Od kilku lat korzystam zamiennie z dwóch zestawów słuchawkowych. Pierwsze, Sennheiser PXC-550, kupiłem jeszcze jak był największy boom na słuchawki z aktywną redukcją szumów. Do dzisiaj mają się dobrze i raz nawet miałem tak, że ktoś w samolocie poklepał mnie po ramieniu z uznaniem, że to dobry wybór był. Drugie to przewodowe Logitech G PRO X, czyli mój podstawowy nauszny oręż, gdy nagrywam lub ogarniam później po nagraniu odcinek podcastu. Gdy przyszły do mnie tytułowe Baseus Bowie H1i nie miałem wielkich oczekiwań, by nie powiedzieć, że nie miałem żadnych. Taki stan rzeczy był uwarunkowany niską ceną niż samą marką, bo akurat kilka rzeczy z Baseusa mam i sobie chwalę. Czy aż tak tanie słuchawki mogą mieć ANC? Czy grają lepiej niż droższe modele? Sprawdziłem.
I od tego ANC zacznę
Umówmy się, jest pewien pułap cenowy, który gwarantuje nam funkcję aktywnej redukcji szumów na poziomie przynajmniej zadowalającym. Takim, który skutecznie odetnie nas od szumu podczas lotu samolotem czy zmniejszy hałas podczas np. odkurzania. I ten pułap jest przynajmniej 5-6 razy wyższy niż cena tych słuchawek, które testuję. Baseus Bowie H1i można mieć już za 199 złotych (oficjalna cena na stronie producenta to 59,99 dolarów), więc sami rozumiecie, że ciężko jest tutaj choćby pomyśleć o dobrym ANC. Albo lepiej, jakimkolwiek ANC. Ale prawda jest taka, że nikt (a na pewno nie ja) nie obraziłby się, gdyby tu w ogóle nie było mowy o żadnym ANC i byłby to po prostu dobre słuchawki za dwie stówy. I już tłumaczę o co mi chodzi.
Baseus H1i to słuchawki nauszne, więc już sama konstrukcja sprawia, że od niektórych dźwięków jesteśmy izolowani w sposób pasywny.
W moim przypadku uszy mieszczą się w całości w nausznikach, co na pierwszy rzut oka nie jest takie oczywiste, bo nauszniki wyglądają na małe (są sporo mniejsze niż np. w Logitech G PRO X). Na prawym nauszniku mamy przycisk od ANC, który ma lepiej eliminować niektóre dźwięki otoczenia. Czytaj – aktywnie. I po przesunięciu przycisku (fizycznego, za co wieczna chwała się należy!) słychać, że co nieco się zmienia, ale nie jest to coś, czym wszędzie bym się chwalił.
Rzeczywiście, słuchawki potrafią wyciąć albo zmniejszyć jakieś szumy (np. szum wentylatorów w komputerze czy działającej klimatyzacji), mogą też zminimalizować dźwięki dochodzące z innego pomieszczenia (np. w znacznie mniejszym stopniu dochodziły do mnie dźwięki z gry odpalonej na konsoli w salonie), ale do poziomu znanego z innych słuchawek (tak, zdaję sobie sprawę z tego, że droższych), które testowałem jest strasznie daleko. Często miałem je na głowie podczas odkurzania i komfort „dźwiękowy” się poprawiał, ale do wspomnianych już w tym tekście Sennheiserów jest jak stąd do Rzeszowa.
Nie mniej, ANC w pewnym zakresie działa, a delikatny szum po włączeniu tego trybu może nawet wpłynąć na komfort i skupienie podczas pracy. Korzystałem ze słuchawek w trakcie pisania tej recenzji i potwierdzam, że lepiej pisało mi się, gdy miałem je na głowie niż wtedy, gdy leżały obok mnie na biurku. Mniej rozpraszających dźwięków, przynajmniej o połowę cichsze stukanie w klawisze klawiatury, a i klik myszy jakiś taki bardziej wytłumiony. Zdarzyło się nawet tak, że mnie żona dwa razy wołała i musiała przyjść, bo nic nie słyszałem. Nie zauważyłem jednak, by zmiana akustyki w aplikacji cokolwiek zmieniała. Niezależnie od tego czy był to tryb filmowy, muzyczny czy w ogóle wyłączony, nie słyszałem nawet najmniejszej różnicy.
Jakimi słuchawkami są Baseus Bowie H1i?
Muszę z przykrością przyznać, że słuchawki wyglądają lepiej na grafikach niż w rzeczywistości, choć to w sumie nie jest nic zaskakującego, bo tak jest z większością produktów. Ale i tak jest bardzo dobrze, gdy weźmiemy je do ręki, bo przy pierwszym kontakcie dają wrażenie przynajmniej dwa razy droższych niż są. Do konstrukcji nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Słuchawki są solidnie zrobione, nic tu nie trzeszczy i mają metalowe wstawki w newralgicznych miejscach. Są składane i mają obracane nauszniki, więc raz, że można je łatwo złożyć i ze sobą zabrać, a dwa, położyć na płasko, nausznikami do dołu. Nauszniki mają bardzo mięciutkie pady, które są pokryte materiałem skóropodobnym. Ten sam materiał jest od wewnętrznej strony pałąku.
Wprawdzie, jedyne mankamenty można rozpatrywać jako te wpływające głównie na estetykę słuchawek.
Plastik na pałąku jest matowy i nie jest odporny na zarysowania. Podobnie jest z błyszczącą obudową nauszników, która zbiera rysy od zwykłego przecierania szmatką. Korzystam z Baseus Bowie H1i już kilka miesięcy i widać, że właśnie zewnętrzna część nauszników najbardziej „oberwała” po takim czasie. Materiałowe elementy słuchawek trzymają się zaskakująco dobrze, wyglądają wręcz jak nowe, choć ich jakość będzie można realnie ocenić dopiero za rok albo później.
Baseus Bowie H1i są szalenie wygodne i korzystanie nawet przez kilka godzin nie powoduje żadnego dyskomfortu. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w tej kwestii wypadają lepiej niż Sennheiser PXC-550, z których korzystam od lat. Wszystko przez to, że słuchawki nie są duże, mają bardzo miękkie pianki, dobrze leżą na głowie i ważą tylko 228 gramów (co jest dziwne, bo to niemal tyle samo co 550-tki).
Mocny wpływ na wygodę mają też fizyczne przyciski. Jasne, nie ma tu nowoczesnych gestów, haptyki czy innych bajerów, ale to bardzo dobrze. Przyciski są odpowiedniej wielkości i mają klasyczny klik. Wystarczy raz ogarnąć gdzie są i można z nich korzystać bez patrzenia. Gdy mamy słuchawki na głowie, to przyciski mamy z tyłu prawego nausznika, pod prawą ręką. Tam też jest, ale bardziej od dołu, gniazdo mini jack (w zestawie mamy fajny przewód jack-jack w oplocie) i USB-C do ładowania.
Bateria w tych słuchawkach to coś niesamowitego!
Nie będę tutaj rozpisywał się, co i po czym połechtało mnie, gdy puściłem w słuchawkach pierwsze utwory z ulubionych. Jaka jest góra, jaki dół i takie tam. Mogę napisać jedno i trochę się powtórzyć – Baseus Bowie H1i grają dużo lepiej niż wskazywałaby na to ich cena. Mnie ich charakterystyka nawet pasuje, bo nie męczy basem, nie są zbyt elektroniczne, a w razie lepszego dopasowania można skorzystać z EQ w aplikacji. Od technicznej strony dopiszę jeszcze, że słuchawki obsługują Hi-Res Audio dzięki technologii kodeka LHDC.
Ze słuchawkami na głowie można też rozmawiać. Mają wbudowane mikrofony na nausznikach, które dobrze zbierają, ale nie mają żadnej funkcji do poprawy czy redukcji dźwięku. Nie mniej, osoby, z którymi rozmawiałem nie narzekały na jakość połączenia, twierdząc, że jest niemal tak samo jak normalnie przez telefon i na pewno nie gorzej.
A propos aplikacji. Przed długi czas korzystałem ze słuchawek bez aplikacji, bo w sumie nie była potrzebna. Tam znajdziemy wspomniany korektor dźwięku z kilkoma z góry określonymi nastawami, ale też trybem niestandardowym, gdzie sami możemy poustawiać suwaki jak chcemy i co chcemy. Jest tam też opcja, która nazywa się „Low Latency Mode” i ma za zadanie zmniejszyć opóźnienie dźwięku, gdy słuchamy czegoś bezprzewodowo np. z YouTube’a. I tu niestety niezależenie od tego czy opcja jest włączona czy nie, nie słyszę żadnej różnicy. Fakt, opóźnienie jest marginalne, ale jednak jakieś jest.
Na „dzień dobry” dostałem aktualizację słuchawek i testowałem je przede wszystkim na wersji V2.0.16. Małym niedopatrzeniem może być to, że w aplikacji wyświetlają się słuchawki w kolorze beżowym, gdy ewidentnie te, które testuję są czarne.
Producent twierdzi, że na jednym ładowaniu słuchawki pociągną nawet 100 godzin słuchania muzyki. Warunki są dwa – ANC musi być wyłączone, a głośność ustawiona maksymalnie na 70%. Ciężko jest mi w to uwierzyć, ale patrząc na to, jak słuchawki się zachowują, bliżej mi do tego, by zaufać niż nie. Chodzi o to, że nie byłem w stanie przy normalnym używaniu ich rozładować. Odkurzam, siedzę przy kompie, mijają godziny, a telefon nadal pokazuje, że słuchawki mają 100%. Mało tego, zostawiłem je na noc, przy może połowie głośności, a nad ranem było 80%. Nie wiem jak to się stało, ale bateria w Baseus Bowie H1i robi robotę, a ma tylko 600 mAh.
Za 199 złotych to tylko brać!
Jeszcze wracając do ceny, pamiętam, że na początku Baseus Bowie H1i były wyceniane na 279 złotych. W chwili puszczenia tej recenzji w świat można było je bez problemu zgarnąć bez dwójki z przodu, czyli za 199 złotych. Ok, nie mają topowego ANC, nie mają asystenta i żadnych głosowych komunikatów, nie zatrzymują odtwarzania, gdy zdejmiemy je z głowy i nie pachną jak sprzęt audio za kilka tysięcy (w sumie to w ogóle nie pachną). Szkoda też, że nie mają jakiegoś etui w pudełku, co chroniłoby słuchawki podczas transportu.
Ale za to, w ogólnym rozrachunku, działają jak należy, są komfortowe (zarówno w obsłudze jak i na głowie), mają składaną konstrukcję, można podłączyć je do dwóch urządzeń jednocześnie i naprawdę ciężko jest je rozładować. Wszystkie te wymienione rzeczy znacznie wpłynęłyby na cenę, a tak, mamy dobre słuchawki w cenie czterech burgerów.
No Comments