Przy okazji recenzji słuchawek BackBeat GO 810 napisałem, że na pewno nie jest to ostatni raz kiedy testuję słuchawki od Plantronics, a już na pewno nie ostatni, jeśli pod uwagę weźmiemy słuchawki bezprzewodowe. Takie bez żadnych kabli. Teraz te słowa znalazły potwierdzenie, bo ostatnio w moje uszy wpadł kolejny model słuchawek z kategorii „True Wireless” – Plantronics BackBeat PRO 5100. Czym się charakteryzuje i czy mają w sobie coś szczególnego? I przede wszystkim – Czy warto?
Testując już kolejne słuchawki od Plantronics widzę pewną analogię. Trochę w wyglądzie, trochę w sposobie sterowania czy ogólnym „feelingu”. 5100-tki są poniekąd takie jak BackBeat FIT 3100, tyle tylko, że nieco mniejsze i z oderwanymi pałąkami zachodzącymi za uszy. Takie było moje pierwsze wrażenie, gdy je zobaczyłem i trochę poużywałem. Ale najważniejsze jest to, że Plantronics do nowszych słuchawek przerzucił to co miał najlepsze, jeszcze bardziej je zminiaturyzował. Tyczy się to między innymi wyglądu czy intuicyjnego sterowania.
BackBeat PRO 5100 to słuchawki wykonane bardzo przyzwoicie, z dbałością o każdy detal, co jest niezwykle ważne w tak niewielkich urządzeniach. To jedne z bardziej kompaktowych „prawdziwie bezprzewodowych” słuchawek. Obudowa niemal w całości jest zrobiona z tworzywa sztucznego. Dobrego i pół matowego. Mocno oryginalnie wyglądają też okrągłe przyciski, które w charakterystyczny sposób mienią się w zależności od tego jak pada na nie światło. Słuchawki nie mają dziwnie wywiniętych kształtów, wypustek czy języczków, a i tak nie wystają z uszu i komfortowo w nich leżą. Pod tym względem nie ma miejsca na żadne obiekcje i rzeczywiście można mówić, że są to słuchawki klasy premium. Choć producent usilnie twierdzi, że premium to tutaj jest czystość dźwięku. Nawet napisał o tym na pudełku.
W tym modelu w nietypowy sposób rozwiązano wymianę silikonowych nakładek. Żeby była jasność, na słuchawkach mamy jeden komplet, a w opakowaniu znajdziemy jeszcze dwa dodatkowe. Mniejsze i większe od tych, które są założone, więc każdy powinien dopasować rozmiar „pod siebie”. Nakładki są tutaj częścią obudowy, co niesie ze sobą plusy i minusy. Do tych pierwszych trzeba zaliczyć to, że lekko elastyczna, żelowa część nakładki sprawia, że słuchawka lepiej trzyma się w uchu. Można też zdjąć je w całości i przykładowo opłukać pod wodą, gdy się zabrudzą. Minusy? Jest taki jeden, który może zniechęcić – na pewno nie założymy już niededykowanych nakładek np. piankowych czy z dodatkowymi haczykami. Coś za coś.
Ze ściągnięciem nakładek nie ma żadnej filozofii – wystarczy lekko podważyć paznokciem i zsunąć z obudowy (tuby). Silikon naprawdę dobrze się trzyma, ma pewny zatrzask, więc nie musimy się obawiać tego, że nakładka sama zleci z obudowy. Nic z tych rzeczy. Jedyne co mnie jeszcze martwi to fakt, że powierzchnia silikonów bardzo przyciąga kurz i inne zabrudzenia. Niezależenie od tego jak nieskazitelnie czyste będziemy mieć uszy, to i tak po kilku użyciach słuchawki nie będą wyglądały zachęcająco.
Plantronics BackBeat PRO 5100 porównywałem bezpośrednio z Jabra Elite 65t, bo akurat te miałem pod ręką, ale po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że testowane tutaj Plantronicsy powinienem zestawić z nowszymi Elite 75t. To ten poziom słuchawek, patrząc na możliwości, ich wielkość czy wielkość samego pudełka z baterią. I trochę też cenę.
Obsługa słuchawek to jest standard w wykonaniu Plantronicsa i to szalenie udany.
Może już o tym wspominałem, ale napiszę jeszcze raz – słuchawki mają jeden z wygodniejszych sposobów kontroli i inni powinni się od tej firmy uczyć. W BackBeat PRO 5100 mamy wygodne, okrągłe przyciski fizyczne z warstwą dotykową. Oznacza to, że niektóre opcje możemy wybierać przez dotknięcie przycisku, a inne przez przyciśnięcie. Dlaczego to takie ważne? A dlatego, że możemy mieć pod palcem znacznie więcej „akcji” niż w innych słuchawkach. Przykładowo, dotykając lub dotykając i przytrzymując lewej słuchawki możemy kontrolować głośność muzyki, a jak wiadomo, nie każde słuchawki TWS to potrafią (o zgrozo!). Można też zatrzymywać i kontynuować odtwarzanie, przełączać się między utworami, odbierać/kończyć połączenia i uruchamiać asystenta głosowego.
Ogromną zaletą są wbudowane czujniki zbliżeniowe przez co słuchawki wiedzą jak się zachować w kilku sytuacjach. Kiedy wyjmiemy z ucha jedną słuchawkę, to dźwięk automatycznie zostaje wstrzymamy i na odwrót, gdy wsadzimy słuchawkę z powrotem, to jest wznawiany. Gdy ktoś do nas dzwoni, to możemy odebrać połączenie wkładając obydwie słuchawki do uszu. BackBeat PRO 5100 same się też włączą, połączą ze sobą i z telefonem, gdy wyjmiemy je z pudełeczka, ale to już zasługa słuchawek samych w sobie aniżeli tylko sensorów.
Pudełko, które jednocześnie jest stają dokująco-ładującą należy do tych mniejszych, mieści się w dłoni i waży niecałe 39 gramów. Całość z włożonymi słuchawkami oscyluje w okolicy 50 gramów. Wciąż niewiele. Tym większe robi wrażenie jak dodamy do tego informację, że w etui umieszczono baterię 440 mAh. Etui ma jeden przycisk, który otwiera klapkę, ale też je aktywuje. Fajne jest to, że wieko jest na przyjemnej sprężynce i nie lata tak głupio jak we wspomnianych wyżej Jabrach. Fajne jest to, że w środku są magnesy, które trzymają słuchawki w ryzach. Nie fajne z kolei jest to, że ładujemy je przez microUSB, a nie nowsze USB-C.
Po przesłuchaniu kilku moich testowych kawałków mogę stwierdzić, że BackBeat PRO 5100 grają najlepiej spośród wszystkich dousznych słuchawek od Plantronics jakie testowałem do tej pory. Grają bardzo czysto, bez żadnych trzasków czy szmerów, nie gubią się, nie spóźniają, mają ujmujący, głęboki bas. Słychać, że się postarali. Mam tylko wrażenie, że 5100-ki są słyszalnie trochę cichsze niż inne modele – tam gdzie wystarczyło 75-80%, tutaj musi być maksymalna głośność żeby było na podobnym poziomie. Nie zależy to na pewno od smartfonu, bo od przeszło roku używam BlackBerry KEY2. Nic wybitnego, ale przynajmniej rozbieżności wynikające z różnych smartfonów można wyeliminować.
Słuchawki mają łącznie aż cztery mikrofony (po dwa na stronę), które są odpowiedzialne za niwelowanie niekorzystnych dźwięków z otoczenia jak np. wiatr. I coś tam rzeczywiście robią, bo gdy przez nie rozmawiałem, to żona mówiła, że mnie słychać bardzo dobrze. A trochę wiało i samochody obok jeździły. Pod tym względem jestem pewny, że jest dobrze. Nie ma jednak mowy o takim odcięciu jak w bezprzewodówkach z ANC czy funkcji chwilowego przepuszczania dźwięków z zewnątrz gdy akurat tego potrzebujemy jak np. komunikaty na dworcu czy lotnisku (funkcja Hear Through).
Przyznam, że słuchawki łatwo się obsługuje i po kilku próbach można to uznać za intuicyjne (albo po prostu nauczone). Reakcja na dotknięcie mogłaby być szybsza, bo muzyka pauzuje lub zaczyna odtwarzać się po około 2 sekundach od naciśnięcia. Nie wiem czemu tak jest bo już przełączanie między utworami działa tak jak powinno.
BackBeat PRO 5100 działają po Bluetooth 5.0, ale nie dokopałem się do żadnych informacji czy wspierają kodeki jak AAC czy aptX. A skoro tak, to zostaję przy informacji, że nie wspierają, więc mocno na minus. Szczególnie w tej cenie. Nie zauważyłem z kolei żadnego przycinania czy rozłączania.
Jest aplikacja BackBeat, ale o niej tylko słówko. Nic szczególnego, kilka przydatnych opcji jak choćby możliwość aktualizacji słuchawek czy przestawienia działania przycisków i sensorów. Brakuje nawet najprostszego equalizera, więc jeśli coś byśmy chcieli „podkręcić” w słuchawkach tak jak chcemy, to tutaj tego nie zrobimy. No chyba, że skorzystamy z innych suwaków jeśli mamy je w oprogramowaniu telefonu. I jeszcze co do aktualizacji, fajnie, że od razu wskoczyła, ale szkoda, że trwało to jakieś 15-20 minut zanim wszystko się pobrało i „przerzuciło” do słuchawek.
Kilka razy napisałem coś o cenie, sugerując tym samym, że wiele od niej zależy. Szukałem i wychodzi na to, że trzeba wyłożyć na stół 170-200 dolarów. Ewentualnie 180 euro jeśli zajrzymy do niemieckiego Amazonu. Niestety cenę podaję w dolarach i euro, bo w chwili publikowania tej recenzji nie znalazłem BackBeat PRO 5100 w żadnym polskim sklepie. Czy to dużo jak za takie słuchawki? Obawiam się, że jednak tak, bo po bezpośrednim przeliczeniu robi się jakieś 800 złotych. Słuchawki same w sobie są strasznie w porządku, świetnie grają, są wykonane dobrze i nowocześnie, są lekkie, wygodne i poręczne. Napiszę nawet, że pewne. Warto, ale na pewno nie w cenie jaką wymyślił sobie producent.
Według mnie, trzeba wypatrywać promocji, która zbije cenę do około 120 euro. Jeżeli macie już tyle pieniędzy, by kupić BackBeat PRO 5100 w regularnej cenie, to lepiej jest pójść w kierunku tańszych Jabra Elite 65t albo być może poczekać aż model Elite 75t trafi do sprzedaży i pojawią się pierwsze testy. Jeżeli jednak macie tyle pieniędzy i uda wam się wysupłać jeszcze trochę z portfela, to prawdopodobnie dorzucenie do Sony WF-1000XM3 (mają ANC, więc to poniekąd klasa wyżej) będzie lepszym wyborem.
No Comments