Sytuacja z Huawei P50 Pocket wygląda tak, że jest to pierwszy i jednocześnie kolejny składany smartfon na rynku. Pierwszy tego typu smartfon Huawei, ale kolejny, bo swoje modele pokazały już takie firmy jak Samsung czy Motorola. Używając starszego określenia, Pocket to taki trochę telefon z klapką. Inaczej to ujmując, jest smartfon o przeciętnej jak na obecne czasy wielkości (ekran ma 6,9 cala), którego możemy złożyć wpół. Miałem większość składaków w swoich rękach i cieszę się, że w miarę szybko mogłem sprawdzić też Pocketa. Czym mnie zachwycił, a co ewidentnie jest do poprawy?
Jaki jest Huawei P50 Pocket?
Jest biały lub złoty i do mnie trafił ten pierwszy. Obydwa mocno się wyróżniają wzornictwem i mam wrażenie, że oba swoim designem są skierowane bardziej do kobiet. Mimo tego, że to ten sam model, biały ma „diamentową” strukturę, a złoty z kolei wygląda tak jakby ktoś na obudowie odbił liście albo coś podobnego. Jest to bardzo efektowe i poniekąd charakterystyczne akurat dla tego smartfonu. Innego z podobnym wykonaniem nie znajdziemy, to pewne. A jak takie wykonanie wytrzymało próbę czasu? Jak dotąd, całkiem dobrze. Widzę raptem dwie, może trzy rysy na dolnej części, czyli w miejscu, które styka się z podłożem, gdy odkładamy telefon. W pewnym sensie te uszczerbki są jednak maskowane przez „fakturowatą” i połyskującą powierzchnię. Metalowa ramka, metalowy zawias, zewnętrzy ekran czy szkło aparatu są jak nowe, ale tu trzeba zaznaczyć, że jestem drugim, no może trzecim testerem, który ma ten egzemplarz w rękach. Napiszę też, że Huawei P50 Pocket używałem bez żadnego etui, choć w pudełku znajdziemy takie dwuczęściowe nakładki na obudowę.
P50 Pocket należy do tej samej linii Huawei P50 co testowany przeze mnie ostatnio Huawei P50 Pro. To trochę inne podejście niż kiedyś i nigdy nie było tak, by dwa smartfony z tej samej serii tak mocno były od siebie różne. P50 Pro to flagowiec o klasycznej bryle, Pocket to składany smartfon z elastycznym wyświetlaczem. W Huawei P50 Pro mamy wszystko to co możemy aktualnie mieć najlepsze u Huawei’a. W P50 Pocket też, choć mniej, ale w dużo bardziej efektownej formie.
Jak to jest z tym zawiasem?
Nikogo raczej nie zdziwi to, że pierwsze co sprawdza się w takim smarfonie to mechanizm otwierania i zamykania ekranu. Nie dlatego, że to jakaś mega kosmiczna i nowoczesna technika, a dlatego, że mieliśmy to już w kilku smartfonach w ciągu ostatnich lat. Jak to zatem działa w Huawei P50 Pocket? Przede wszystkim muszę napisać, że konstrukcyjne, przynajmniej z zewnątrz, jest to bliźniaczo podobne do tego co jest w Galaxy Z Flip 3. Nawet logo producenta umieścili w tym samym miejscu, a pewne rozwiązania są podobne, wręcz bliźniacze. Miałem tego Samsunga w rękach jakoś pół roku temu, więc musicie przełknąć to, że gdzieniegdzie trafi się małe porównanie.
Huawei chyba podpatrzył trochę konkurencję i sprawdził na co narzekają użytkownicy. Dwie połówki smartfonu zamykają się tak, że nie widać żadnej szczeliny. Jest równo, a magnes działa tu bezbłędnie i z odpowiednią siłą. Czy można otworzyć telefon jedną dłonią? Praktycznie jest to możliwe, ale musimy wepchnąć kciuk między obudowę i tym samym przejechać nim po ekranie w środku, a następnie podnieść nim górną część. Da się, ale wygodniej i pewniej jest to zrobić obiema dłońmi. O mechanizmie mogę powiedzieć tyle, że działa za każdym razem, ale to działanie nie zawsze mi się podoba. Chodzi o to, że raz na jakiś czas zawias bardziej da o sobie znać. A to coś zatrzeszczy, a to coś pryknie czy wyda z siebie inny dźwięk, którego nie powinno być. Można to tłumaczyć tym, że przecież to cholernie zaawansowany, ale i ruchomy element, więc musi się ruszać, ale życzyłbym sobie, by działało to lepiej. Ok, w takim Surface Duo mechanizm wygląda i działa nieco inaczej, ale tam po ponad roku nie ma mowy o żadnych luzach i niepokojących dźwiękach. Największe zastrzeżenie mam jednak do tego, że praktycznie zawias nie ma żadnych pośrednich ustawień między całkowitym rozłożeniem, a zamknięciem. No dobra, może i można go postawić i odchylić ekran na około 90 stopni (np. po to by coś obejrzeć na YouTubie), ale to nic pewnego, bo przeleci mucha i obudowa może się sama odchylić bardziej. Nie ma tam żadnego zapstrycznika, dzięki czemu ustawimy taki kąt jaki nam pasuje. Pewnego rodzaju słabością mechanizmu jest też to, że nieco bardziej zamaszystym ruchem możemy otworzyć albo zamknąć smartfon – trochę tak jak kiedyś miało to miejsce z telefonami z klapką.
A jak z wyświetlaczem?
Wyświetlacz to OLED, który po rozłożeniu ma 6,9 cala, ale na żywo nikt by nie powiedział, że ma aż tyle, bo jest wąski, a wysoki. Z tego też powodu jest tutaj nietypowa rozdzielczość, bo 1188 x 2790 pikseli. Wizualnie i jakościowo to najwyższa półka. Kolory są piękne, a obsługa to czysta przyjemność dzięki 120-hercowemu odświeżaniu. Podoba mi się też to, że ma symetryczne ramki, co jeszcze bardziej sprawia, że po rozłożeniu telefon jeszcze lepiej się prezentuje. Nie podoba mi się z kolei to, że między ramką, a ekranem jest spora przerwa, gdzie gromadzi się kurz, którego ciężko jest stamtąd wydostać. Dobrze byłoby też gdyby wycięcie na przedni aparat było mniejsze i mniej rzucające się w oczy.
Zapewne zastanawiacie się jak to jest z tym zagięciem ekranu. Czy to widać, czy przeszkadza i takie tam. Miejsce załamania wyświetlacza bardziej widać niż czuć. Owszem, jest wyczuwalne, gdy przejedziemy po nim palcem, ale mam wrażenie, że jest łagodniejsze niż w takim Galaxy Z Flip 3. Jedyne co mnie zmartwiło to fakt, że dotykając górnej części ekranu słychać dźwięk „odklejania”. Nie wiem na ile jest to powtarzalne zjawisko i takie, którym trzeba się od razu przejmować. Jak już wspomniałem, jestem którymś z kolei testerem, który ma tę sztukę w rękach, ale nie widzę na ekranie żadnych zarysowań. Przejechałem nawet kilka razy paznokciem i ani śladu. Nie widzę też żadnej folii ochronnej, więc Huawei naprawdę musiał tutaj coś podziałać, by zewnętrzna warstwa była odporna na uszkodzenia.
Zewnętrzny OLED jest świetny, ale jego potencjał nie został wykorzystany.
Każdy składany w taki sposób smartfon powinien mieć zewnętrzny wyświetlacz. W Huawei P50 Pocket taki jest i w pewnym sensie jest jego charakterystycznym elementem, bo jest okrągły. To też nie gorzej jakości OLED, który jak na swoją małą przekątną ma całkiem sensowną jakość. Jest bardzo wyraźny i responsywny. Mamy na nim dostęp do podstawowych informacji. Zobaczymy kto do nas dzwoni, sprawdzimy datę, godzinę, pogodę i harmonogram. Włączymy też podgląd podczas robienia zdjęć i podejrzymy powiadomienia z systemu np. podczas przesyłania plików przez bluetooth. Mam jednak nieodparte wrażenie, że Huawei najpierw wiedział, że będzie to okrągły ekran, ale nie do końca go wykorzystał. Budzik możemy wyłączyć, ale nie możemy go ustawić. Przydałby się też minutnik czy stoper, a zdjęcie kontaktu, który do nas dzwoni, powinno wyświetlać się na całym ekranie. Liczę, że w przyszłości pojawią się funkcje wykraczające poza zakres tych standardowych.
W środku? Niemal to samo co w Huawei P50 Pro
W P50 Pocket mamy Snapdragona 888 bez 4G, więc to samo co we flagowym Huawei P50 Pro. Pamięci nie powinno zabraknąć, choć też zbyt szerokiego wyboru nie mamy – w Polsce dostępna jest tylko wersja 8/256 GB. Nie chcę wchodzić bardziej w szczegóły techniczne, bo liczy się to jak realnie smartfon działa i co nam daje. W zasadzie najistotniejsze zmiany związane są tutaj z zestawem aparatów, ale o tym nieco niżej. Ja nie odczułem żadnej różnicy między działaniem Pocketa a P50 Pro w kwestii interfejsu, reakcji i płynności działania. Przyznam, że bardzo zaskoczył mnie boczny czytnik linii papilarnych, który jest na odpowiedniej wysokości i rozpoznaje palec za każdym (dosłownie, za każdym) razem. Nie radzi sobie tylko wtedy, gdy palec jest mokry, ale to wcale nic zaskakującego. Ogólnie smartfon świetnie leży w dłoni i jest wręcz idealnie wyważony. Rozłożony ma 7,2 mm grubości, więc dawno nie miałem u siebie tak smukłego smartfonu. Według specyfikacji Galaxy Z Flip 3 jest o 0,3 mm smuklejszy, ale przyznam, że tego aż tak nie czułem. Gdyby tylko udało się schować bardziej wyspę z aparatami to byłoby celująco.
Akumulator ma 4000 mAh i wystarczy spokojnie na cały dzień pracy. To kolejna przewaga nad Z Flipem 3, który pod tym względem niedomaga. Ja i tak ładuję telefon codziennie albo doładowuję go w ciągu dnia np. jadąc samochodem, więc za bardzo nie zwracam uwagi na procenty, ale przeważnie późnym wieczorem zostawało jeszcze 20-35% baterii. W głównej mierze zależało to od tego jak intensywnie korzystałem z nawigacji, Spotify czy YouTube’a. Pewne jest to, że smartfon nas nie zaskoczy i nie zjedzie baterii tak, by trzeba było szukać doładowania. Szybkie ładowanie to „tylko” 40 W, ale i tak jesteśmy w stanie naładować akumulator do pełna w niecałą godzinę.
Jest 5-watowe ładowanie zwrotne, więc przykładowo podładujemy smartwatcha, ale nie ma ładowania bezprzewodowego, żadnego.
Niewiele zmieniło się też w systemie od czasu jak testowałem Huawei P50 Pro. EMUI jest w wersji 12.0.1, a interfejs użytkownika, poza dodatkowymi funkcjami związanymi z zewnętrznym ekranem, wygląda wręcz identycznie. Nadal mamy podzieloną belkę systemową na powiadomienia i panel sterowania (do czego coraz bardziej się przyzwyczajam), funkcję Urządzenie+ do wyszukiwania innych urządzeń Huawei w pobliżu czy pełną integrację z usługami HMS. Tak, w smartfonie nie ma usług Google, ale podobnie jak w poprzednich smartfonach Huawei, które testowałem, z pomocą przychodzi aplikacja Gspace.
W pewnym sensie symuluje ona inny (starszy) telefon Huawei, który ma jeszcze dostęp do Google’a, więc większość usług działa. Można korzystać z YouTube’a, aplikacji do zdjęć, nawigacji, Google Keep, dysku Google i jeszcze kilku innych. Nie skorzystamy natomiast z płatności zbliżeniowych z Google Pay i asystenta. W każdym razie, nawet bez tego da się z telefonu korzystać całkiem sensownie, bo Huawei ma już sporo swoich usług, które działają dobrze albo coraz lepiej.
Na koniec, aparat
Nie będzie to długi akapit, bo według mnie zestaw aparatów jaki dostajemy też niczym szczególnym się nie wyróżnia. No dobra, może i jest ten tryb fluorescencyjny, ale trzeba to traktować jako ciekawostkę niż coś z czego będziemy cały czas korzystać. Zresztą widzicie przykładowe zdjęcia poniżej w tym trybie i sami musicie sobie odpowiedzieć czy fotografowanie kwiatków w nocy jest dla was „must-have” funkcją. Ja nie znalazłem dla niej zastosowania, ale przyznam się, że jakoś też mocno nie szukałem. Aparaty są wyraźnie mniej zaawansowane niż w Huawei P50 Pro, ale to nie oznacza, że są do chrzanu. Da się nimi zrobić zadowalające zdjęcia, ale bez optycznej stabilizacji obrazu (jest elektroniczna, ale tylko w trybie nagrywania filmów), optyki Leica czy kilkukrotnego przybliżenia z minimalną stratą na jakości. Maksymalne i akceptowalne przybliżenie podczas robienia zdjęć jest dwukrotne. Powyżej tego jakość już trochę kuleje. Dobrze, że nie obcięto tutaj jakości filmów i nadal można je nagrywać w rozdzielczości 4K i 60 klatkach na sekundę. Powiedziałbym, że generalnie aparaty są gdzieś między Huawei nova 9, a Huawei P50 Pro.
Prawdziwym problemem tego smartfonu jest cena, nie brak usług Google.
Akurat tak się złożyło, że podsumowanie tej recenzji pisałem właśnie na Huawei P50 Pocket. I przez cały czas gdzieś w głowie miałem jego cenę. Wysoką i trochę niewstrzeloną w realia rynkowe. No bo zobaczmy. Aktualnie jego największy konkurent i najlepsza alternatywa, czyli Samsung Galaxy Z Flip 3 jest do zdobycia nawet później 3 tysięcy złotych. Tak, to już jego kolejna generacja i minęło już sporo od jego premiery, ale ej, nie zmienia to faktu, że jego startowa cena zamykała się w 5 tysiącach i to za tę lepszą wersję. Huawei stosunkowo późno pokazał swój składany smartfon w taki sposób i od razu wystrzelił z kwotą 6499 złotych. Nawet szybka obniżka o tysiaka niewiele tu zmieniła. Ciężko będzie przekonać kogoś, by za tyle pieniędzy kupił składany smartfon, który nie ma usług Google, nie ma indukcyjnego ładowania, jest bez wodoodporności, bez 5G i OIS w aparacie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zdecyduje się na taki smartfon, mając z tyłu w głowy to, że w tej cenie z łatwością może kupić dwa Flipy.
Pomijając już kwestię ceny, Huawei P50 Pocket to jak dla mnie najciekawszy współczesny „telefon z klapką”. Z pewnością wyróżnia się designem, świetnym wyświetlaczem OLED z odświeżaniem 120 Hz i charakterystycznym okrągłym ekranikiem na wierzchu czy wybornie działającym systemem. Jak na tego typu „składaka” ma wyjątkowo pojemny akumulator, który w razie konieczności naładujemy w niespełna godzinę (a w pół godziny powinno pojawić się 70%).
Mocne strony
- Wygląd premium i dobre wykonanie
- Przepiękny ekran OLED 120 Hz
- Dobry pomysł z okrągłym ekranem na wierzchu
- Dobry akumulator jak na „składaka”
- Ładowanie do pełna w niecałą godzinę
- Błyskawiczny i bezbłędny czytnik biometryczny
- Odczuwalnie smukła i wygodna konstrukcja
- Kultura działania i EMUI 12
Słabe strony
- Wysoka cena, nawet w promocji
- Zawias jeszcze wymaga poprawy
- Brak jakiejkolwiek normy odporności
- Kurz zbierający się wokół ekranu
- Brak ładowania bezprzewodowego
- Wystające aparaty
W recenzji pojawił się link w ramach kampanii Ceneo.
No Comments