Myszy komputerowe są bardzo mocno niedoceniane. Najtańsza zawsze najlepsza, nie ma co przepłacać. Nieważna jakość, ważne żeby było jakoś. Całe szczęście SteelSeries zaczął oduczać takiego podejścia. Z jakim skutkiem? A z takim, że myszy tej firmy stały się jednym ze stałych bywalców biurek graczy na całym świecie. A jak sprawuje się SteelSeries Rival 310? Ech, jaka wielka szkoda…
Jak to zazwyczaj bywa, każdy producent w kolejnych iteracjach swojego sprzętu usprawnia i poprawia co się tylko da. Nie zawsze wychodzi, nie każda innowacja się sprawdza, ale jak już działa, to działa. Podobnie jest w przypadku tego gryzonia. SteelSeries Rival 310 to godny następca poprzednika. Wiadomo, nie ma produktów bez wad. Wielka szkoda.
SteelSeries Rival 310 – pierwszy rzut okiem
Steelseries po raz kolejny nie zawodzi. Mysz spakowana w śliczne pudełko, bez zwyczajowego bicia piany jaka to ona nie jest najlepsza. Rzetelnie, porządnie. Nadruk utrzymany w kolorystyce całej serii, więc nic nie odbiega od normy. W środku mysz, instrukcja – bez niespodzianek. Jakbym wystawiał punkty za poszczególne składniki recenzji, to Steelseries zawsze zgarniałby komplet. Żadnych blistrów, za które dla ich wynalazców na pewno jest specjalne miejsce w piekle, żadnej tektury, z poprzepychanymi przez nie wtyczkami. Wszystko było, nawet instrukcja, ale jak to w przypadku sprzetów mniej skomplikowanych, a Rival 310 bez wątpienia do nich należy, poleciała w kąt, aż się za nią zakurzyło.
Sama mysz, na pierwszy rzut oka zdradza kolosalną wadę. Jest profilowana tylko pod osoby praworęczne. Szkoda wielka, ale nic na to nie poradzimy. Jeśli jesteśmy praworęczni, to wszystko jedno, ale leworęcznych znowu skrzywdzono, bo z tego co wiem, to ten model w wersji dla nich zwyczajnie nie występuje (chyba, że wybierzemy bliźniaczy model Sensei 310, który ma uniwersalny kształt) W zasadzie to nie ma więcej rzeczy negatywnie rzucających się w oko. Przewód mógłby być w oplocie, ale to nie jest coś, co sprawi, że nie kupię tego modelu, bo nie. Kabelek odpowiednio długi, nie powinno braknąć, bo dwa metry to dość nawet dla najbardziej wymagających.
Plastik, z którego jest wykonana wygląda na solidny. Matowe wykończenie sprawia, że mysz nie powinna się świecić po kilkumiesięcznym, intensywnym używaniu, niczym glaca, pałającego miłością i tępym spojrzeniem narodowca. Do świecenia służy logo SteelSeries, ale o tym trochę dalej. Pierwsze wrażenie z wszech miar pozytywne, bo Rival 310 jest po prostu ładny. Nawet kółko do zmiany broni (podobno niektórzy przewijają tym strony internetowe) jest ładnie „zagumowane” i ma ciekawy wzór.
Wyjęcie myszy z opakowania natychmiast ujawnia kolejną, moim zdaniem, wadę. Ależ ona lekka. Kwestia gustu rzecz jasna, ale jak dla mnie to stanowczo za mało. Szkoda też wielka, że nie ma możliwości regulacji wagi za pomocą odważników. W produkcie przeznaczonym dla e-sportu to coś, co powinno być w opcji. Jeśli waga gryzonia nam nie przeszkadza, to naprawdę nie ma się czego czepiać. Wspomniany chwilę temu matowy plastik, w połączeniu z gumowanymi elementami korpusu sprawiają, że nie ma najmniejszej szansy na to, że w ferworze „Rush B, cyka” mysz nam z dłoni wypadnie. Tym bardziej, jaka wielka szkoda… Pod spodem znajdziemy trzy, klasycznej wielkości ślizgacze i niewielki otwór, z którego wygląda nowy sensor.
SPIS TREŚCI:
No Comments