Trzeba przyznać, że Microsoft zaszalał na swojej konferencji prezentując znacznie więcej urządzeń z rodziny Surface niż się spodziewałem. Wiedziałem, że będzie to na pewno Surface Laptop 3 czy Surface Pro 7, ale choćby o takim Surface Duo czy dziwacznych słuchawkach Surface Eearbuds nawet mi się nie śniło. Tutaj jednak chciałem się skupić przede wszystkim na Surface Pro 7, a to dlatego, że jeszcze na długo przed premierą, rozmyślałem, by takie urządzenie kupić. Jak jest po premierze?
Od około 3 lat używam Surface’a Pro 4, który mimo tego, że codziennie mi służy i robię na nim niemal wszystko, to czuć, że trochę się postarzał. Czasami brakuje już mocy obliczeniowej, chłodzenie częściej daje o sobie znać, a bateria mogłaby jednak trzymać dłużej, tak żeby przynajmniej wystarczyło na 6 godzin pracy. O wymianie myślałem w zasadzie przy okazji każdej nowszej generacji, ale nadal coś mnie powstrzymywało. Tym czymś była między innymi cena, ale też brak szczególnych, ważnych zmian, na które wszyscy czekali.
W zasadzie, na USB Type C w tym urządzeniu czekaliśmy od czasu… Surface Pro z 2017 roku.
USB Type C jest jedną z tych zmian, chociaż trochę śmieszne jest to, że piszę o tym złączu jak o czymś zupełnie nowym i to pod koniec 2019 roku. Prawda jest taka, że Microsoft byłby wyśmiany i wręcz zmieszany z błotem, gdyby Siódemka nie miała symetrycznego USB. Teraz taki interfejs można uznać za standard i złącze „do wszystkiego”, bo w większości sprzętów służy nie tylko do danych, ale też szybkiego ładowania, przesyłania wideo czy podłączania stacji roboczych. USB Type C w Surface Pro 7 wleciało na miejsce złącza mini DisplayPort, co jest według mnie świetnym rozwiązaniem. Szkoda tylko, że jest tylko jedno.
Zostało jedno USB-A i złącze Surface Connect do ładowania. Dlaczego nie USB typu C? A dlatego, że serfejsowe złącze jest wygodne, dwustronne i magnetyczne, co akurat przydaje się, gdy przypadkowo pociągniemy kabel, bo odczepi się sama wtyczka i nie uszkodzimy złącza.
W Surface Pro 7 pojawiła się 10. generacja procesorów Intel takich jak Core i3-1005G1, Core i5-1035G4 oraz Core i7-1065G7 i w sumie to najistotniejsza zmiana sprzętowa w środku. Ma to dać znacznie wyższą wydajność (również tą graficzną) względem Surface Pro 6, a w porównaniu do mojego Pro 4 to już w ogóle niebo a ziemia. Aaa no i jest jeszcze lekka zmiana nad ekranem, gdzie pojawiły się mikrofony jak w Surface Studio, a do tego dodali Bluetooth 5.0 i Wi-Fi 6.
Poza nowym procesorem to w zasadzie – „po staremu”.
Identyczna, magnezowa obudowa, ten sam 12,3-calowy wyświetlacz PixelSense w proporcjach 3:2 czy ta sama nóżka, która umożliwia położenie urządzenia w tak zwanym trybie studio. Praktycznie taka sama waga, wymiary i kamera z funkcją Windows Hello. Te same akcesoria, które trzeba dokupić oczywiście osobno. Niezbyt wprawne oko, na pewno nie zobaczyłoby różnicy, gdyby Pro 6 i Pr7 stały obok siebie.
Microsoft wprowadził zmiany potrzebne, ale ewidentnie spóźnione i bez żadnego efektu.
Mam odczucie, że tym razem bardziej skupił się na Surface Pro X, czyli teoretycznie czymś lepszym od Surface Pro 7, nieoficjalnie spychają go na drugą pozycję. Też czymś z czego ma kasę, choćby ze względu na współpracę przy procesorze z Qualcommem. Szkoda, bo Pro mogłoby być jeszcze bardziej Pro, gdyby zamiast tych dwóch urządzeń Microsoft pokazał jedno, które łączy cechy obydwu. Wyobraźcie sobie Surface’a Pro 7 z jeszcze smuklejszą i lżejszą konstrukcją, ciut większym ekranem, ale sporo mniejszymi ramkami, wbudowanym modemem LTE czy odświeżonym rysikiem, który w końcu miałby swoje miejsce w obudowie. Byłoby… fantastycznie, co?
Na kolejne wnioski jeszcze przyjdzie czas. Surface Pro 7 ma pojawić się w sprzedaży 22 października, a ceny zaczynają się od 3899 złotych. Cena najbogatszej wersji to 11099 złotych, a tej, która mnie najbardziej interesuje to 5899 złotych. Pamiętajcie, że za klawiaturę czy rysik trzeba zapłacić osobno. Warto też zauważyć, że nie ma już wariantu z Core i7 i 8 GB RAM.
No Comments