Premiera Hogwarts Legacy na konsole poprzedniej generacji już tuż tuż, więc uznałem, że pora dokończyć recenzję. Swoją drogą dziwny zabieg, żeby wydać grę najpierw na najnowsze sprzęty, a dopiero potem na starsze. W każdym razie, Dziedzictwo Hogwartu było na liście tych tytułów, na które czekałem. I to baaardzo. Czy okazał się strzałem w dziesiątkę? A może jednak klapą?

Przecieki, plotki, początki, „kontrowersje” i Dziedzictwo Hogwartu

Pierwsze wzmianki o dużym tytule w uniwersum Harry’ego Pottera pojawiły się już w 2018 roku, kiedy to z zamkniętego za drzwiami pokazu wyciekło krótkie nagranie gameplayu. Chciałem wrzucić do niego link, ale niestety nie udało mi się go odnaleźć. Materiał miał co prawda słabą jakość, ale wystarczyło to żeby w Potteromaniakach (sam się w sumie do nich zaliczam) wykiełkowała nadzieja na kolejną przygodę w wirtualnym świecie magii wykreowanym przez J.K. Rowling. I moim zdaniem dostaliśmy więcej niż na początku można było zakładać. Pierwszy, pełnoprawny zwiastun mieliśmy okazję zobaczyć na PlayStation Showcase we wrześniu 2020 roku. Wtedy też kula śniegowa hype’u nabrała rozpędu i zaczęła przybierać na rozmiarze. A że w dzisiejszych czasach nie ma dużego tytułu bez kontrowersji, to i Dziedzictwo Hogwartu musiało dołączyć do tego grona.

Dziedzictwo Hogwartu

Chodzi oczywiście o społeczność trans. Stwierdzili, że trzeba zaszkodzić J.K. Rowling bojkotując grę, z którą autorka przygód o młodym czarodzieju nie miała nic kompletnie wspólnego. Poza faktem, że wykreowała cały świat magii. Natomiast nad samą grą nie brała żadnego czynnego udziału, co było wielokrotnie komunikowane przez twórców. Następstwa bojkotu było oczywiście do przewidzenia – gra osiągnęła ogromny sukces. Dzięki nie tyle co fanom świata Harry’ego Pottera, ale całej społeczności graczy, którzy kupowali preordery z czystej złośliwości. Jasno to pokazało, że chore urojenia pewnej małej grupki osób nie będą dyktować w co można zagrać, a w co nie. Pomijam fakt, że marka jaką jest Harry Potter zbiera milionowe (jeśli nie miliardowe) zyski od ładnych kilku lat z różnych źródeł niż gry. Ale widać, że te dolary, które wpływają do Rowling to już nie są takie złe. Poza tym nadal czekam na swój order transfoba za zakup wersji deluxe w przedsprzedaży. Co ciekawe, z definicji fobia oznacza strach, natomiast ja – jak i większość osób nazwanych transfobami – raczej nie odczuwamy lęku przed zmiennopłciowymi. Całe to ich krzyczenie jest co najwyżej komiczne, a momentami irytujące. Zwłaszcza, że rzucili się na dużo potężniejszego wroga – graczy!

Z avadą kedavrą przez świat

Wróćmy do głównego tematu, czyli recenzji gry Dziedzictwo Hogwartu. Na pierwszy strzał gra mnie oczarowała i trzymała tak przez kilka godzin. Później emocje trochę opadły i zacząłem się nudzić, a nawet trochę męczyć. Chociaż podejrzewam, że mogło mieć to związek z tym, że wręcz „rush’owałem” grę. W każdym razie, w ogólnym rozrachunku gra jest naprawdę dobra i jest to tytuł na który warto było czekać tyle lat. Zwłaszcza jeśli ktoś uwielbia cały ten świat, który poznaliśmy w książkach i filmach.

Na plus zasługuje fakt, że odwzorowanie Hogwartu jest mieszanką tego co można zobaczyć w filmach z tym, co można przeczytać w książce.

Są nawet TikToki na których czyta ktoś fragment opisu zamku i pokazuje to w grze. No rewelacja! Przyznam szczerze, że korzystałem z nawigacji bardzo często (bo taka się oczywiście znajduje w grze). Głównie poruszając się po szkole, bo tam naprawdę idzie się zgubić.

Dziedzictwo Hogwartu

Na szczęście nie samą nauką człowiek żyje i mamy ogromne tereny do zwiedzania. Od Zakazanego Lasu, po okoliczne wioski, przez stację Hogsmeade i na głównej atrakcji kończąc, czyli samej wiosce Hogsmeade. I tu zaczyna się piękno, ponieważ możemy zwiedzić Miodowe Królestwo, w którym mamy możliwość spróbowania najróżniejszych czarodziejskich słodyczy. W ostateczności można wybrać się na zakupy do sklepu z eliksirami, magicznymi zwojami i księgami albo pooglądać sprzęt do Quidditcha. A po całym dniu łażenia, zajrzeć do pubu Pod Trzema Miotłami i wychylić kufel kremowego piwa. Warto zaznaczyć, że wygląd wioski zmienia się wraz z porami roku. Polecam udać się tam zimą, nie pożałujecie!

Uroczyście przysięgam, że knuje coś niedobrego…

Gdzieś w Internecie spotkałem się z opinią, że mapa w grze jest nieczytelna. Z tym się zgodzę, ale jedynie w kwestii Hogwartu, reszta świata jest dość łatwa w czytaniu i przejrzysta. Jakieś grono osób zarzuciło, że mapa powinna wyglądać jak Mapa Huncwotów i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że powstała ona jakieś sto lat później. Bo warto zaznaczyć, że Dziedzictwo Hogwartu dzieje się w okolicach 1890 roku – czyli jest to swego rodzaju prequel.

W grze można wyłapać masę smaczków

Jak chociażby postać profesora Phineasa Nigellusa Blacka, który był najbardziej znienawidzonym dyrektorem. Jego obraz pojawia się w Zakonie Feniksa i jest to przodek mojego ulubieńca – Syriusza. Poza tym jest też zastępca dyrektora, czyli Matilda Weasley – tak, od tych Weasleyów. Nie wspomniałem o panu Gerboldzie Ollivanderze, który (jeśli odmęty Internetów nie kłamią) jest dziadkiem Garricka Ollivandera – tak, to ten co sprzedał różdżkę Harry’emu. Pojawiają się również takie nazwiska jak: Gaunt, Diggory, Prewett czy Rookwood. Potteromaniacy będą mieli co wyłapywać!

Dziedzictwo Hogwartu

Poza samymi nazwiskami, są też ukryte smaczki. Na obecną chwile przypominają mi się trzy i wszystkie powiązane są z Komnatą Tajemnic: częściowo przekształcony szczur w puchar, motyle prowadzące do Zakazanego Lasu oraz ukryte wejście do Komnaty Tajemnic w łazience dziewczyn. Założę się, że jest tego więcej, ale w sieci jest masa osób, która umie wyłapywać tego typu rzeczy szybciej i lepiej ode mnie.

Nie tylko szkołą człowiek żyje

Moim osobistym zdaniem, najlepsza zabawa zaczyna się w momencie odblokowania wszystkich zaklęć (nie licząc tych niewybaczalnych). Dzięki temu możemy rozwiązać wszystkie zagadki i dostać się praktycznie wszędzie. A uwierzcie mi, że jest co robić. Od zagadek Merlina, po questy poboczne, na znajdźkach kończąc. Te ostatnie są w różnych formach: od stron przewodnika po świecie, które musimy zbierać po szukanie lądowisk dla miotły, czy obserwowanie gwiazd przez teleskop. Często zebranie czegoś może być możliwe dopiero o konkretnej porze dnia, którą możemy zmienić z pozycji mapy.

I przy tej funkcji chwilę zostanę, ponieważ jest ona kompletnie bez sensu. Chodzi o to, że można łazić po szkole w trakcie nocy i nie spotka nas za to żadna kara. Jest to moim zdaniem zmarnowanie potencjału na możliwość wykradania się z budynku oraz korzystania z wszelkich form niewidzialności (zaklęcie oraz eliksir). Ma to sens jedynie w trakcie jednej z misji głównych.

Jedyne w czym nie przyjdzie nam uczestniczyć to rozgrywki Quidditcha, na które przyznam szczerze czekałem

Co prawda ich brak jest wyjaśniony fabularnie, to mimo wszystko, jest to mocno naciągane rozwiązanie. Na szczęście twórcy zostawili nam same miotły, na których możemy poruszać się po świecie. Można zdobyć kilka różnych modeli, ale nie mają one żadnego wpływu na osiągi naszego środka transportu. Nie jest to oczywiście jedyna forma komunikacji, ponieważ możemy dosiadać hipogryfa czy testrala. Jest też forma szybkiej podróży przy użycia proszku fiuu, ale jedynie do już odwiedzonych punktów.

Podstawą powinna być historia

Największa dziurą fabularną jest… głównych bohater. Po pierwsze, tworzymy go od podstaw wybierając płeć, kształt twarzy, głos, fryzurę, kolor oczu i włosów. No jest z czego wybierać, ale nie jest to też jakoś mocno rozbudowane. Na sam koniec nadajemy naszej postaci imię i nazwisko. Nie zrozumcie mnie źle, podoba mi się opcja stworzenia swojej postaci, ale uważam to za tani chwyt ze strony twórców. Dlaczego? Bo wychodzi na to, że nie potrafią napisać dobrze głównego bohatera (bądź bohaterki).

Pomijam fakt, że nasz protagonista dostaje się do szkoły magii i czarodziejstwa w wieku 15 lat. Nie jest to wyjaśnione w żaden sposób dlaczego tak się stało, czemu wcześniej nie został przyjęty. Może to mieć związek z pewną formą starożytnej magii, której ślady nasz bohater dostrzega. Niestety, nigdzie nie wyłapałem potwierdzenia poza faktem, że w przeszłości były jeszcze podobne jednostki. Sam główny wątek w ogólnym rozrachunku nie jest zły, chociaż w pewnym momencie zaczyna trochę zawiewać nudą, żeby dopiero w końcowym momencie zaserwować nam konkretny, emocjonalny rollercoaster. Przyznam, że wątek jednego z pobocznych bohaterów był dużo bardziej wciągający.

Nawet diament może trafić się ze skazą

Hogwarts Legacy patrząc z szerszej perspektywy jest grą poprawną. Dobrą. Ale niestety nie wybitną. Jak w każdej produkcji, rozkładając ją na drobniejsze czynniki dostrzegamy pewne niedociągnięcia, jak to z głównym bohaterem, który dostaje się do Hogwartu w wieku 15 lat. Nie ważne czemu tak, ważne że jest inaczej i fajniej, a to z kolei nadaje tajemniczości postaci. No właśnie nie. Pokazuje to, że twórcy nie mieli do końca pomysłu na głównego bohatera. Ale kto wie, może w kontynuacji będzie powiedziane coś więcej. O ile taka powstanie.

Kolejnym elementem który mnie rozczarował była magiczna menażeria. Na pewnym etapie rozgrywki możemy łapać dzikie stworzenia, niczym magiczne Pokemony i umieszczać je w specjalnie wyznaczonym miejscu – Pokoju Życzeń. I tyle. Cały element dbania, zabawy czy hodowli został potraktowany mocno po macoszemu. A przyznam szczerze, że na niego czekałem najbardziej. Podobnie zresztą jest z eliksirami. Nastawiałem się na jakieś mocno zręcznościowe mini-gierki z ważenia skomplikowanych i przydatnych wywarów, ale nie. Wystarczy podejść do kociołka, wybrać eliksir i odczekać. Jedyne co musimy zapewnić to składniki, a te wypadają z pokonanych wrogów lub sami możemy je wyhodować.

Dziedzictwo Hogwartu

Dziwnie zostało rozwiązane również levelowanie postaci. Doświadczenie zdobywamy za wykonywanie wyzwań. Przez jakiś czas również w walce, ale do momentu aż wszystkie dodatkowe zadania będą wykonane. Mam wrażenie, że było to celowe zagranie, żeby zmusić graczy do jak największej eksploracji. A przy samej walce zostając, na początku wygląda mega efektownie, sprawia frajdę, by potem zajeżdżać powtarzalnością. W pewnym momencie było tak, że unikałem potyczek z wrogami, bo przyprawiały mnie o napady snu.

Warto wspomnieć również o braku jakiegokolwiek systemu karmy czy kar za używanie zaklęć niewybaczalnych. W świecie Harry’ego Pottera użycie ich kończyło się dożywociem w Azkabanie, a tutaj co najwyżej komentarzem ze strony nauczyciela „Kto nauczył Cię takiego zaklęcia?!”. Ale to podobny problem, jak brak systemu kar za łażenie nocą po zamku. Moim zdaniem – elementy do poprawienia w ewentualnej kontynuacji. Albo aktualizacji, może jakimś DLC?

Oczarowany na samym starcie

Żeby zrównoważyć moje narzekanie, myślę że warto wymienić elementy, które mi się spodobały. A było tego trochę, jak choćby muzyka. Idealnie wpasowuje się w świat czarodziejów, a momentami nawet przyłapywałem się na tym, że poczułem się jak uczestnik kolejnego filmu z uniwersum. Tutaj był wykonany kawał dobre roboty. Graficznie gra tez olśniewa. Chociaż przyznam, ze na moim PS5 nie dostrzegłem większej różnicy między trybem wydajności a jakości. Dlatego też, głównie grałem w trybie 60 klatek. Wolę jak jest płynniej.

Najprzyjemniejsza była eksploracja. Może nie koniecznie terenów w okolicy zamku, ale samego Hogwartu

Łażenie po szkole czarodziejów od zawsze sprawiało frajdę nawet w poprzednich grach z tego uniwersum. Chociaż tutaj w końcu mogliśmy zobaczyć te lokacje, które w żadnej innej produkcji nie zostały pokazane, jak pokój wspólny Puchonów czy kuchnia. Teoretycznie. Czemu? A bo w praktyce te miejsca można było już odwiedzić w grze LEGO Harry Potter, ale o tym bardzo duża część graczy jak i recenzentów zapomniała. Niestety.

Jedno warto dodać: wybór domu nie miał żadnego wpływu na rozgrywkę. To ani plus, ani minus. Nie ważne czy graliśmy Gryfonem czy Krukonem – wszędzie była taka sama liczba zadań, o tej samej historii. Z małymi wyjątkami oczywiście. W przypadku grania uczniem Hufflepuff można odwiedzić Azkaban. Jeśli chodzi o Krukona, to pomagało się panu Ollivanderowi. Gryfon wykonywał zadanie dla Prawie Bezgłowego Nicka. Jedynie u Ślizgonów nie pamiętam różnicy. I tyle. Natomiast w Internecie krążyła plotka, jakoby granie jako uczeń Ravenclaw obdzierało nas z jakiejś zawartości. Było to oczywiście kłamstwo, ale masa osób w to uwierzyła. A tak naprawdę chodziło o misję towarzyszy. Jest ich troje i każde należy do innego domu i łatwo się już domyślić, który został pominięty.

Czy szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie jest placówką oświaty wartą polecenia?

I tak, i nie. Gra ma swoje plusy, ale też sporo minusów. Jedni będą bawić się rewelacyjnie, inni odbiją jak matiz od tira. Ale trzeba przyznać, że Avalanche Software odwaliło i tak kawał dobrej roboty jak na swój pierwszy tytuł takich rozmiarów. Dlatego też na sporą część głupotek, niedociągnięć czy drażniących elementów można przymknąć oko. Mimo wszystko, studio ma nad czym popracować. Oby w kontynuacji poprawili chociaż część tego, co nie udało im się za pierwszym razem. W końcu gra okazała się sukcesem i nie zrobienie kontynuacji byłoby strzałem w kolano.

Mocne strony

  • Pięknie ukazany zamek, z niemal wszystkimi jego elementami
  • Dużo odniesień do całego uniwersum
  • Idealnie pasująca muzyka
  • Piękna oprawa graficzna
  • Możliwość personalizacji własnej różdżki
  • Ciekawe wątki poboczne
  • Można głaskać koty!!!
  • Seksownie (nawet trochę zbyt) wyglądająca, rudowłosa profesor Garlick
  • Wciągająca główna historia…

Słabe strony

  • … która w pewnym momencie zwalnia, żeby ponownie nadać tempo na koniec
  • Brak Quidditcha
  • Słabo napisany główny bohater
  • Kiepsko rozwiązany system levelowania postaci
  • Brak systemu kar/karmy
  • Skopane ważenie eliksirów oraz prowadzenie własnej magicznej menażerii
  • Lekcje mogły by być częstsze i ciekawsze

Recenzja powstała na podstawie wersji gry na PlayStation 5. Gra ufundowana z własnych środków. Premiera gry miała miejsce 10 lutego 2023.

W recenzji pojawił się link w ramach kampanii Ceneo.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *