Mimo tego, że nie było mnie w tym roku w Barcelonie to starałem się śledzić wszystkie nowości tam zaprezentowane i… w sumie, dobrze, że nie pojechałem. Muszę przyznać, że jestem mocno rozczarowany, bo nic nie zwróciło mojej uwagi na tyle żeby od razu zbierać szczękę z podłogi. Mam wrażenie, że wcześniej jakoś było lepiej. Widzę też co o samych targach sadzą moi technologiczni znajomi i skoro mówią, że była nuda, to znaczy, że tak właśnie było. Gdybym jednak musiał wybrać kilka ciekawych produktów z MWC 2018 to jednym z nich byłby nowy laptop Huawei MateBook X Pro. 

Co prawda, Huawei nie pokazał swojego najnowszego flagowego smartfona, bo jak wiadomo jego premiera odbędzie się pod koniec marca w Paryżu, ale do Barcelony przywiózł ze sobą sprzęt, który dobrze wpasowuje się w kategorię „mobile”. I wcale nie mam tutaj na myśli nowego tabletu, bo przecież tablety już #nikogo nie kręcą. Huawei jest świeżakiem na rynku komputerów osobistych, ale można śmiało stwierdzić, że rozpoczął z kopyta i ich każdy kolejny model jest lepszy. Pamiętam jak w ubiegłym roku pokazali ultra-smukłego laptopa MateBook X, a teraz wprowadzili kilka istotnych zmian, pokazując bliźniacze urządzenie z dopiskiem „Pro”. I to „Pro” wcale nie bierze się znikąd.

Nie chcę skupiać się na specyfikacji technicznej, bo można było spodziewać się procesorów Intel 8. generacji, do 16 GB pamięci RAM, dysku w technologii SSD NVMe czy nawet dedykowanej karty graficznej GeForce MX150 z własną dwugigabajtową pamięcią. Dla mnie ważniejsze są możliwości takiego sprzętu, szczególnie takie, które pomagają podczas „pracy mobilnej”. W tym modelu największe wrażenie robi ekran, bo Huawei’owi udało się upchnąć 13,9-calowy wyświetlacz 3000 x 2000 pikseli w bardzo smukłej i eleganckiej obudowie, zajmując przy tym aż 91% powierzchni. Może nie jest to najsmuklejszy i najlżejszy (1,33 kg) laptop na rynku, ale takiego ekranu w laptopie nie ma nikt.

Taki ekran wymusił przeniesienie kamerki w inne miejsce, choć ja na początku myślałem, że producent w ogóle wyrzucił ją z urządzenia. Jak się okazało, zastosował świetny patent, bo kamera wysuwa się z obudowy, a dokładnie, znajduje się pod przyciskiem między klawiszem funkcyjnym F6 i F7. Może dla niektórych to pierdoła, ale ja lubię nietypowe rozwiązania, więc duże zimne piwo temu, kto to wymyślił. Wystarczy nacisnąć przycisk i kamera jest gotowa do pracy, a gdy jej nie używamy (lub mamy obawy, że szpieguje nas amerykański wywiad), to wciskamy ją ponownie do obudowy. Sprytne i mi się cholernie podoba.

Laptop ma wbudowane aż cztery głośniki z technologią Dolby Atmos, a w przycisku – podobnie jak we wcześniejszym MateBook X – ukryto pojemnościowy czytnik linii papilarnych. Kolejna pomysłowa petarda, bo jednym kliknięciem możemy błyskawicznie włączyć laptopa (podobno wystarczy niecałe 8 sekund, żeby zacząć działać) to jeszcze od razu zalogować się do systemu. Baterię ładujemy przez jeden z portów USB Type C z technologią Power Delivery (jest też drugie typu C ze wsparciem Thunderbolt 3), ale co ciekawe, laptop mimo tego, że jest bardzo smukły, ma też jedno pełnowymiarowe USB i „małego jacka”. Do tego dochodzi baaardzo duży touchpad i czas pracy na baterii dochodzący do 12 godzin (oczywiście w testach laboratoryjnych).

Jak można było się jednak spodziewać, Huawei MateBook X Pro do tanich nie będzie należał i jego ceny startuję od 1499 euro, czyli od ponad 6 tysięcy złotych. Podczas premiery w Polsce raczej nie zobaczymy piątki z przodu, nawet przy tej podstawowej wersji z Intel Core i5, ale wierzę, że ceny szybko się obniżą, jak to miało miejsce przy MateBook X. Nie mniej, laptopy od Huawei’a, choć są świeżymi propozycjami to śmiało można je brać pod uwagę przy zakupie profesjonalnego, mobilnego sprzętu do pracy. Tak jak wspomniałem w tytule, spokojnie mógłbym na taki model zamienić mojego Surface’a Pro 4.

źródło: Huawei

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *