Coraz więcej danych przerzucam między komputerami za pomocą chmury, ale mam też ma przenośne dyski SSD jak np. Samsung SSD T7 i kilka pendrive’ów. Akurat tych ostatnich używam prywatnie najrzadziej, ale są wręcz niezastąpione w zadaniach służbowych. Gdybym tylko wiedział, że już ich nie będzie, to kupiłbym cały worek. Albo sześć. Po prostu takich pendrive’ów jak Kingston DataTraveler Elite G2 już nie ma i nie będzie.
Elite nie tylko z nazwy
Przeglądając wszystkie znane sklepy z elektroniką w poszukiwaniu tytułowego pendrive’a można trafić tylko na informacje, że są braki w magazynie, a produkt nie jest już dostępny. To nic dziwnego, bo – jeśli to, co wyguglowałem pokrywa się z prawdą – nośnik miał swoją premierę w 2017 roku, więc dobre sześć lat temu. Na jego miejsce przyszły inne, nowocześniejsze, a na pewno szybsze. Ale czy na pewno lepsze? Biorąc pod uwagę całokształt – dyskutowałbym. Zapewne zastanawiacie się, dlaczego w ogóle robię test czegoś, czego już nie można kupić. Odpowiedź jest prosta – patrz, ostatnie zdanie poprzedniego akapitu.
W Internecie można jeszcze trafić na kartę produktową ze strony producenta ze wszystkimi danymi technicznymi i opisem. I co ciekawe, są tam wyszczególnione tylko dwie wersje pojemnościowe. Kingston DataTraveler Elite G2 występuje tylko jako pendrive 64 GB i pendrive 128 GB. Ja z kolei korzystam z kilku takich pendrive’ów, które mają 32 GB pamięci i oznaczenie DTEG2/32.
Kingston DataTraveler Elite G2 to przede wszystkim kawał solidnego i zwartego nośnika.
Cała obudowa DataTraveler Elite G2 jest metalowa i jest typowym nośnikiem w stylu „bar”. Bez żadnego systemu przesuwania, który pozwala wysunąć lub schować wtyk USB, bez ruchomej obudowy czy żadnych innych wynalazków. Tu jest bardzo klasycznie, zarówno pod względem wyglądu jak i konstrukcji. Obudowa jest czarna, fajnie wyprofilowana, a do tego wyczuwalnie i „pozytywnie” ciężka, o ile można tak napisać w przypadku pendrive’a. Kingston DataTraveler Elite G2 waży około 20 g. Pendrive ma też miejsce, dzięki któremu możemy go pewnie przywiązać np. do smyczki.
USB jest schowane pod plastikową zatyczką i gdybym miał wskazać jedyny minus tego flasha, to byłaby nim właśnie ta zatyczka. Pendrive czasami lubi zaliczyć nieoczekiwane spotkanie z podłogą i tak też było w tym przypadku. Na tym elemencie widać już kilka pęknięć, ale zaskakująco, zatyczka nadal spełnia swoją funkcję i trzyma się na swoim miejscu bardzo dobrze. Zatyczka po wsunięciu na miejsce daje charakterystyczny klik i trzeba pamiętać, że wchodzi tylko w jedną stronę (coś jak USB-A).
Pendrive ma wbudowaną diodę LED, która pokazuje stan jego pracy. Jest dosyć mocna, co nie każdemu może się podobać i świeci na niebiesko, gdy pendrive jest w trakcie pracy.
Pendrive swoje już przeszedł, bo używam go przeszło 4 lata. Nosiłem go w plecaku z innymi nośnikami, czasami kluczami i innymi duperelami. Na obudowie widać już trochę rys, ale nie na tyle, by od bardzo rzucały się w oczy. To pewnego rodzaju „dobre zużycie” jeśli wiecie o co mi chodzi. Spadł tyle razy, że nie jestem w stanie tego zliczyć, a nadal trzyma się dobrze (no, może poza tymi pęknięciami na zatyczce). Pod względem wstrząsoodporności został sprawdzony, ale co istotne, Kingston podaje, że ich nośnik jest też wodoodporny. Na szczęście tej drugiej cechy nie musiałem weryfikować.
Parametry wyższe niż podaje producent
Teraz trochę cyferek. Rzadko się tak zdarza, że pendrive osiąga wyższe wyniki niż te deklarowane przez fabrykę. Kingston DataTraveler Elite G2 jest zgodny ze standardem USB 3.2 Gen 1 (wcześniej określanym jako USB 3.1 Gen 1 lub USB 3.0). Według danych technicznych prędkość odczytu wynosi 180 MB/s, a prędkość zapisu 70 MB/s. Tymczasem, to co pokazało się w programach testujących było znacznie bardziej satysfakcjonujące.
Dane zapisywały się z prędkością w granicach 97 – 104 MB/s. Odczyt z kolei był stosunkowo jeszcze wyższy od deklarowanego, bo mieścił się w granicach 240-257 MB/s. Ewidentnie widać, że Kingston trochę zaniżył możliwości tego nośnika. Benchmark wbudowany w program SSD-Z pokazał uśredniony transfer na poziomie 234,2 MB/s.
Dodam jeszcze, że pendrive był podłączany do portu USB w obudowie NZXT H1, który wspiera USB 3.2 Gen 1. Była zatem pełna zgodność standardów, zarówno po stronie komputera jak i nośnika danych.
Wspomnę też o temperaturach. Przeważnie było to około 33-35 stopni Celsjusza, przy takiej normalnej pracy, gdy pendrive był podłączony do komputera. Miałem tylko jedną sytuację, gdy temperatura rozgrzała obudowę do około 47 stopni. Było to podczas testów w AS SSD, gdzie program (prawdopodobnie) zawiesił się podczas testów i jedynym wyjściem było ubicie procesu z menedżera zadań.
Takich pendrive’ów jak Kingston DataTraveler Elite G2 już nie robią
Kingston DataTraveler Elite G2 to mega solidny kawałek elektroniki i wielka szkoda, że już takich nie można mieć. To znaczy, można, jak się już je wcześniej kupiło, bo nie ma szans, by trafić na nie w regularnej sprzedaży. Ba, nawet gdyby ktoś chciał sprzedać używkę, to brałbym bez zastanowienia, ale na portalach pustki. Mam wrażenie, że ten pendrive to taki trochę Samsung Galaxy S II, czyli produkt zbyt dobry na swoje czasy. Taki Ford Mondeo ST220, którego nie wstydziłbym się trzymać pod blokiem, gdyby tylko można byłoby go znaleźć w ogłoszeniach. W sedanie. I niebieskim kolorze. Coś co było naprawdę świetne w swojej kategorii i dopiero po czasie zyskało jeszcze bardziej na znaczeniu. Tak, podniecam się pendrive’em. I wiecie dlaczego? Bo mu się należy i mogę.
Kolejny raz powtórzę, że takich pendrive’ów już nie robią.
Zerknąłem na stronę Kingstona i nie znalazłem nic, co mogłoby go zastąpić. Albo mamy jakieś „ogryzki”, czyli pendrive’y w formie micro, budżetowe plastikowce jak Exodia albo pendrive’y z wyższą ceną, tylko dlatego, że są szyfrowane.
Szkoda, że Kingston DataTraveler Elite G2 nie był dostępny jako pendrive 256 GB, bo pewnie korzystałbym z niego do dzisiaj. O ile mógłbym sobie na niego w ogóle pozwolić, bo pewnie te kilka lat temu nośnik o takiej pojemności kosztowałby około 500 złotych.
Jedyne co mnie teraz zainteresowało patrząc na ofertę Kingstona, to Kingston XS2000, czyli nośnik, który jest już zewnętrznym dyskiem SSD, a nie pendrive’em. Malutki, niewiele cięższy od Elite G2, z metalową obudową i prędkościami na miarę 2023 roku (do 2000 MB/s zapisu i odczytu!). To też pokazuje, że zmieniło się wszystko, postrzeganie nośników, ale też droga jaką poszli producenci. W ostatnich latach znacznie zyskały zewnętrzne dyski półprzewodnikowe, a spory spadek cen pamięci flash sprawił, że takie dyski są w zasięgu niemal każdego. Najlepiej pokazuje to, że teraz w cenie 128-gigabajtowego Elite G2 można mieć dysk SDD o pojemności 500 GB i jeszcze na dobre piwo zostaje.
Mocne strony
- Świetna jakość wykonania
- Wytrzymała i odporna konstrukcja
- Zgodny z USB 3.2 Gen 1
- Prędkości lepsze niż deklaruje producent
- Miejsce do przywieszenia np. smyczy
- Dioda sygnalizująca pracę
Słabe strony
- Plastikowa zatyczka podatna na pęknięcia
- Aktualnie nie do kupienia
W recenzji pojawiły się linki w ramach kampanii Ceneo
2 replies on “Takich pendrive’ów już nie robią. Kingston DataTraveler Elite G2 32 GB – recenzja”
Mam wersję 64 już parę lat i wszystko potwierdzam. Ferrari wśród penow. Chyba jest nawet na MLC, znajdź dziś taki jak nawet SSD robią na TLC cz QoLC.
Mam sztukę, która też działa kilka lat i gdybym tylko znalazł takiego gdzieś w sprzedaży, to kupiłbym nawet używany 😀