Mam taki dziwny fetysz, że pociąga mnie wielofunkcyjność. Sami musicie przyznać, że fajnie jeśli telefon oprócz klasycznej specyfikacji oferuje coś ponadto. Radio? NFC (które powinno być już standardem)? Pilot na podczerwień? Cokolwiek by to nie było – zawsze lepiej mieć niż nie mieć. Jednym z takich dodatków jest tzw. mirroring mogący się pojawić w różnej postaci. Cóż to takiego?
W zamierzchłych czasach niemalże obowiązkiem producenta była instalacja interfejsu MHL (Media HD Link). Był to niezły bajer umożliwiający podłączenie telefonu do zewnętrznego ekranu i przesłanie nań wybranych multimediów.
Nieco lepszym rozwiązaniem wydawał się SlimPort, czyli port microUSB zintegrowany z HDMI. Z pomocą małego i taniego adaptera mogliśmy podłączyć nasz telefon albo tablet do telewizora. To było o tyle lepsze od typowego MHL, że obsługiwane były również gry i w ten sposób mogliśmy grać na „Switchu” na lata przed pojawieniem się konsoli od Nintendo.
Można również było zaimplementować osobne złącze HDMI, tak jak to oferowała Nvidia w swojej tableto-konsolce Nvidia Shield K1. Niestety ze względów konstrukcyjnych było to rozwiązanie niszowe, chyba w całości zarezerwowane dla tabletów.
Czasy „nowożytne” przyniosły USB typu C wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza – większą przepustowością, szybkim ładowaniem oraz interfejsem multimedialnym. Nas szczególnie interesuje ten ostatni. W takich flagowcach jak Samsung Galaxy 8, Galaxy S9 czy Huawei Mate 10 mamy możliwość użycia specjalnego kabelka (bądź przystawki – Dex w Samsungach) i korzystania ze smartfona jak z niezwykle mobilnego peceta. O ile tylko dysponujemy zewnętrznymi peryferiami, czyli klawiaturą, myszką i monitorem.
Tutaj jednak muszę wyrazić swój żal spowodowany oszukiwaniem na jakości wspomnianego USB-C. Większość producentów niestety dba tylko o wizualne walory portu, w głębokim poważaniu mając pozostałe zalety. Mało który decyduje się na użycie szybkiego standardu 3.0 oraz omawianego tutaj strumieniowania multimediów. Szkoda.
Zanim przejdziemy do sedna muszę jeszcze wspomnieć o Miracast i jemu podobnych, czyli bezprzewodowym przesyłaniu multimediów. Bawiłem się tym za pomocą Chromecasta, a także w ekosystemie Xiaomi i muszę przyznać, że robi wrażenie. Szczególnie powszechnością oraz prostotą obsługi. Bardziej to jednak sprawdza się przy statycznych obrazach, gdyż transfer „grubych” plików z filmami Full HD (o 4K nie wspominając…) owocuje przycięciami, a niekiedy również całkowitym rozłączeniem. Granie też nie należy do najprzyjemniejszych, bo kompresja obrazu zamazuje szczegóły i często przez to nie widać drobnych elementów interfejsu. To bardziej uzupełnienie transferu przewodowego, aniżeli jego całkowite zastępstwo. Przynajmniej na chwilę obecną.
Jako, że do oglądania filmów i seriali lubię korzystać z piko-projektora to bardzo ważne dla mnie jest aby posiadać urządzanie pozwalające na taką komunikację. Dotychczasowy tablet obsługuje SlimPort i sprawdza się w tej roli znakomicie, ale niestety kuleje pod względem wydajności. Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad jego następcą.
Padło na Xiaomi Mi Pad 4, którego recenzję już możecie przeczytać. Oferuje on wszystko czego potrzebuję oprócz właśnie przewodowego screen mirroringu. Długo myślałem co zrobić z tym fantem – kupić projektor z Wi-Fi albo całkowicie zrezygnować z takiej formy konsumpcji wideo. A może po prostu zostawić starego Asusa i na stałe podłączyć go do rzutnika, a Mi Pada używać do innych spraw? Niby można, ale otaczanie się milionem różnych gadżetów też nie jest tak fajne jak mogłoby się to wydawać.
I tutaj wchodzi On, cały na biało – DisplayLink od WavLink
Zasada działania jest bardzo prosta – instalujemy aplikację DisplayLink Presenter ze sklepu Google Play, a następnie łączymy nasze urządzenie z zewnętrznym wyświetlaczem. Pomiędzy nie musi oczywiście być podpięte urządzenie wykorzystujące standard DisplayLink. I tyle! I gotowe!
Adapter DisplayLink jest dosyć niewielki, ma ..ma pełnowymiarowe złącze HDMI z jednej strony i mocno przestarzałe już miniUSB z drugiej.
Wszystko to co widzimy na ekranie telefonu, bądź też tabletu jest przekazywane dalej – na telewizor, monitor, projektor. Do wyboru do koloru. Płynnie, stabilnie i do maksymalnej rozdzielczości Full HD. A najlepsze jest to, że ten sposób działa z prawie każdym urządzeniem pracującym pod kontrolą Androida!
Testowałem to ze swoim Xiaomi Mi 6 na Andku 8.1, na Huawei Nova żony (Marshmallow, EMUI), na wspomnianym wyżej tablecie Asusa (Lollipop) i na nowym Mi Padzie 4. Za każdym razem wynik był pozytywny.
Zdarzyły się jednak również porażki. Nie udało mi się tego odpalić na stareńkiej Moto E – ta nie obsługuje USB OTG (a przynajmniej nie na LineageOS 14.1). Z ciekawości sprawdziłem Displaylinka na Nooku GP (czytnik E ink), ale tam nie udało się nawet zainstalować wymaganej aplikacji. Ta działa tylko od Lollipopa, tymczasem Nook pracuje na KitKacie.
Muszę również wspomnieć o problemach na monitorze Samsunga – tam obraz bardzo klatkuje. Być może chodzi o rozdzielczość Full HD (projektor pracuje absolutnie płynnie, ale ma tylko 640×480 pikseli), a być może strzela sobie fochy. To ostatnie wcale by mnie nie zdziwiło, bo już zdarzyły mi się z nim niejakie kłopoty. Niestety nie miałem okazji sprawdzić Displaylinka z pełnoprawnym telewizorem.
Wydawałoby się, że nic więcej w tym temacie nie można już powiedzieć, ale jest jeszcze mała ciekawostka.
Otóż urządzenia z chipsetem DisplayLink potrafią także współpracować z systemem Windows dając nam możliwość podpięcia drugiego monitora nawet w sytuacji kiedy pecet dysponuje tylko jednym złączem multimedialnym. Co prawda taka sytuacja należy do rzadkości, ale to zawsze jakiś ratunek w przypadku uszkodzenia portów.
Testowany adapter nie należy również do najtańszych. Niby strata 40 dolarów nas nie zrujnuje, ale przed takim wydatkiem na rzadko używany bajer warto się jednak zastanowić. Można pocieszać się faktem, że raz dokonany zakup wystarczy na wiele lat i urządzeń. Jeśli tylko czasami czujecie potrzebę podpięcia telefonu/tabletu pod większy wyświetlacz to właśnie znaleźliście świetne rozwiązanie. Polecam!
Urządzenia wspierające standard DisplayLink sprzedawane są pod brandem różnych firm. Mój model pochodzi od Wavlink, ale widziałem również identyczne adaptery pod banderą Winstars oraz Monoprice. Zaznaczam również, że testowany tutaj egzemplarz wydany został 5 lat temu i są już znacznie nowsze wersje. Nie mogę jednak dać żadnej gwarancji, że będą działać równie sprawnie.
No Comments