Kolejna recenzja sprzętu pod wielkim znakiem zapytania. W większości przypadków gracze, bo do nich skierowany jest ten produkt, trzymają się od produktów mniej znanych marek równie daleko, co państwowa telewizja od rzetelnego dziennikarstwa. O ile dla mediów publicznych marne szanse na poprawę, to czasem graczowi udaje się wyhaczyć coś, co mimo stosunkowo niewielkiego szumu, jaki wokół siebie robi, może nieźle na tym skorzystać. Ta było z klawiaturą Motospeed Inflictor CK104. Idealna nie jest, ale…

Dzisiaj zajmiemy się klawiaturą mechaniczną Motospeed Inflictor CK104, która na testy trafiła już jakiś czas temu, ale jakoś nie mogłem zebrać się do napisania recenzji. Dlaczego? Dlatego, że szukałem czegoś, co by sprawiło, że niewątpliwy „chińczyk”, zazwyczaj zrobiony ze stopu Paździerzium pokrytego powłoką Badziewianu Śrutu, zostanie przeze mnie skreślony strasznie. Niestety nie udało się, bo mimo wad, to nadal porządny produkt. Zazwyczaj staram się nie brać pod uwagę argumentu „dobry, bo tani”, ale tutaj zrobię niewielki wyjątek, bo naprawdę można całkiem dobrze i tanio. Ale od początku.

Opakowanie i zawartość

Klawiatura przyszła zapakowana skromnie. Znaczy, opakowanie bardzo ładne, opatrzone odpowiednimi oznaczeniami i czymś, co przypomina godło Wakandy i nieudany projekt transformersa z nowej części serii (bo nie czarujmy się, będzie kolejna część, to tylko kwestia czasu), kolorowe i pełne informacji, ale w środku powiało bardzo profesjonalną nudą. Dwie styropianowe kształtki, trzymające samo urządzenie na miejscu, klawiatura zawinięta w zwyczajową osłonę, zmontowaną z bliżej nieokreślonego połączenie styropianu i folii, a do tego zapstrycznik, służący do wyjmowania klawiszy oraz instrukcja, o której później. Przyjemnie, profesjonalnie, ale powiało biedą, jak z wiejskiej remizy. Dobrze, a mogło być lepiej.

Klawiatura sama w sobie

Ładna jest skubana. Wyjęta z pudełka, jeszcze nie podłączona sprawia naprawdę dobre wrażenie. Model, jaki został podesłany do testów ma aluminiową podstawę, z której wystają klawisze. To się bodajże float nazywa. Ja wiem, że nie każdemu może się takie rozwiązanie podobać, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że w ten sposób czyści się ją z prędkością kontroli skarbowej w świeżo otwartej firmie konsultingowej, to można przymknąć oko na coś, co jest wyłącznie kwestią gustu. Mechanicznie jest ok, klika tak, jak klawiatura mechaniczna klikać powinna. Nie są to rzecz jasna Cherry MX, ale po stestowaniu przez kilka miesięcy klawiatury Roccata, droższej od testowanego Inflictora kilkukrotnie – nie zauważyłem większych różnic. Outemo wypuściło naprawdę dobre przełączniki, więc nie ma się co dziwić, że wszystko działa jak powinno.

Wszystko działa tak, jak działać powinno, choć oczywiście pozostaje ten sam minus, jaki może pojawiać się i pojawia się wielokrotnie w sekcji komentarzy pod opisem produktu na Gearbeście. Jeśli o moją opinię chodzi, to takie właśnie są najzabawniejsze. Klawiatura mechaniczna ma klikać. Taki jej urok. Odbieranie jej punktów i obniżanie końcowej oceny za to, że jest głośna, czyli spełnia swoją funkcję idealnie to, delikatnie mówiąc, nieporozumienie. Przełączniki niebieskie, więc teoretycznie najgłośniejsze, z bardzo wyraźnym oporem przed aktywacją. Dzięki temu mamy precyzję taką, jaka jest nam potrzebna. Słyszałem opinie, że można ją sobie nieco wyciszyć, pozakładać jakieś uszczelki, ale takim bluźnierczym praktykom nie zamierzam poświęcać za wiele czasu.

Spód klawiatury wykonany jest z dość mocno wyglądającego plastiku, choć rzucać tym oczywiście nie zamierzam, to sprawia wrażenie odpornej na tyle, że jak zleci z biurka, przypadkiem, po przerżniętym meczu w coś, to raczej pęknąć nie powinna. Żeby się nie ślizgała po biurku ma zamontowane solidne gumowe nóżki. Tu się czepiać nie będę.

Podłączona zmienia się w choinkę. Podświetlenie jest naprawdę nieźle zrobione, no i oczywiście nie ma mowy o tym, że coś będzie w ciemnościach nieczytelne. Gracze, stworzenia zwyczajowo nocne, nie mają żadnych powodów do zmartwień. Jest dobrze. Klawisze klikają radośnie, nie ma efektu ghostingu i na pewno nie ma mowy o tym, że po naciśnięciu kilku naraz cokolwiek zacznie piszczeć. Do pisania – a na niej powstaje to, co teraz czytasz – nadaje się równie dobrze, jak do grania, do którego została stworzona. Jeśli mam się czepiać, to dokleję się do tego co zawsze. Brak oplotu na kablu. Przepraszam bardzo, ale w sprzęcie gamingowym takie coś powinno być w standardzie, dlatego za brak oplotu będzie minus. Kabel odpowiednio długi, USB 2.0. Do zasilania ledów w klawiszach w zupełności wystarczy.

Kolejna rzecz, jaka może się nie podobać, choć mi jakoś przesadnie nie przeszkadza, to rodzaj czcionki, która została użyta na klawiszach. Ładnie się prześwietla, ale font średnio może pasować. Ósemka na przykład wygląda jak nieco zwichnięte B. Bzdura tak naprawdę, ale spotkałem się z sytuacją, że odwiedzający mnie w czasie trwania testów znajomi twierdzili, że wygląda pokracznie. No cóż, wspomnieć trzeba, ale czy to minus? Na upartego tak, ale z drugiej strony jest inna niż reszta, więc proszę sobie zaliczyć ten punkt według własnego uznania.

Motospeed Inflictor CK104 – czego jej brakuje? 

Niestety, ale mimo całego piania z zachwytu na temat Inflictora nie można zignorować wielkiego jak słoń babola. Jeśli chodzi o podświetlenie, to wszystko jest pięknie, ale brakuje, oj, jak brakuje oprogramowania, które pozwoliłoby na samodzielne sterowanie schematem kolorów. Wiem, że nie jest to sprzęt od znanego i drogiego producenta, ale chyba nie byłoby aż tak skomplikowane napisanie prostego programu do zarządzania podświetleniem w klawiaturze. Brakuje tego strasznie, bo choć kolorki są piękne i dzięki wbudowanym schematom da się je ustawić tak, że w zasadzie każdemu będą pasować, to pozostaje niedosyt. Szkoda to wielka, no i niestety musi zostać zaliczona w poczet minusów.

Niby tylko siedem kolorów, ale robotę robią, bo jest ładnie. Kontrola nad wbudowanymi ustawieniami odbywa się za pomocą kombinacji klawiszy z Fn na czele. Od 1 do 5 to schematy okołogrowe. Naciśnięcie Insert włącza podświetlenie zmieniające się w pętli, standardowe, migające, mrugające i ogólnie ładne. Klawisze strzałek odpowiadają za prędkość migania (lewo, prawo) oraz zmianę jasności podświetlenia (góra, dół).

Jedna z najfajniejszych, wspomnianych wyżej funkcji, jakie zostały zaimplementowane w Inflictorze, to specjalne schematy kolorów dla poszczególnych gatunków gier. Oczywiście mówimy tutaj o podświetleniu, nie o jakoś przesadnie wymyślnych udogodnieniach. Po wciśnięciu klawisza Fn i nienumerycznej jedynki, przejdziemy w tryb gier FPS. W nich najważniejsze są jakie klawisze? WSAD, spacja? Dokładnie. I te się podświetlają. Pozostałe tryby są dla innych gatunków gier, tak dla LoL’a też jest. Przydaje się, mimo że to w 100% kosmetyczna sprawa.

Bo pośmiać się trzeba…

To, co moim zdaniem wznosi Inflictora na absolutne wyżyny absurdu, jednocześnie nie odbierając jej wyżej wspomnianych zalet to instrukcja. Moje podejście do instrukcji jako takich znacie nie od dzisiaj. Zazwyczaj ląduje ona w kącie, najlepiej po krzywej balistycznej, z radosnym plaśnięciem o ścianę nad śmietnikiem. Nie oznacza to jednak, że, z kronikarskiego obowiązku, nie rzucę okiem na to, co się nie w niej wyprawia. W tym wypadku się tak odjaniepawliło, że ostatni raz tak się śmiałem w okolicach szóstej klasy podstawówki, kiedy Gośce, a zresztą nieważne. Generalnie rzecz biorąc, nie da się przetłumaczyć chińskiego, języka arcytrudnego na polski, kolejny nie najłatwiejszy, przy użyciu Google Translate, jednocześnie nie sprawiając, że czytelnik, biegły w polskim nie osmarka się ze śmiechu. Kilkakrotnie. Serdecznie zachęcam do zakupu, bo nawet, jeśli jakimś cudem wam się ta klawiatura nie spodoba, to ubaw jaki daje instrukcja, wart jest każdej złotówki.

Czy warto kupić Motospeed Inflictor CK104? 

Jak na klawiaturę tak małą, jeśli o rozmiary chodzi, wrażenia zaskakująco pozytywne. Pełnowymiarowa, z blokiem numerycznym, podświetlona, mechaniczna, odpowiednio ciężka. Same plusy. Klawisze o dużym skoku, jak wspomniałem wcześniej radośnie klikają, są nieco „zbyt plastikowe” w dotyku, ale przyznam się szczerze, że po kilkudziesięciu minutach przestałem zwracać na to uwagę. Dość mocno brakuje jakiegoś podparcia pod nadgarstki, ale taki już jej urok, więc trzeba się z tym pogodzić. W ramach testów, klawiatura przeszła wiele. Z zalaniem herbatą włącznie. Przepuściłem ją przez bardzo szeroki wachlarz gier, z każdego niemal gatunku jaki przyszedł mi do głowy i nie cierpiałem z powodu zwichnięć ani niczego podobnego. Co do pisania, to sama przyjemność. Klawiatura jest bardzo ergonomiczna, dzięki mechanicznym klawiszom spisuje się wspaniale. No jak słowo daję, nie ma się czego czepiać.

No i na koniec – cena. Zazwyczaj nie ma większego wpływu na ocenę, jaką wystawiam recenzowanemu sprzętowi, ale jeśli wziąć pod uwagę zalety, niewielką ilość wad, to nie mogę się nad nią nie rozpłynąć. Kawał porządnej klawiatury gamingowej za dwie stówy to okazja, której nie można przepuścić. Polecam bardzo mocno.

Klawiaturę do recenzji udostępnił sklep Gearbest i tam też możecie ją zamówić.  Nie dość, że Motospeed Inflictor CK104  jest dostępna w trzech wersjach kolorystycznych to można jeszcze w niektórych przypadkach wybrać między niebieskimi, a czerwonymi przyciskami. Co więcej, możemy też wybrać magazyn, z którego klawiatura do nas przyjedzie. Mogą to być Chiny, ale też Czechy (G-W-5) albo Francja (G-W-6).

Plusy:

plus-iconPrawdziwie mechaniczna
plus-iconPorządne, solidne wykonanie
plus-iconErgonomiczna – nie męcz rąk
plus-iconAtrakcyjna cena jak na to co oferuje
plus-iconKilka trybów podświetlenia

Minusy:

minus-iconKabel bez oplotu
minus-iconOprogramowanie, a raczej jego brak
minus-iconNieudolne tłumaczenie instrukcji
minus-iconDrażliwa czcionka na klawiszach (ale do przyzwyczajenia)

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

6 replies on “Recenzja Motospeed Inflictor CK104. Co potrafi klawiatura mechaniczna z Chin?”

  • 24 maja 2018 at 02:40

    Świetna recenzja, dokładnie po takie teksty tu zaglądam! A klawiatura zacna i sam się czasem zastanawiałem czy nie przesiąść się na mechaniczną, ale jednak boli mnie fakt, że jest przewodowa. Niby klawiaturą tak nie machamy jak myszą i to mniej przeszkadza, ale wziąłem sobie za punkt honoru minimalizację liczby kabli wokoło-biurkowych i jeśli coś może mieć wersję radiową to zawsze takową wybieram.

    • 24 maja 2018 at 03:18

      Z wszechmiar zrozumiałe, jednakowoż, gdyby się w wersji bezkablowej, z jakichkolwiek przyczyn, bateria wzięła była i na użytkownika wypięła, to strach myśleć jak skończyłby się mecz w coś. Przerżnięcie takowego to dramat. Nawet zacne wykonanie nie powstrzymałoby pewnie lotu klawiatury w ścianę 🙂

    • 24 maja 2018 at 10:16

      Teoretycznie klawiatura powinna być jak najbardziej uniwersalna, ale coraz częściej wychodzę z założenia, że lepiej mieć dwie klawiatury – jedną, bezprzewodową, taką na co dzień, a drugą, jakąś mechaniczną typowo do grania. Kiedyś nie wyobrażałem sobie pracy bez dobrej klawiatury na kablu, ale jak przesiadłem się na coś minimalistycznego, bezprzewodowego (obecnie używam Dell KM717) to teraz nie mogę inaczej. Jednak brak kabli i niska waga pomaga np. jak chcemy blat biurka wykorzystać do innej pracy to jednym ruchem przestawiamy taką klawiaturę.

  • 5 czerwca 2018 at 00:29

    Świetna recenzja, dokładnie po takie teksty tu zaglądam! A klawiatura zacna i sam się czasem zastanawiałem czy nie przesiąść się na mechaniczną, ale jednak boli mnie fakt, że jest przewodowa. Niby klawiaturą tak nie machamy jak myszą i to mniej przeszkadza, ale wziąłem sobie za punkt honoru minimalizację liczby kabli wokoło-biurkowych i jeśli coś może mieć wersję radiową to zawsze takową wybieram.

    • 5 czerwca 2018 at 00:30

      Teoretycznie klawiatura powinna być jak najbardziej uniwersalna, ale coraz częściej wychodzę z założenia, że lepiej mieć dwie klawiatury – jedną, bezprzewodową, taką na co dzień, a drugą, jakąś mechaniczną typowo do grania. Kiedyś nie wyobrażałem sobie pracy bez dobrej klawiatury na kablu, ale jak przesiadłem się na coś minimalistycznego, bezprzewodowego (obecnie używam Dell KM717) to teraz nie mogę inaczej. Jednak brak kabli i niska waga pomaga np. jak chcemy blat biurka wykorzystać do innej pracy to jednym ruchem przestawiamy taką klawiaturę.

    • 5 czerwca 2018 at 00:30

      Z wszechmiar zrozumiałe, jednakowoż, gdyby się w wersji bezkablowej, z jakichkolwiek przyczyn, bateria wzięła była i na użytkownika wypięła, to strach myśleć jak skończyłby się mecz w coś. Przerżnięcie takowego to dramat. Nawet zacne wykonanie nie powstrzymałoby pewnie lotu klawiatury w ścianę 🙂