W lewej ręce mam Memopada, w prawej iPada, a w zęby chwyciłem Mi Pada 4 – jak wrażenia? Który prezentuje się najlepiej?
Jeśli chodzi o wygląd premium to jednak Apple zostawia konkurencję w tyle. Nie za daleko, ale jednak. Porządne materiały, a także przemyślany design oraz kolorystyka sprawiają, że nawet po paru latach, wypalcowany i porysowany tu i ówdzie, iPad mini wciąż prezentuje się z godnością. Różnice pomiędzy nim, a dziełem Xiaomi nie są jakieś znaczące – tu bardziej rozchodzi się o niuanse i detale. Dla przykładu, bardzo podoba mi się ten srebrzysty szlif dookoła przedniego panelu – to niby tylko element dekoracyjny, ale robi dobrą robotę i wyróżnia urządzenie. Albo fakt, że w iPadzie mini wszystkie przyciski są bardzo stabilne, natomiast włącznik w Mi Pad 4 można delikatnie przechylić w lewo lub w prawo. Nie nazwałbym tego wadami, ale fakt faktem – Apple bardziej zwraca uwagę na takie szczególiki.
Memo po takim samym upływie czasu wygląda na bardziej sfatygowany – choć zastosowana plastikowa obudowa nie jest wcale taka najgorsza, to z metalem nie może się równać. Tu się wybrudziło, tam porysowało, gdzie indziej pojawiły się odpryski lakieru, całość lekko skrzypi pod naciskiem. Z drugiej strony plus za niestandardową kolorystykę – ciemny błękit ma w sobie to coś i może się podobać. Szkoda, że Xiaomi nie pokusiło się o więcej opcji kolorystycznych.
Ze strony Mi Pada mamy dostęp do eleganckiej, matowej czerni albo wersji bladoróżowej. Obie wyglądają całkiem całkiem, szczególnie ta druga może przypaść do gustu miłośnikom Apple – skojarzenia z iPadami pojawiają się już na pierwszy rzut oka. Ja jednak wybrałem czarny model, który wygląda po prostu dobrze, adekwatnie do swojej ceny. Aluminiowy korpus i nałożona na to tafla szkła niewiadomego pochodzenia prezentują się bardzo poprawnie, niemalże stylowo. Nikt w fabryce nie odwalił fuszerki – poszczególne elementy są dobrze dobrane i spasowane, nic nie piszczy ani nie skrzypi. Z drugiej strony mógłbym narzekać na tę „bezpłciowość” tabletu, brak wyróżniających go bajerów. Już od rozpakowania przesyłki zacząłem się zastanawiać nad jakimś fajnym etui, do którego można by go wepchnąć.
Drugim powodem dla którego warto rozważyć zakup futerału jest śliskość powłoki. To w połączeniu wagą urządzenia owocuje dość niepewnym chwytem, zaś kiedy położymy tablet na pochyłej lub zakrzywionej powierzchni (np. na kolanach) to grawitacja od razu przejmuje nad nim kontrolę. Co jak co, ale pod tym względem najmilej wspominam Nexusa 7, który w kategorii pewności uchwytu nie miał sobie równych. Gumowany plastik robił swoje.
Widzicie ten plastik od anteny na górze? Szkoda, że nie jest w innym kolorze niż reszta obudowy. Niby drobiazg, ale byłby to jakiś element wyróżniający Mi Pada na tle tysięcy no name’ów.
Przy okazji – trochę żal, że Xiaomi nie dodaje do zestawu jakiegoś taniego silikonowego etui, jak to ma w zwyczaju ze swoimi telefonami. Przy zakupie polecam dodanie pasującego pokrowca do koszyka.
Od strony konstrukcyjnej do gustu mogą przypaść śrubki mocujące tylną pokrywę. W Memopadzie są zwykłe zatrzaski przez co (jak również przez mój brak wprawy…) próby otwarcia były liczne, nierzadko nieskuteczne, a w dodatku skutkujące pojawianiem się kolejnych odprysków oraz wgnieceń. Na szczęście w Mi Pad 4 <dźwięk drapanej płyty winylowej>
W tym miejscu, aby nie być gołosłownym, chciałem samodzielnie otworzyć obudowę, żeby pokazać jakie to jest łatwe i popstrykać parę zdjęć bebechom tabletu. Tylko, że… to wcale nie jest takie proste! Obejrzałem nawet filmy na YouTube pokazujące jak to się robi, ale obie połówki urządzenia trzymają się jak przyklejone. Zalinkowałbym, ale prezentujący to Chińczycy w taki ohydny sposób rozwalają sobie paznokcie podczas otwierania obudowy, że aż się na wymioty zbiera. Starczy, że ja to obejrzałem, wy już nie musicie. Bleh…
Co jak co, ale trzy tygodnie posiadania nowej zabawki to chyba jeszcze trochę za krótko aby ją niszczyć, dlatego po parunastu minutach walki zarządziłem taktyczny odwrót.
Ekran w Xiaomi Mi Pad 4
Co do samego wyświetlacza to nie obawiałbym się o jego jakość. Kolory są żywe, kąty widzenia szerokie, podświetlenie równomierne, a rozdzielczość w sam raz. Niby jak jest osiem cali to można by się już pokusić o coś więcej niż Full HD, ale jak dla mnie to taka sztuka dla sztuki.
Sam mając taką możliwość w postaci przełącznika w opcjach ekranu i tak bym z niej nie korzystał bo spadłaby wydajność, bo zwiększyłoby się zużycie energii, bo dużych różnic i tak bym nie zauważył. Tym niemniej osoby, którym to przeszkadza odsyłam do tabletu od Huawei, który przoduje oferując QHD oraz tryb HDR.
Mi Pada 4 nie ma nawet co porównywać z iPadem mini pierwszej generacji, bo wyrok wydany zostaje już po paru sekundach. Na rzecz Chińczyków oczywiście. O ile kolory w obu przypadkach wyglądają bardzo dobrze, o tyle rozdzielczość HD w sprzęcie Apple jest w 2018 roku nieakceptowalna i razi pikselozą. Powiecie, że powinienem wziąć na tapet najnowszego iPada i pewnie macie rację, ale…
..ale jego bezpośrednim konkurentem był przecież Nexus 7 z tego samego roku z ekranem o znacznie większym zagęszczeniu pikseli (216 vs 163 PPI). Dajmy jednak już temu spokój i przejdźmy do porównania z trzylatkiem od Asusa.
Obie dachówki mają niemalże identyczne panele – ta sama rozdziałka, te same proporcje, ten sam typ wyświetlacza. Różnice nie są widoczne na pierwszy rzut oka, ale są.
Po pierwsze – ramki. Te w Xiaomi Mi Pad 4 są zauważalnie węższe. Parcie na bezramkowość ma sens jeśli chodzi o smartfony, ale nie jest już tak przydatne przy tabletach. Czy to oglądając film, czy grając w grę – liczy się pewny, wygodny chwyt, taki, który wyklucza przypadkowe dotknięcia ekranu. W Mi Padzie to wciąż zostało zachowane, ale balansujemy już na granicy komfortu – parę milimetrów mniej i już byłby powód do narzekań.
Po drugie – digitizer, czyli przezroczysta powłoka, której zadaniem jest zbieranie informacji o dotyku. O ile w obu tabletach mamy dziesięciopunktowy, o tyle nieco bardziej przypadł mi do gustu ten od Asusa, który jest czulszy i możliwy do obsługiwania nawet za pomocą ołówka. To rozwiązanie wciąż nie ma nawet startu do aktywnych rysików z profesjonalnych urządzeń, ale jednak oferuje ciut większą precyzję niż macanie placem. Można oczywiście dokupić prosty stylus działający również z Mi Padem 4, ale frajda już nie ta.
Po trzecie – zaokrąglone ramki. Te, rzecz jasna, pełnią tylko funkcję dekoracyjną, ale trzeba im przyznać, że prezentują się stylowo i nowocześnie. I nawet jeśli od czasu do czasu przysłonią jakiś element interfejsu w nieprzystosowanej do tego aplikacji to i tak bardzo mi się spodobały. Za to całe szczęście, że nie ma notcha, tego w tablecie już bym nie zniósł.
I w końcu po czwarte – powłoka ochronna. Nie wiem co zastosowano w tym miniaturowym iPadzie, ale zbiera odciski palców jak szalone i cieszę się, że Xiaomi postawiło na inny materiał. Czy jest to któraś Gorilla to nie mam zielonego pojęcia, choć nie ukrywam, że chciałbym, aby tak było. Gorilla Glass 3 w Memopadzie tak dobrze chroniła ekran, że nawet po trzech latach nie ma na nim choćby mikro-ryski. To samo szkło w Xiaomi Mi 6 sprawia, że nie muszę inwestować w żadne folie, a i tak telefon po roku noszenia w kieszeni wygląda jak nówka.
SPIS TREŚCI:
Recenzja tabletu
Tablet z LTE
Xiaomi Mi Pad 4
Xiaomi Mi Pad 4 LTE
Xiaomi Mi Pad 4 opinie
Xiaomi Mi Pad 4 recenzja
Xiaomi Mi Pad 4 test
5 replies on “Recenzja Xiaomi Mi Pad 4 LTE. Dałbym za ten tablet nawet i tysiąc pięćset złotych.”
W tej cenie szósty iPad miażdży i gniecie całą konkurencję…no chyba że mieszka się w Chinach 😛
Jeśli chodzi o wygląd premium i dostęp do lepszych programów to masz rację. Ale jak ktoś ma sporo zakupionych appek na w sklepie Google to nie po drodze mu przechodzić na iOS. Do tego Mi Pad obsługuje karty pamięci, a to też może okazać się bardzo przydatne – na ceneo iPad 128GB z LTE to koszt ponad 2400zł, a tutaj nawet jakby cena miała osiągnąć 1500zł (obstawiam jednak 1200) to dokładamy kartę za 120zł i mamy w sumie 192GB.
Nasuwa mi sie pytanie o roznice w wyposarzeniu wersji chinskiej i europejskiej. Slyszalem cos o pasmach lte, ale nie znam szczegolow. Co strace kupujac chinska wersje mi pada czy smartfona?
Najpopularniejsze pasmo LTE w Polsce to B20 i takiej informacji musisz szukać przy produkcie. Nie mając urządzenia z tym pasmem, zasięg na mniej zurbanizowanych terenach będzie słabszy i przełączy się na 3G/2G. Przeważnie w chińskich sklepach urządzenia są oznaczone jako Global i wtedy świadczy to o tym, że na 99% jest LTE B20, język polski i usługi Google.
Możesz dostać Mokee zamiast MIUI, czyli coś w stylu czystego Androida z okazjonalnymi chińskimi krzaczkami, ale ogólnie po polsku. Jak kupujesz na Aliexpress to możesz również dostać podrabiane MIUI 9.6 global – czytałem na XDA, że i to się zdarza, ale nie wiem jakie są różnice i ewentualne zagrożenia.
Ja osobiście zostanę na dłużej przy oficjalnym, chińskim romie – wszystko działa jak należy, aktualizacje mam średnio co 10 dni. Dobrze przetłumaczone na angielski, co jednak może być problemem dla mniej obeznanych w tym języku. Polskiego do wyboru tam nie uświadczysz.