Sonos Beam 2. generacji to świeżynka w ofercie amerykańskiego producenta. Minęło raptem trochę ponad miesiąc od jego światowej premiery (połowa września 2021 roku) i przez ostatni czas mogłem korzystać z tego soudbara przy swoim telewizorze. Jedynki nie testowałem, ale może to i dobrze, sądząc po tym jakie wrażenie wywołała we mnie dwójka. Pewnie od razu chciałbym mieć ten nowszy model. Gra wybitnie dobrze, a chęć jego przetestowania przerodziła się w pragnienie jego posiadania.
Tak jak już napisałem, pierwsza wersja Sonos Beam nie zagościła w moich skromnych progach, więc nie spodziewajcie się jakiegoś porównania albo odpowiedzi na pytanie – Czy warto zmieniać? Doczytałem tylko tyle, że w kwestii designu zmieniło się niewiele, ale wydobywający się dźwięk jest jeszcze lepszy. Między innymi przez, że pojawiła się obsługa Dolby Atmos.
Sonos to taki Apple wśród głośników
Trochę już Sonosów przetestowałem i przy każdym jednym miałem taką samą myśl. Sonos to taki Apple, ale od rozwiązań audio. Perfekcja na każdym kroku, minimalizm, wykonanie bez kompromisów, stworzona taka swoista otoczka wokół swoich produktów, ale też wysoka cena i poniekąd zamknięcie się we własnym ekosystemie. I można stwierdzić, że przy Sonos Beam 2. generacji mam typowe deja vu. Głośnik kosztuje 2199 złotych. Spoglądając na niego pierwszy raz i przede wszystkim patrząc na jego wielkość, nikt by pewnie nie przypuszczał, że tyle za niego trzeba dać. Ale tu kolejny raz sprawdza się odwieczna zasada – liczy się jakość, a nie rozmiar.
Sonos Beam 2 rzeczywiście nie jest duży. Waży 2,8 kg i ma około 65 centymetrów długości, ale przez zaokrąglone boki wydaje się być jeszcze mniejszy, wręcz kompaktowy. Jak nie soudbar. Do mnie przyszedł w kolorze białym, ale jest jeszcze do wyboru kolor czarny. A dowiedziałem się o tym dopiero, gdy otworzyłem pudełko i w sumie dobrze, bo nie sądziłem, że będzie tak idealnie zgrywał się z szafką RTV w salonie i pasował do całego wystroju.
Nie przesadzę jak napiszę, że wysoką jakość widać i czuć na każdym kroku.
I to wcale nie chodzi tylko o głośnik. Już samo jego rozpakowanie wzbudza sporo dobrych emocji. Wszystko jest schludnie zapakowane, ma swoje miejsce. Mam odczucie, że nawet otulina zabezpieczająca głośnik jest jakaś taka lepsza. Nie jest to żadna folia czy (o zgrozo!) styropian, a coś miękkiego i miłego, zaklejonego nalepką z logo Sonosa. Skoro producent już na wstępie tak się przyłożył, to dalej może być tylko lepiej. I jest, co zaraz potwierdzę.
Spodziewałem się wysokiej jakości i to też dostałem. W wykonaniu nie widzę żadnych kompromisów, głośnik nie tylko wygląda świetnie, ale też od razu czuć, że to coś porządnego, świetnie zaprojektowanego i idealnie zrobionego. Wygląda bardzo prosto, estetyczne i „drogo” i to w tym głośniku jest najlepsze. Mam też wrażenie, że potęguje to jeszcze bardziej właśnie w jasnej wersji kolorystycznej. Stoi stabilnie, nie przesuwa się i łatwo jest go podłączyć, bo wszystkie porty znajdują się z tyłu. Co fajne, głośnik ma wbudowany w sobie zasilacz i wystarczy go podłączyć do prądu zwykłym przewodem typu „ósemka” (który oczywiście jest w zestawie). Z tyłu znajdziemy jeszcze HDMI eARC, port Ethernet i przycisk do parowania Beama z innymi głośnikami Sonosa.
Jak gra Sonos Beam 2. generacji?
Im więcej przychodzi do mnie głośników Sonos tym bardziej przekonuję się do ich dedykowanej aplikacji. W przypadku Beama konfiguracja trwała raptem kilka minut, apka prowadziła za rączkę i pokazywała jak i co robić. Obyło się bez problemów, ale być może przez to, że wiedziałem już jak to działa i czego mniej więcej się spodziewać. Przede wszystkim chodzi o to żeby głośnik połączyć z domowym Wi-Fi. Przez to możemy zdalnie sterować głośnikiem, ale też swobodnie się przełączać, przykładowo puszczając coś ze Spotify na PC możemy w moment przełączyć się na Sonosa.
Stąd też sterowanie głośnikiem odbywa się na dwa sposoby. Właśnie ze wspomnianej aplikacji, ale też bardziej klasycznie – przyciskami na obudowie. Przyciski przyjemnie „plumkają” i działają na nim gesty, np. żeby zmienić poziom głośności. Raz miałem też tak, że żona coś za głośno oglądała w salonie i zamiast poprosić ją o to, by ściszyła pilotem, sam to zrobiłem z poziomu aplikacji.
Po raz kolejny Sonos mnie zaskoczył jak z małego soudbarka można wydobyć tyle dobroci.
Ciężko jest opisać to jak ten głośnik gra, ale spróbuję. To po prostu trzeba przeżyć samemu i usłyszeć na własnych uszach. Najlepiej właśnie dokładnie w tym miejscu, gdzie do tej pory używaliśmy innego soudbara albo głośników z telewizora. W moim przypadku przeskok był kolosalny, bo była to zmiana właśnie z wbudowanym głośników. I wiecie co? Gdyby była taka możliwość to z chęcią zostawiłbym Beama u siebie, na zawsze. Jakość dźwięku jak na moje nieaudiofilskie ucho jest wręcz fenomenalna. Po puszczeniu pierwszych kilku utworów siedziałem z otwartą gębą i nie wierzyłem, że tak kompaktowy głośnik może tak dobrze grać.
Idealnie słychać scenę, wszystko jest perfekcyjnie wyważone i jak dla mnie do średniej wielkości salonu ten głośnik jest bardziej niż wystarczający. Nie potrzeba żadnych dodatkowych subwooferów czy głośników z tyłu. Dolby Atmos robi robotę i rzeczywiście dźwięk jest bardziej przestrzenny, pełniejszy. Nie będę tutaj używał melomańskiego języka jak to dźwięk muska każdy włosek na moich nogach, a napiszę tylko to co ja zauważyłem słuchając i oglądając różne rzeczy. Muzykę puszczałem przede wszystkim ze Spotify, ale przyznam, że możliwości głośnika ujawniły się dopiero przy filmach i serialach. Jeśli oglądaliście Squid Game to w ostatnim odcinku była scena w deszczu. Dialogi były bardzo czyste, ale najmocniej z kapci wyrzuciło mnie to, że każdą kroplę deszczu było słychać tak jakby padało obok mnie. Nawet trailery filmów (np. nowego Batmana i Matrixa) czy reklamy na YouTubie jakoś tak przyjemniej się oglądało. Doznania były nieporównywalnie mocniejsze niż przy jakimkolwiek innych głośniku, który do tej pory testowałem.
W zasadzie nie widzę w tym głośniku wad.
Sonos znowu to zrobił i nie bez powodu Sonos Beam 2. generacji jest określany jako najlepszy kompaktowy soundbar do telewizora. Ja to mogę tylko potwierdzić. Prezentuje się świetnie i jeszcze lepiej gra. Nie musimy dodatkowo nic ustawiać w korektorze, po prostu podłączamy i głośnik gra „tak jak fabryka dała”. Beam sprawił, że jeszcze bardziej przekonałem się do kompaktowych konstrukcji i tego, że wcale nie trzeba mieć ogromnego systemu nagłośnienia i tony kabli, by uzyskać dźwięk najwyższej jakości. Co więcej, głośnik w pewien sposób dogaduje się z pilotami, więc nie trzeba nimi żonglować, gdy np. korzystamy z dekodera. Pilotem od dekodera możemy wtedy zmieniać głośność. A no i ma też obsługę applowskiego AirPlay i asystentów głosowych.
Jeżeli więc szukacie głośnika do średniej wielkości salonu, który nie będzie rzucał się w oczy, ale pokaże co potrafi przy puszczonym pierwszym lepszym filmie, to bierzcie Sonos Beam i nawet się nie zastanawiajcie. Fakt, ponad dwa tysiące to sporo i to jedyny minus jaki można tu wymyślić, ale i tak czuję w okolicy prawej nerki, że warto. Ja będę polował i mam nadzieję, że cena spadnie do poziomu pierwszego Beama.
Mocne strony
- Rewelacyjna jakość dźwięku
- Świetny, prosty, elegancki design
- Kompaktowy, a mocny
- Dolby Atmos
- Wygodne sterowanie i dedykowana apka
- HDMI z kanałem eARC
- Łączność z innymi głośnikami Sonos
Słabe strony
- Wysoka cena
2 replies on “Soundbar, który robi dobrze nie tylko dźwiękiem. Sonos Beam 2. generacji – recenzja”
„W zasadzie nie widzę w tym głośniku wad.”
Po zdjęciach dostrzegam bardzo niepokojącą wadę. Ta wklęsła niecka od góry, to wgłębienie – wygląda jak stworzone do łapania i przechowywania kurzu. To raczej słabo przemyślane.
Nieeee, na płaskim też byłoby widać kurz.