Xiaomi zaszalało w ostatnich dniach. Pokazało tyle urządzeń, że nawet jakby się jakimś cudem skopiował kilka razy to i tak wszystkiego bym nie przerobił. Urządzeń było tyle, że Chińczycy stwierdzili, że najlepszym rozwiązaniem będzie podzielenie tego wszystkiego na dwa dni. I tak pierwszego dnia pojawił się między innymi Xiaomi Mi 11 Ultra.
Przyznam, że nie czekałem z językiem na wierzchu na ten smartfon, podobnie jak na poprzednika. Dla nas był raczej ciekawostką i tym co więcej Xiaomi może wpakować do swojego flagowca. To coś jak Huawei P40 Pro+ w porównaniu z normalną P-czterdziestką Pro. Dodali kilka rzeczy i zmienili nieznacznie wygląd, głównie przez dodanie lepszego i większego zespołu aparatów. Jedno jest pewne:
To najlepsze co Chińczycy wpakowali do smartfonu. Przód jak Samsung, tył jak Xiaomi na sterydach.
Porównałem na szybko to co oferował Xiaomi Mi 10 Ultra do tego co mamy teraz i przyznaję, że przy większości specyfikacyjnych punktów – jest lepiej. Nie wchodząc w szczegóły, wszystko jest najnowsze i najlepsze jakie teraz może być. Snapdragon 888, pamięci DDR5 i UFS 3.1, 120-hercowy AMOLED. No jeszcze bardziej flagowy flagowiec. Co więcej, Mi 11 przy wersji Ultra już nie prezentuje się tak flagowo jak wcześniej. Z przodu obydwa są nie do rozpoznania, ale jak spojrzymy na tył to mimo wszystko poważniej wygląda Mi 11 Ultra.
Aparat w Xiaomi Mi 11 Ultra jest jak… Islandia ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Jak Islandia, bo też jest wyspą. I to nie byle jaką. W sensie, chodzi mi o jej absurdalny rozmiar. Jeśli ktoś do tej pory śmiał się z Ajfona czy innego Samsunga, że coś mu wystaje z tyłu, to już może prześmiać. Jest teraz nowy obiekt do śmieszkowania. Suwmiarki w oczach nie mam, a i dla Xiaomi nie jest to rzecz, którą chciałby się chwalić, ale czekam na moment, gdy aparaty będą tak grube jak cały smartfon. Taki „garb” może wskazywać na to, że pod względem aparatów Ultra nie zawiedzie, ale patrząc na to, co oferował poprzednik, poczekałbym na pierwsze testy. Od strony technicznej mamy tutaj główną 50-tkę, obiektyw tele z 5-krotnym przybliżeniem i 13-megapikselowy z szerokim kątem. Wspomniane dwa pierwsze mają optyczną stabilizację. Cokolwiek, by tam nie wsadzili to mam wrażenie, że taki Huawei P50 Pro, który gdzieś tam jest już na horyzoncie, pod względem fotograficznym, wciągnie napompowaną Jedenastkę przez jeden otwór w maskownicy głośników.
Co w Xiaomi Mi 11 Ultra polubiłem, a co nie?
Jest jeden tak zwany smaczek, o którym wspomniałem w tytule. Chodzi o niewielki ekran z tyłu, który (chyba) jest pierwszy raz w Xiaomi, ale ogólnie widać, że powrócił do smartfonów na nowo. Kiedyś był Meizu Pro 7, pamiętacie? Coś co być może użyłbym raz czy dwa, ale jest na tyle rzadko spotykane, że fajnie, że tu to dodali. A ja bardzo lubię takie smaczki. Obok aparatów jest 1,1-calowy wyświetlacz, również AMOLED, który może okazać się przydatny przy robieniu zdjęć głównym (czytaj: tym z tyłu) aparatem. Inne informacje raczej są tutaj zbędne, choć widziałbym tutaj coś w rodzaju zamiennika diody powiadomień. Gdy ktoś odłoży telefon ekranem do dołu (no bo przecież inaczej nie będzie się dało przez tą wyspę), ekranik mógłby dawać znać, że coś przyszło.
Dobrze, że wsadzono spory akumulator 5000 mAh. Jest o tyle istotne, że tegoroczny Ultra jest o prawie milimetr „chudszy” od Mi 10 Ultra (nie mierząc wyspy), gdzie było 4500 mAh. Naładujemy go błyskawicznie, niezależenie czy po kablu czy bezprzewodowo, bo jedno i drugie daje 67 W. Tu akurat regres, ale przemyślany, bo 120-watowe ładowanie z poprzednika rozdupczyłoby baterię w kilka miesięcy.
Skoro już wspomniałem o wymiarach to muszę zaznaczyć, że Mi 11 Ultra to kawał solidnego kloca. Ekran urósł do ponad 6,8 cali i nawet zaoblone szkło nie sprawi, że będzie go można trzymać w jednej dłoni bez szybszego bicia serca. Już nie wspominając o obsłudze. Najgorsze jednak jest to, że kolejny Ultra niebezpiecznie zbliża się do ćwierć kilograma. Przypomnę tylko, że taki wynalazek jak Nokia E90 Communicator ważył… gramów 210.
Nie obyło się też bez branżowych głupot. Jest legendarny napis „120X” obok peryskopu z tyłu, ale Xiaomi poszło o krok dalej i obrandowało też dolną krawędź smartfonu. Co tym razem? A to, że przy głośnikach grzebało coś tych dwóch gości od audio, harman i kardon. Jeszcze mogliby wyryć na ekranie Corning, bo przecież to najnowsza Gorilla Glass, a na ekranie cały czas wyświetlać „Samsung”, bo w końcu to AMOLED.
Szczerze? Nie wróżę sukcesu, ale fajnie, że jest.
Ponownie jest to pokaz siły producenta aniżeli smartfon, który ma namieszać w słupkach sprzedaży i zapewnić niewyobrażalne bogactwo firmie. Z chęcią sprawdziłbym co potrafi i pewnie obejrzę jakieś recenzje, ale pierwsze co bym zrobił to sprawdził czy jak położę go na talerzu i zaleję wodą to wyspa nadal będzie wystawać.
No Comments