Team Ninja zasłynęło najbardziej na rynku dwiema seriami: Dead or Alive oraz Ninja Gaiden. Sympatyków przysporzyły im również obie części NiOh. Nawet liznęli trochę uniwersum Marvela (Ultimate Alliance 3: The Black Order) czy Final Fantasy (Stranger of Paradise). Sam fanem gier typu soulslike nie jestem i nie byłem, ale nie wykluczam, że w przyszłości mogłoby się to zmienić. Co prawda Rise of the Ronin nie jest czystym przedstawicielem tego gatunku, mimo że posiada bardzo widoczne mechaniki czy „naleciałości”. No ale jak się sprawdza ten najnowszy tytuł ekskluzywny na PlayStation?

Kod do gry dostaliśmy od wydawcy. Recenzja powstała na podstawie wersji na PlayStation 5 (no bo w sumie innej nie ma).

Brzydszy brat Ghost of Tsushima

Rise of the Ronin jest najnowszym eksem na konsole Sony, mimo że graficznie odstaje od takich pozycji jak Spider-Man 2 czy nadchodzący Stellar Blade. Wcale nie zamierzam bronić twórców ani ich usprawiedliwiać. Trzeba jasno przyznać, że Ronin do najpiękniejszych nie należy. No, ale stwierdzenie, że graficznie wygląda jak coś z czasów PS3 jest mocno przesadzone i niesprawiedliwe. Pod wieloma względami prześciga tamte gry. Nie jest to też poziom najnowszej generacji. Tylko czy ten mankament szkodzi całości gry? Moim zdaniem ani trochę. Wbrew pozorom, Rise of the Ronin potrafi oczarować – mimo tego jak wygląda. W końcu co po ładnej oprawie graficznej, jeśli gameplay ssie?

Rise of the Ronin
Rise of the Ronin

W Roninie na szczęście całokształt wychodzi naprawdę dobrze. A na szczególne wyróżnienie zasługuje wybór poziomu trudności. Mimo, że nie jest to czysty soulslike to widać, że twórcy zaczerpnęli sporo mechanik z tego gatunku. Sam grałem na łatwym, bo w grach pokroju Dark Souls, Bloodborne czy Sekiro jestem po prostu do bani. A tak, mogłem czerpać frajdę z Ronina i zmierzyć się z tym, co przygotowali twórcy. Bezmyślne szarżowanie na wroga nie zawsze jest najlepszym pomysłem. Trzeba zwracać uwagę na wytrzymałość bohatera oraz przeciwnika, a w odpowiednim momencie wykonać unik, parowanie albo atak. Dzięki temu pojedynki nabierają bardziej osobistego charakteru, no i możemy się starać wyłapać schemat ataku wroga. Im więcej nicponi nas atakuje, tym szybciej musimy podejmować decyzje. Zauważyłem, że całkiem niezłą strategią jest pozbycie się słabszych przeciwników, a tych silniejszych zostawienie na koniec. Szczególnie jak walczymy z bossem.

Rise of the Ronin

Nie jest to jedyny z element soulslike’owy jaki wyłapałem. W momencie, gdy zginiemy z ręki wroga to tracimy zdobytą karmę. Żeby ją odzyskać to musimy go pokonać, wykonać specjalny atak po zmęczeniu złola lub użyć dedykowanego do tego przedmiotu. Z oczywistych powodów, jest to nazywane zemstą. W końcu dostaliśmy po dupsku, a gra w taki sposób nas za to karze. A jeśli nie odzyskamy tych utraconych punktów, tylko damy się znowu zaszlachtować, to cóż… Przepadają bezpowrotnie. A za zdobywaną karmę dostajemy punkty umiejętności, które z kolei przeznaczamy na rozwój naszej postaci. Ale o tym będzie później. Rise of the Ronin nie jest czystym soulslike’iem, ale uważam go za świetny punkt w wejścia w ten gatunek.

Niebieskooki samuraj europejskiego pochodzenia

Jak na grę, która dzieje się w Japonii, w okresie dość ważnym historycznie dla kraju, to twórcy luźno podeszli do wyglądu naszych postaci. Tak, postaci w liczbie mnogiej. Jak się okazuje, głównymi bohaterami są mężczyzna oraz kobieta (albo dwie kobiety, albo dwaj mężczyźni – zależy jak sobie wybierzemy), których możemy dowolnie spersonalizować. Na pewnym etapie historii wybieramy, którym ze stworzonych awatarów będziemy kierować przez całą historię. Nie zmienia to faktu, że stworzyłem postacie na wzór mnie samego i mojej małżonki. No w sumie to głównie włosy, ich kolor oraz oczy się zgadzały. Niestety, ale nie jestem fanem spędzania dużej ilości czasu nad kreatorem postaci. Zawsze wybieram twarz, która mi najbardziej odpowiada i modyfikuję pod siebie. Możecie spać spokojnie – jeśli znudzi się wam fryzura, wygląd a nawet płeć bohatera, to w każdym momencie możecie to zmienić. A dokładniej, gdy odblokujecie dostęp do Długiego Domu. Element kompletnie nie możliwy do pominięcia

Wygląd twarzy bohatera to nie wszystko. W toku rozgrywki zdobywamy nowe elementy ekwipunku z lepszymi bądź gorszymi statystykami. Czy to broń, czy strój, czy kapelusz – trochę tego jest. Mimo, że w pewnym momencie możemy mieć nawet kilkaset przedmiotów – oczywistym jest, że wybieramy najlepsze – często nie pasujące do siebie wizualnie. Wtedy z pomocą przychodzi nam jedna z funkcji, czyli personalizacja. I tutaj przyznam szczerze, spędziłem trochę czasu szukając najlepszego, najbardziej odpowiadającego zestawienia. Możemy skorzystać z gotowych zestawów lub mieszać różne elementy. Próbowałem kilku zestawień, aż w końcu udało mi się stworzyć takie, które mam ustawione do teraz. Zgadza się, mimo „splatynowania” gry dalej ją odpalam – tyko po to, żeby doczyścić mapę. Takie tam lekkie spaczenie.

Rise of the Ronin

No dobra, mamy postać która wygląda kozacko – co dalej? Najlepiej jest zebrać zestaw elementów tego samego pancerza dla dodatkowych korzyści. Jak już wspomniałem – ilość przedmiotów potrafi być przeogromna i często trafi się lepszy kąsek niż ten, którego chcemy użyć. Wtedy możemy zrobić dwie rzeczy. Pierwsza to rozkładanie zbędnych elementów ekwipunku i wykorzystywanie zdobytych w ten sposób materiałów na ulepszanie wybranych przedmiotów. Drugą jest olanie tego. Serio. Koszt ulepszeń jest momentami tak przerażający, że zdobycie niezbędnych materiałów (a nawet gotówki) będzie podchodzić pod nużący grind. A to często zabija frajdę z grania. Przynajmniej ja tak mam.

Ogniem (dosłownie) i mieczem (najlepiej samurajskim)

No dobra, zostawmy wygląd postaci w spokoju i przejdźmy do bardziej mięsistych elementów – broni. A tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy jednoręczne katany oraz szable, dwuręczne miecze czy odachi… łącznie dziewięć rodzajów broni głównych. Jeśli liczyć obijanie mord pięściami – to jednak dziesięć. Oczywiście wyposażyć możemy maksymalnie dwie, między którymi się możemy przełączać w dowolnym momencie. Ja na ten przykład bardzo upodobałem sobie posługiwanie się dwoma mieczami oraz wschodnie sztuki walki. To drugie wyłącznie po to, żeby móc zadawać nieśmiercionośne obrażenia. Co prawda można używać broni treningowych, które będą miały dokładnie ten sam efekt. A to dlatego, że są misje, w których NPC-e proszą nas o nie zabijanie. Jest to kompletnie opcjonalne, bo nic nie stoi na przeszkodzie, żeby za każdym razem pozostawiać za sobą stosy trupów. A warto podkreślić, że im więcej walczymy daną bronią, tym szybciej zdobywany biegłość w jej posługiwaniu. Oczywiście jest to najszybszy sposób, ponieważ pokonywanie wrogów posługujących się np. mieczami dwuręcznymi, gdy sami walczymy szablą sprawia, że rozwijamy się w obu typach tych broni. Z teoretycznego punktu widzenia ma to sens – można to nazwać doświadczeniem bojowym.

Poza samymi brońmi, mamy jeszcze najróżniejsze style walki. Niektóre typy uzbrojenia mają dostępne cztery, inne więcej lub mniej. Różnią się nie tylko szybkością czy atakami specjalnymi, ale również tym nad jaką bronią mają przewagę. Co prawda dzielą się one na trzy kategorie, więc możemy mieć dwie postawy walki kataną, które dobrze sprawdzą się przeciwko tym samym typom broni. W przypadku szeregowych przeciwników może to mieć minimalne znaczenie, ale w trakcie walki z bossem ułatwia (chociaż trochę) pojedynek. Szczególnie, gdy mamy do czynienia z więcej niż jednym. Dlatego kluczowym jest, żeby odblokować jak najwięcej styli dla swojej ulubionej broni. A dodatkowego efektu doda jeszcze użycie specjalnych ostrzałek, które nasz oręż podpalą, naelektryzują lub nałożą truciznę. Niektóre specjalne umiejętności wyglądały jak wyjęte z Miecza Zabójcy Demonów albo One Piece. Twórcy chyba naoglądali się anime. Co uważam za plus!

Rise of the Ronin
Rise of the Ronin

Do samej walki, nie zawsze co prawda, można podejść jeszcze inaczej. A chodzi o skrytobójstwo, które śmiem stwierdzić, jest zrobione trochę lepiej niż w serii Assassin’s Creed. Mamy wrogów, na których zabójstwo z ukrycia nie zakończy się śmiercią, ale poważnie zredukuje ich pasek zdrowia. A co za tym idzie, będą łatwiejsi do pokonania w zwarciu. Można próbować eliminować kolejnych przeciwników z dystansu przy użyciu łuku czy karabinu. A w starciach bezpośrednich świetnie sprawdza się rewolwer. Ewentualnie miotacz płomieni. Ten ostatni moim zdaniem sprawdza się kiepsko, a u wrogów jest wręcz irytujący.

Cena neutralności

W Rise of the Ronin mamy jako taki system frakcji. Są zwolennicy szogunatu oraz ich przeciwnicy i możemy dołączyć do jednych, albo drugich – a w toku rozgrywki zmieniać strony jak chorągiewka na wietrze. Jest to trochę bez sensu, no ale to w końcu polityka, a my jesteśmy roninem i stajemy po stronie tych, których filozofia oraz wizja nam bardziej pasują. Osobiście uważam, że najbardziej kanonicznym podejściem (o ile można tak to nazwać) jest trzymanie się Ryomy Sakamoto (który nawiasem mówiąc jest jedną z postaci historycznych!). Na pewnym etapie rozgrywki odblokowujemy możliwość ponownego odegrania misji głównych i podjęcia zupełnie innych decyzji. Uważam to za zbyt duży brak konsekwentności podejmowanych działań – mimo, że dzięki temu platyna jest łatwiejsza do zdobycia. Chociaż takie rozwiązanie ma też swoje zalety. Dzięki temu możemy rozwijać poziom więzi z jedną, jak i drugą stroną konfliktu. A co za tym idzie – zdobywać dodatkowe nagrody.

A skoro przy więziach już jestem, to te nawiązujemy również z postaciami niezależnymi. A jest ich kilkadziesiąt! Odblokowujemy ich przez główny wątek lub zadanie poboczne. Część spotykamy tylko w konkretnych miejscach na mapie, gdzie możemy z nimi porozmawiać, wykonać dla nich zadania albo podarować prezent. Innych możemy zabierać na misje, niestety jedynie te główne. Każda z tych czynności sprawia, że rośnie nasz poziom więzi z danym bohaterem. W niektórych przypadkach pojawia się również opcja romansowania! No ale co z tego, że jakiś NPC, którego imienia i tak nie pamiętamy, a pojawił się tylko raz w głównym wątku, będzie nas bardziej lubił. Otóż profitów mamy kilka. Od przeróżnych broni, przedmiotów, po punkty statystyk, na odblokowaniu nowych stylów walki kończąc. Nie jest to jakieś pracochłonne zajęcie, a może chociaż trochę ułatwić rozgrywkę. W końcu najlepszym sposobem na wzmocnienie naszej postaci, jest rozwijanie naszych atrybutów np. siły czy zręczności i wyposażenie się w coraz to lepszy ekwipunek.

Mapa jest podzielona na trzy duże lokacje: Jokohama, Kioto i Edo (obecnie znane jako Tokio), które z kolei dzielą się na regiony.

Wprowadzanie porządku publicznego (lanie złoli), łapanie przestępców czy inne aktywności poboczne sprawiają, że rośnie nam poziom więzi również tutaj. Im wyższy, tym więcej znajdziek jest widocznych. Odblokowujemy też punkty umiejętności, punkty statystyk, przedmioty czy pasywny dochód w postaci elementów do craftingu. Bonusów co nie miara, jak łatwo zauważyć. I jest to świetna forma zachęcająca do czyszczenia mapy. W końcu mamy jakieś dodatkowe, odczuwalne profity, a nie tylko odhaczanie kolejnych znajdziek.

Kino na miarę Hollywood

Najlepszym aspektem Rise of the Ronin jest bez wątpienia historia. Nie jest co prawda najlepsza na świecie, ale jest wystarczająco ciekawa i wciągająca. Do tego stopnia, że wolałem najpierw zapoznać się z całym głównym wątkiem, a dopiero potem po kolei czyścić mapę. Są niespodziewane zwroty akcji, chociaż i trafimy na momenty bardzo przewidywalne. Z racji, że nienawidzę spojlerów, za wiele o historii nie napiszę. Jedynie to co wiadomo: cała fabuła ma podłoże historyczne, z czasami lekko podrasowanymi elementami. Kilkoro bohaterów potrafi nawet zapaść w pamięć. Nie inaczej jest też w przypadku wątków pobocznych. Jedne potrafią zaciekawić, a inne zanudzić. Na uwagę zdecydowanie zasługują wątki przeciwników szogunatu. Graficznie gra wygląda jak wygląda, ale cutscenki są wyreżyserowane świetnie. Nie bardzo mam do czego się przyczepić w tej kwestii. Zresztą zawsze uważałem, że najważniejsza jest historia, potem gameplay, a na końcu oprawa graficzna.

Z rozwojem wątku głównego wiąże się również rozwój naszej postaci. A tutaj odbywa się to na kilka sposobów. Mamy standardowe poziomy oraz punkty karmy, które zwiększamy za zdobywane doświadczenie z zadań czy pokonanych wrogów. Dzięki temu otrzymujemy punkty umiejętności, które rozkładamy w jednym z czterech (po zakończeniu gry pięciu) drzewek. Żeby nie było zbyt łatwo, są potrzebne punkty statystyki: siła, zręczność, urok i inteligencja. Te z kolei zdobywamy ze specjalnych zwojów, zwiększając poziom więzi z bohaterami niezależnymi lub regionami. Za każde dwa ulepszenia umiejętności w wybranym drzewku, zwiększa się nam statystyka, która następnie ma wpływ na naszą siłę ataku, ilość zdrowia czy wielkość szczęścia. Część zdolności, które odblokowujemy daje nam też dostęp do nowych opcji dialogowych jak zastraszenie czy kłamstwo. Całkiem ciekawa opcja zwłaszcza, że często skutkiem jest podniesienie poziomu więzi z NPC-em lub frakcją. Sam obecnie mam 63 poziom i wymaksowane drzewko siły – zawsze uważałem, że najlepszą obroną jest przytłaczający atak.

Na koniec zostawiłem sobie dwie kwestie. Podróżowanie oraz klimat. Zacznijmy od tego pierwszego. Poza standardowym poruszaniem się z wykorzystaniem nóg bohatera, mamy również konie. Te możemy zmienić do woli, ponieważ nasi kopytni przyjaciele mają różne statystyki m.in. wytrzymałość. Dodatkowo na szybkość konia wpływa również rząd jaki mu założymy. Jeśli za bardzo się nam śpieszy, to może korzystać z szybkiej podróży. O ile odblokowaliśmy taki punkt na mapie, a jest ich całkiem sporo. Wpierw musimy udać się na miejsce, rozpalić ognisko i umieścić sztandar. Tyle – następnym razem możemy się tam przeteleportować. I oczywiście nie mogło zabraknąć lotni, bo teraz każda gra musi mieć lotnię. Nigdy nie zapominajcie o lotni! Jak każda gra kiedyś musiała mieć hak do wspinania, który w sumie tutaj też mamy. Ale co do naszych sztucznych skrzydeł – na pewno ułatwiają poruszanie się. Zwłaszcza, że możemy wtedy poodwiedzać miejsca, do których wcześniej dostęp był no cóż… utrudniony.

Czy Rise of the Ronin to dobra gra?

Czy Rise of the Ronin jest dobrą grą? Zdecydowanie tak. Czy jest warta 80 dolarów? Absolutnie nie. Grze najbardziej się dostało za to jak wygląda i rzekomą kiepską optymalizację. Sam nie doświadczyłem żadnych spadków płynności i ani razu nie „scrashowało” mi gry do ekranu startowego konsoli. W przypadku ostatnich tytułów jakie ogrywałem, uznaję to za duży sukces. Często też Ronina porównuje się do Ducha Cuszimy. Nie rozumiem dlaczego. Robiły to dwa zupełnie inne studia, z kompletnie różniącym się dorobkiem. Trzeba jasno podkreślić, że Rise of the Ronin nigdy nie miało być Ghost of Tsushima 2.0. Są podobieństwa, to fakt. No ale jakby miało ich nie być, skoro obie produkcje dzieją się w Japonii i w obu tytułach gramy samurajem? Jedyne różnice, to czas akcji oraz studio, które było za to odpowiedzialne.

Rise of the Ronin

Jedyny błąd do jakiego się przyczepię, to ten związany z wynalazkami oraz umiejętnościami. Przy którymś odpaleniu gry, od nowa musiałem rozdać punkty umiejętności i nie miałem dostępu do odkrytych technologii. Mogłem je wykupić raz jeszcze, ale jedynie pożerało mi gotówkę w grze i nie aktywowało zdolności. Nadal widniała jako taka do wykupienia. Na szczęście zostało to załatane, ale lekkie zdziwienie pozostało. Nie powiem, że niesmak bo byłoby to grubo przesadzone. Natomiast jeśli chodzi o optymalizacje, to jak wspomniałem – nie zauważyłem, żeby gdziekolwiek spadały mi klatki.

Podsumowując, Rise of the Ronin jest zdecydowanie dobrą grą. Tylko w cenie pełnoprawnego produktu AAA na najnowszą generację spodziewałbym się jednak czegoś ładniejszego.

Moim zdaniem jest to tytuł AA i w takiej kwocie też powinien być dostępny. Przypomnę, Rise of the Ronin w wersji standardowej w PlayStation Store kosztuje 339 złotych. W wersji fizycznej w sklepach – 319 złotych. Czy wrócę do tego tytułu? W sumie to dalej gram, ale jeśli pojawi się jakieś DLC – chętnie się z nim zapoznam. Sequelem czy prequelem też bym nie pogardził. Jeśli są jakieś kwestie gry, których nie poruszyłem to są dwie opcje. Pierwsza, nie zapadły mi wystarczająco w pamięć. Druga, nie były warte wspominania. Dzięki za uwagę!

OCENA: 4/5

Plusy:

  • Można głaskać koty
  • Duży wybór dostępnych broni
  • Dość ciekawa interpretacja historii Japonii
  • Nie aż tak nużące aktywności poboczne
  • Wciągający główny wątek fabularny
  • Drobne detale, które mimo wszystko cieszą

Minusy:

  • Grafika mogłaby być lepsza (ale to taki malutki minus)
  • Poważny błąd w grze dotyczący ulepszeń wynalazków (już załatany)
  • Brak większego znaczenia przy wyborze frakcji
  • Zbyt duży natłok informacji o mechanikach gry na samym początku
  • Ekwipunek, który staje się de facto w pewnym momencie zwykłym śmietnikiem

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

9 replies on “Powstańcie zjednoczeni. Rise of the Ronin – recenzja”

  • 4 kwietnia 2024 at 00:52

    Test komentarza (poprzedni wcięło)

    • 4 kwietnia 2024 at 21:42

      Nic nie wcięło, nic nie wcięło. Wszystko działa bez zarzutu.

      • 5 kwietnia 2024 at 02:09

        No właśnie wcięło, bo poprzedniego dnia już coś napisałem, ale nic się nie wyświetliło – myślałem, że musi najpierw przejść przez moderację, ale nazajutrz też nic nie było – stąd test. Ze stroną wszystko ok, więc to najwidoczniej jakaś czkawka mojego VPNa była.

        • 5 kwietnia 2024 at 17:20

          Przeważnie komentarz wpada do moderacji jeśli zawiera linki lub jest niespójnie napisany. Możliwe, że VPN, w końcu trochę ten komentarz drogi musiał pokonać 😀 Jak wrażenia z nowej strony?

          • 6 kwietnia 2024 at 11:32

            Fajna fajna, tylko brakuje mi dat wpisów – tylko te największe miniatury na głównej je mają. No i szkoda, że trochę rzadko się teksty pojawiają.
            Bierzta przykład ze mnie, co 3 dni nowy tekst odkąd zachciało mi się być programistą. 😛

          • 6 kwietnia 2024 at 19:03

            Rzeczywiście, na „starym” Galaktycznym pojawiało się mało treści, bo przyznam, trochę się wypaliłem. Ale po zmianach, rebrandingu i przemyśleniu kilku spraw, będzie tylko lepiej.

          • Dorian
            6 kwietnia 2024 at 20:22

            Dokładnie! Obecnie mamy dużo więcej chęci, a co najważniejsze – pomysłów!

  • 4 kwietnia 2024 at 00:53

    Dzisiaj chyba działa, choć wolałem Disqusa. Ale wracając do tematu:

    Co się tu wydarzyło? Gdzie jest galaktyczny?

    • 4 kwietnia 2024 at 21:45

      Disqus zaczął wyświetlać reklamy o treści niekoniecznie pasującej do strony, w dodatku kazał sobie za to płacić. Decyzja o wywaleniu tego ze strony była jedyna słuszna. A co do Galaktycznego, spokojnie, został przejęty przez Dwóch po dwóch 🙂 Ekipa ta sama, naczelny ten sam, wszystkie dotychczasowe treści zostały. Ale – cytując klasyka – jest Bigger, better, more badass 😀