TOS, czyli Tyci Osobisty Szpieg. Gdy słyszysz „Borderlands”, myślisz: cel-shading, chaos i Claptrap, którego chcesz podpalić a potem gasić przy użyciu młotka. Ale w czerwcu 2025 roku ten kultowy, zabawny looter-shooter trafił na nagłówki nie z powodu nowej zawartości, ale przez aktualizację, która przyniosła graczom prezent niespodziankę: nowe Terms of Service (TOS).
Słowo „regulamin” może nie budzi emocji, ba, niektórych wprawia w trans nienawiści, niczym posła z gaśnicą. No i wyobraź sobie, że otwierasz lodówkę, a tam Gearbox, ze słoiczkiem wazeliny, w rękawiczkach nad twoją prywatnością, z uśmiechem mówi: „Schyl się i nóżki szeroko. Zgodziliśmy się, prawda?”.
Co konkretnie się zmieniło?
Oto szybki przegląd zmian w nowym TOS dla Borderlands:
- Zbieranie danych systemowych – teraz Gearbox ma pełny wgląd w twój komputer. Specyfikacja, oprogramowanie, zapewne nawet folder z kompromitującymi zdjęciami z kawalerskiego śwagra, nudesami od byłej i skanami paragonów.
- Klauzula arbitrażowa – czyli rezygnujesz z prawa do pozwu. Masz problem? Zamiast sądu będziesz rozmawiał z „niezależnym mediatorem”, którego pensję płaci wydawca. Na pewno będzie równie obiektywny co okręgowa komisja wyborcza
- Usuwanie konta bez przyczyny – Gearbox zastrzega sobie prawo do kasowania kont graczy wedle uznania. Życzyliśmy komuś przyjemnej lewatywy na Discordzie? Konta nie ma. Bo nie.
- Prawa do treści tworzonych przez graczy – od teraz każdy mod, skin, fanart czy nawet komentarz w stylu „Claptrap ssie zardzewiały drut” może być wykorzystany przez wydawcę bez żadnego wynagrodzenia, bo po co ci?
To nie żarty. To oficjalny dokument prawny, który przypomina raczej ofertę od lokalnego mafioza, dzierżącego słoik z wazeliną, niż regulamin gry komputerowej.
Reakcja graczy: Wrzask, review bombing i cyfrowe pochodnie, bo widły wyszły
Społeczność graczy nie zawiodła. Na Reddicie wysypało wątkami ostrzegającymi przed aktualizacją. Jeden z użytkowników opublikował grafikę pokazującą Borderlands jako „Black Mirrorlands”. Steam zalany został falą negatywnych recenzji, ponieważ review bombing działa. Jeden z najlepszych komentarzy: „Dobrze się bawiłem… dopóki gra nie zażądała ode mnie aktu własności mojego komputera. I majtek narzeczonej”.




Społeczność na YouTube oczywiście też nie zawiodła. Dziesiątki filmów z tytułami pokroju „Borderlands Betrayed Us” albo „Gearbox, Have You Lost Your Damn Mind?!”. Do tego Twitter (Nie, nie zamierzam używać nazwy X): trendujące hashtagi #BoycottBorderlands i #2KSpyware, przy czym ten drugi brzmi w sumie jak nazwa DLC, których Borderlands ma zwyczajnie za dużo.
Gracze jasno pokazali: nie chcemy grać w grę, która traktuje nas jak darmowe zasoby do wyciśnięcia, a nudesy od byłej i zdjęcia z kawalerskiego, to są moje i ch**.
Gdzie sens? Gdzie logika?
W obronie wydawcy (A niech stracę), można powiedzieć, że jakiś sensowny powód był. Po pierwsze, telemetria może pomóc w balansowaniu gry. Wiedza o tym, gdzie gracze najczęściej giną albo jak szybko porzucają konkretnych bohaterów, to skarb dla dewelopera. Co prawda, można wprogramować śledzenie takich rzeczy w grę i jednocześnie odwalić się z przytupem od archiwum onlyfansa na komputerze klienta, ale ej… Klauzula arbitrażowa pozwala uniknąć kosztownych pozwów. W teorii przyśpiesza rozwiązywanie sporów. Szkoda tylko, że jakby TOS nie ruszali, to by żadnych potencjalnych kosztownych pozwów nie było, ale ej… Zabezpieczenie prawne na treści użytkowników chroni firmę przed sytuacją, gdzie modder pozywa ich za „kradzież pomysłu”. Walić to, że jeden timestamp z forum moderskiego da jasny pogląd kto wpadł na pomysł jako pierwszy, ale ej…

Brzmi logicznie, fch** Ja wiem, że się emocją unoszę, ale zamiast zastosować precyzyjne, przejrzyste zapisy, Gearbox wrzucił do TOS-u dosłownie wszystko co można było wpisać żeby firmowy prawnik zatwardzenia nie dostał. To nie jest regulamin. To manifest inwigilacji.
Czy gracze przesadzają? Spoiler: nie
W Internecie zawsze znajdą się tacy, co kręcą aferę z dupapowodu. Zawsze byli i zawsze będą. Ale tym razem frustracja jest uzasadniona. Na to, że zmiany są jednostronnie wymuszone, bo grać się bez akceptacji nowych warunków nie da, to akurat rozumiem, bo nie przeskoczysz, ale takich kwiatków, jak zawłaszczenie treści, to już obronić się nie da. Jeśli robisz skina, Gearbox może go sprzedać i nie dać ci ani centa. Bo tak. Zamiast dołożyć od siebie, zatrudnić, nawet tych moderów, którzy dbają by gra sprzed wielu lat nadal była żywa i aktualna, woli wydoić, to niech się potem nie dziwią, że trafiają na tajemniczy opór materii w tej kwestii. Znikające konta, to jest w ogóle jakiś żart. Nawet jak powiesz prąciowi, że jest prąciem, może się okazać, że poleci ci konto, na którym grałeś/aś od lat.
Arbitraż z kolei, to nie forma sprawiedliwości, tylko zabezpieczenie przed odpowiedzialnością. No i kupa na torcie – zbieranie danych. W dzisiejszych czasach takie praktyki zawsze spotkają się z oporem. I trzeba być nieprzyzwoicie tępą dzidą, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy.
W skrócie: nikt nie kupował Borderlands po to, by zamienić się w betatestera polityki prywatności.
Gdzie kończy się gra, a zaczyna produkt jako usługa?
Zmiany w TOS nie są odosobnione. W ostatnich latach coraz więcej gier AAA traktuje graczy jak „aktywa do monetyzacji”. Chodzi już nie tylko o mikropłatności czy lootboxy, ale o pełną kontrolę nad tym, co możesz zrobić ze swoją grą. Tak na was patrzę EA i Nintendo, wy, już bym wam powiedział kto wy.
Kupujesz grę? Super. Ale nie jesteś jej właścicielem. Jesteś licencjobiorcą. Na warunkach, które mogą zmienić się w dowolnym momencie. To nie jest cyberpunk. To tu i teraz. A Borderlands wchodzi do tej dyskusji drzwiami, oknem, klopem i z wyjącym megafonem.
I co teraz? Czy bojkot ma sens?
Niektórzy gracze już odinstalowali Borderlands. Niektórzy, bez krzty ceremonii, w proteście, wywalili Borderlands ze swoich kont. Inni nie zaakceptowali TOS i nie mogą grać. Jeszcze inni udają, że nic się nie stało, no bo przecież. Bojkot działa tylko wtedy, gdy jest masowy i długofalowy. Niestety, historia uczy nas, że wielu graczy wraca – zwłaszcza, gdy pojawia się DLC. Albo cebula.

Ale nawet jeśli nie zatrzymamy tej zmiany, możemy ją nagłośnić. I zmusić inne studia do refleksji: może jednak nie warto zamieniać się w cyfrowego Wielkiego Brata.
Kiedy Gearbox ogłaszał nowe TOS, prawdopodobnie nie przewidzieli, że staną się symbolem cyfrowego nadużycia zaufania. Ale stali się. (Tak nawiasem – tego, co na to wpadł, to bym wywalił z pracy z prędkością Mach-gońsię i nie wracaj).
Gracze nie walczą o bzdury. Walczą o kontrolę nad tym, co kupili.
O prawo do prywatności. O uczciwe zasady, wolność, prawilność i nudesy od byłej. Że o zdjęciach z kawalerskiego śwagra nie wspomnę. A już poważnie. Jeśli pozwolimy, żeby gra o strzelaniu do mutantów z rakietowej strzelby stała się platformą do zbierania danych i testowania granic akceptowalności… to kto będzie następny? Simsy? I pamiętaj: następnym razem, gdy gra zapyta cię o zgodę na nowe warunki… przeczytaj. Bo może podpisujesz nie regulamin, tylko kontrakt na wazelinę.
No Comments