi smartfonami. Mimo to najnowszy telefon za 5000 złotych jak i ten za 1000 złotych utraci 70% swojej wartości w ciągu następnych pięciu lat i około 90% w ciągu dziesięciu. Gdyby tak działał rynek samochodowy, 10-letnie, prestiżowe auto kosztowałoby dziś 20 tysięcy złotych, a kosztuje dwa razy tyle.
Pomimo mojego narzekania ten tekst nie powstał po to, żeby powiedzieć głośno to, o czym być może wszyscy wiedzą. Że zbieractwo starych telefonów ma mniej sensu niż starych konsol czy komputerów. Że kupujemy drogi sprzęt, który za 10 lat najprawdopodobniej skończy w śmietniku. Że 20-letnia Nokia odpala bez problemu a 5-letni HTC z wrażliwym ekranem i niewymienialną baterią staje się zbyt drogi w naprawie i ląduje w koszu dlatego, że lepiej wcisnąć nam kolejny „smukły i elegancki design”. Firmy, które 20 lat temu rozdawały karty zniknęły bezpowrotnie lub zmieniły właściciela, ale tak działa rynek i konkurencja. Są jednak pozytywy. Nokia od jakiegoś czasu oferuje pod starymi nazwami telefony przypominające dawne konstrukcje. Oczywiście recenzje szybko sprowadzą was do parteru. Że nowa Nokia 3310 czy 6300 to telefony zbyt powolne aby korzystanie było z nich wygodne. Pisanie na klawiaturze to mordęga, a taki pomysł to żerowanie na ludzkiej nostalgii lub sposób na „internetowy detoks”. I mają rację.
Słowem-kluczem dla tego akapitu powinien być wyżej wspomniany „detoks”. Na co dzień kojarzy nam się z uzależnieniami, w tym z najpopularniejszym: alkoholem. Irytowanie się na długi czas uruchamiania feature phone’a brzmi, jakbyś uruchamiał go 5 razy dziennie. Strach przed uzyskaniem opinii nieuprzejmego, bo nie odpisujesz w ułamku sekundy na WhatsAppie brzmi absurdalnie. Oczekiwanie że telefon z baterią 1,5 Ah stale podłączony do Internetu i sieci wytrzyma 21 dni to naiwność. Ponadto ludzie często wstydzą się swoich problemów zdrowotnych. A więc czas na czwartą historię: kilka dni temu chciałem przeczytać kilka stron książki przed snem. Miałem tylko zerknąć czy ktoś nie napisał na telefonie. Spędziłem pół godziny skacząc między ścianką Facebooka, Instagrama i odświeżaniem Gmaila co pięć minut. I zrobiło mi się siebie samego żal.
Telefon stał się nieodłączną częścią naszego życia. I nie zamierzam wcielać się tutaj w dziadka mówiącego „smartfony zue”.
W trakcie pandemii wideokonferencja za pomocą smartfonu na pewno pomogła niejednej osobie przeżyć trudny czas. Portfel zabieram ze sobą z przyzwyczajenia dzięki prawu jazdy przez aplikację i płatnościom mobilnym. Pokemon Go to świetna gra zachęcająca mnie do codziennych spacerów. Ale nie powinniśmy zapominać że na koniec dnia telefon służy do prowadzenia rozmów i wysyłania wiadomości. Dbajmy o nasze telefony, kupujmy etui, nakładajmy szkła ochronne, wywierajmy presję, aby okres aktualizacji trwał długo, nawet dla telefonu za 400 złotych.
A co dalej z moją przygodą z klasycznymi telefonami? Z chęcią przetestowałbym nowe Nokie 6300 i 8000, choć sprawdzenie ostatniego telefonu na Symbianie (Nokia 808 PureView) czy najbardziej czadowego telefonu XXI wieku, czyli Motoroli Razr V3 również kusi. A może jakiś BlackBerry z czasów zanim wszystko jest albo na Androidzie albo iOS’ie? Jak widać pogoń w kierunku badania starego złomu z perspektywy czasu to dziwaczna, nieszkodliwa część mojej natury…
PS. Jeden z Samsungów wymienionych w felietonie wciąż „w naprawie”. Niedziałający ekran. Ale nie poddaje się!
PPS. Niedawno od tej samej osoby dostałem kolejne telefony, widoczne na zdjęciu zbiorczym (Nokia 200, 6150 i 6020 oraz Samsung Monte). Baterie są, lecz rozładowane na Amen. Widać nie musiałem długo czekać aby znowu zacząć zabawę we wskrzeszanie staroci.
No Comments