Żeby nie było, że 2020 w sferze growej i okołogrowej był w jakimkolwiek stopniu lepszy od lat poprzednich, nie obyło się od porządnych umoczeń. Zadu. W wodzie. Lodowatej. I zmoczyli ci, których swego czasu nazywano największymi. Były już najlepsze gry 2020 roku, więc czas najwyższy, by przedstawić wam drugą stronę. Oto najgorsze gry 2020 roku.
Jakiś czas temu ukazało się zestawienie najlepszych gier roku 2020 według naszej redakcji. Niestety medal ma dwie strony. Skoro są najlepsi, to muszą i być najgorsi. Wybrałem dwa tytuły, które moim zdaniem zasługują na takie określenie. – Dorian
W przeciwieństwie do najlepszych growych projektów ubiegłego roku, mam tylko jedną propozycję w kategorii „Gniot Roku”. I tak zaszczytny tytuł daję nie za samą grę, a całokształt, wszystko co z ów grą działo się od premiery aż do teraz. – Krzysiek
Warcraft III: Reforged
To co mnie bardzo boli wydarzyło się w styczniu. Ja wiem, że miesięcy było więcej i pewnie spora część Was się ze mną nie zgodzi, ale to co Warcraftowi 3 i graczom wywinął Activision Blizzard odbiło mi się taką czkawką, że nawet na nowe Diablo nie czekam. Po złości.
A co się stało? 28 stycznia miała premierę odświeżona, odnowiona i najlepsza wersja Warcrafta 3, czyli Reforged. Zapowiadana od dawna, najlepsza, z poprawioną fabułą, która miała lepiej integrować się z World of Warcraft. Z cutscenkami na nowym silniku, które, jak to w przypadku Blizzarda zapowiadały nową jakość. Nowy system odpowiedzialny za matchmaking w potyczkach sieciowych. No po prostu miód i maliny.
Jak się skończyło? Strasznym świństwem. Znaczy, wszystko co obiecane oczywiście nie wyszło tak jak trzeba.
Chwalili się cutscenkami w trailerach, w finalnej wersji gry – nie ma po nich śladu. Faktycznie coś tam podrasowali graficznie, ale tak naprawdę niewiele się zmieniło. Gracze stwierdzili, a trzeba przypomnieć, że scena Warcraftowa działała bardzo prężnie, że poczekają aż będzie lepiej i zostaną przy starej wersji. No i tu jest murloc pogrzebany. Activision Blizzard stwierdził, że ma w poważaniu to, że system matchmakingu nie działa. Skasowali stary, ponieważ mogli. Nie dało się grać po sieci, mimo posiadania wszystkiego, co do grania po sieci było potrzebne. Takich rzeczy się nie robi. Sam początek roku i takie rozczarowanie.
Crucible
Ex aequo jako pomyłkę roku kwalifikuję grę, o której mało kto słyszał. Okazało się, że Amazon zrobił sobie grę. Takiego trochę ceesovaloranta, taką mieszankę fatalnych pomysłów z League of Legends połączonych ze średnio udanym i trochę krzywym klonem Overwatcha. Recepta na katastrofę? A proszę bardzo.
Do dwóch szklanek niemal całkowitego braku marketingu jakiegokolwiek należy wlać masę błędów i niedoróbek, dwie łyżki braku balansu wśród wybieralnych postaci, co sprawiało, że jedne zwyczajnie były lepsze od drugich. Do tego należy dorzucić trzy tryby gry, ale z tylko jedną mapą, która tak naprawdę nadawała się tylko do jednego z nich. Całość posypać kompletną porażką wśród graczy. Jak już się połapiemy, że z tego może wyjść tylko zakalec, UWAGA, bo ważne, cofamy grę do bety, odsypujemy dwa tryby gry, i liczymy na cud. Po pięciu miesiącach odpinamy respirator i udajemy, że nic się nie stało. Amazon nie umie w gry.
No i stan „premierowej” wersji Cyberpunka 2077, ale to raczej oczywiste.
Cyberpunk 2077
Większość was pewnie nie dowierza temu co czyta i już zaczyna szukać dobrego specjalisty psychiatrii. Spokojnie, nie trzeba. Jestem w pełni świadomy tego co piszę. Nieważne jak świetną historię opowiada najnowsza produkcja CD Projekt Red, ja nie mogłem się nią cieszyć. Chociaż nie jest to do końca prawda. Mogłem na spokojnie przejść do momentu, aż trafiamy do naszego mieszkania w Night City, potem zaczynała się tragedia. Miałem to szczęście, lub nieszczęście zagrania w wersję na konsole PS4. O rany… Jak można tak spartaczyć grę, która rzekomo była w produkcji 8 lat?! No jak?! Ten cały hype nakręcany wokół gry. Kilkukrotnie przekładana premiera. To co dostaliśmy w grudniu nie mógłbym nawet nazwać wersją recenzencką. No po prostu tragedia. A skoro gra była w tak kiepskim stanie na „premierę”, to co by było, gdyby wyszła z pierwotnym terminem kwietniowym? No brak słów…
Cyberpunk 2077 jaki jest, każdy widzi i na dobrą sprawę dla jednego może być najlepszą grą roku, a dla drugiego – tą najgorszą. Widać to doskonale w naszych obydwu growych zestawieniach. W głównej mierze na ostateczną decyzję wpływa to, na czym i kiedy tę grę uruchamiamy. Ja nie miałem z nią większych problemów, bo grałem na pececie z nie najnowszym RTX’em i po kilku łatkach, ale zdaję sobie sprawę, że gracze konsolowi, szczególnie korzystający z poprzedniej generacji, tak jak Dorian, już tak dobrze nie mieli. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że Cyberpunk 2077 może być najlepszą grą, ale… 2021 roku. Jak porządnie go połatają i dostanie zapowiadane darmowe DLC. – Krzysiek
Worms Rumble
Coś we mnie pękło, gdy to uruchomiłem. Na początku myślałem „super! kolejne Wormsy do biblioteki, będzie można pograć, dzisiejsze dzieciaki będą miały swoje robaczki”. Przypomnę, że ten tytuł był również darmowy w ramach PS+ w grudniu. Premierowy tytuł! Ze starymi Wormsami to ma wspólne tylko jedno: tytułowe robaczki. Reszta? Jakieś deathmatche i inne pierdoloty. Worms Rumble to mieszanka Fall Guys i Fortnite’a. Ten pierwszy tytuł jest całkiem zabawny, ale ten drugi… Jak już kiedyś wspomniałem: rak gamingu. Kto chce, niech ogląda, gra – dla mnie to strata czasu. Niestety… Stare Wormsy to stare Wormsy, a nowe to cóż – nic co by mnie zainteresowało. Zostały obdarte z tego, co tak dobrze wspominałem. A szkoda, wielka szkoda.
Star Wars: Squadrons
Grając w Upadły Zakon czy Battlefronta II bawiłem się wybornie, mimo tego, że zagorzałym fanem Gwiezdnych Wojen nie jestem. Lubię, ale nie jest tak, że obudzony o czwartej nad ranem opowiem ze szczegółami, co, po co, z kim i dlaczego. Jak wspomniałem na początku, Star Wars: Squadrons oceniłem za wszystko, za całą otoczkę, a nie tylko sam gameplay. I wyszło, że według mnie to właśnie jest… GNIOT! Dlaczego?
Zacznijmy od tego, że wygląda to trochę tak jakby ktoś (tak, ponownie w tej roli nie kto inny jak EA) wyciągnął jedną misję z jakiegoś poprzedniego Star Warsa i stwierdził, że zrobi z tego osobny tytuł, duży i dobry, by jeszcze trochę wyciągnąć kasy od graczy. Okazuje się, że ani on duży, a już na pewno nie dobry. Ok, gra w obrębie graficzno-audio-wizualnej jest świetna i jeśli ktoś marzył o polataniu TIE Fighterem czy X-Wingiem, to lepszego symulatora aktualnie nie znajdzie. Jeśli tylko chce posiedzieć kilka godzin w „klatce”, popatrzeć się na kokpit, trochę postrzelać i usłyszeć to charakterystyczne „pew pew!”. To typowa gra dla prawdziwego fanatyka przesiąkniętego wszystkim co gwiezdno-wojenne, bo ktokolwiek inny, ze względu na monotonność i początkową cenę odbije się od tego jak matiz od ciężarówki.
Mamy tu trochę klasyczny przykład „szybkiej gry od EA” i tego co się z nią później dzieje, co strasznie mnie drażni. Pewnie zrobili ją w góra dwa tygodnie, dowalili na początku 180 złotych za kopię i weź „kupuj, fanie!”. Szybko cena spadała poniżej stówy, by po kilku miesiącach od premiery można było ją kupić za 49 złotych i mniej. Poważnie, to trochę jak ze smartfonami od LG. Wcale by mnie to nie zaskoczyło, gdyby za jakiś czas zdrapkę z kodem można było wyciągnąć z chipsów.
Najgorsze gry 2020 roku – a jaką grę, według was, można tutaj jeszcze dorzucić?
Kupa na miniaturce pochodzi z PixelArtMaker
1 Comment