Mam słabość, zarówno do laptopów Dell jak i urządzeń Microsoft. Miałem kiedyś 14-calowego XPS’a, którego później zamieniłem na Surface Pro 4 i używałem przez kilka lat. Teraz jak tak patrzę na najnowszy twór pod jakże długą nazwą, czyli Dell Latitude 7320 Detachable, to znowu pomyślałem o zamianie. Tym razem w drugą stronę – z Microsoftu na Della. Gdyby tylko było to możliwe…
Bardzo dawno temu, bo jakoś w 2017 roku popełniłem pewien artykuł, w którym umieściłem kilka najciekawszych alternatywnych urządzeń dla Surface Pro. I wiecie co? Nie było tam nic od Della. Gdybym teraz stworzył coś podobnego to Dell już by był i to na pierwszym miejscu.
Dell Latitude 7320 Detachable to Surface Pro na sterydach
Dell od zawsze „umiał w komputery”, ale jakoś do hybryd, czyli urządzeń „dwa w jednym” nie miał ręki. Nie przypominam sobie żeby jakikolwiek tego typu sprzęt zaciekawił mnie tak bardzo jak ten tytułowy teraz. Mimo tego, że mogą go kupić tylko klienci w krawatach i – jak dotąd – tylko w Stanach Zjednoczonych. I wcale nie za małe pieniądze, bo najtańsza konfiguracja Dell Latitude 7320 Detachable wyceniona została na 1549 dolarów. A szkoda, bo wydajny i piękny jest skubaniec!
Tytułowy Dell to hybryda, czyli część „komputerowa” z doczepianą klawiaturą i opcjonalnym rysikiem. Nie bez powodu tak napisałem, bo rysik rzeczywiście do szczęścia nie jest potrzebny, ale klawiatura to taki „must-have” przy tego typu sprzętach. Podobnie jak przy Surface Pro. Jakoś nie wyobrażam sobie używania samego tabletu mając tyle dobrego w obudowie.
W Latitude 7320 mamy 11. generację procesorów Intel i możemy wybierać między Core i3, Core i5 i Core i7. Między 4, a 16 GB RAM oraz 128 GB lub 1 TB na dane. Każda lepsza wersja wiąże się oczywiście z odpowiednio wysoką dopłatą. Jeśli ktoś chciałby mieć wszystko najlepsze to musi wyłożyć na stół 2539 dolarów, czyli około 9600 złotych. W związku z obecnością najnowszych (w chwili pisania tego tekstu) intelowskich CPU mamy też bardzo szybkie pamięci RAM o częstotliwości 4267 MHz. Nośnik na dane to rzecz jasna SSD PCIe NVMe, którego prędkości można liczyć w tysiącach megabajtów na sekundę.
Specyfikacja podaje też 13-calowy wyświetlacz w jakże „serfejsowych” proporcjach 3:2, który jest dotykowy i pokryty Gorilla Glass 6. Szkoda tylko, że rozdzielczość to „tylko” FullHD+. W takim sprzęcie to aż nie przystoi, tym bardziej, że taką matrycę mamy niezależenie od tego czy wybierzemy najtańszy czy najdroższy wariant.
Najnowszy Dell 2w1 jest bliźniaczo podobny do Surface’ów.
Tak bardzo, że zastanawia mnie to, jak mogli zrobić aż tak bardzo podobny komputer. Żadne patenty czy inne rzeczy nie zostały naruszone? Nawet jeśli to według mnie zrobili to lepiej niż Microsoft. Mimo tego „garba” z tyłu to obudowa wygląda na bardzo smukłą. Widać na niej gniazdo mini jack, dwa USB-C, slot na kartę SIM i prawdopodobnie zabezpieczenie Kensington. Jest też Wi-Fi 6 i Bluetooth 5.1.
Komputer działa w oparciu o Windows 10 Pro. Akumulator ma 40 Wh i jest dwukomorowy. Na ile wystarczy? Oby przynajmniej na jeden pełny „roboczodzień”. Fajne jest też to, że rysik ma specjalne, magnetyczne miejsce w klawiaturze – podobnie jak Surface Pro X.
Niestety, Dell podłapał też od Microsoftu sposób na akcesoria. Otóż, klawiaturę i rysik trzeba dokupić osobno. Za Travel Keyboard liczą sobie 199,99 dolarów, a za Active Pen 69,99 dolarów.
No Comments