Przed moim wyjazdem do Stanów Zjednoczonych powiedziałem sobie, że spróbuję kupić tam jakąś elektronikę. Długo myślałem nad najnowszym iPhonem, a dokładnie iPhone 15 Pro, ale solidny spadek ceny w Europie sprawił, że zrezygnowałem. Myślałem też o Steam Decku w wersji OLED, ale po szybkim przekalkulowaniu wszystkich za i przeciw, okazało się, że było podobnie jak ze smartfonem Apple. Wreszcie, z lekką dozą desperacji, przy kolejnej wizycie w Walmarcie, zdecydowałem się na smartwatch Samsunga. Nie musiałem kupować na siłę, ale był na dobrej wyprzedaży, więc stwierdziłem – przyda się.
Ale co z tym iPhonem?
Jeszcze nie tak dawno każdy szanujący się ajfoniarz szukał najtańszych lotów do Drezna albo Berlina, by polecieć na premierę i kupić najnowszego iPhone’a. Nie tylko dlatego, że miał go od ręki, ale też wyraźnie taniej. Dochodziło do takich absurdów, że czasami cała podróż, razem z biletami i noclegiem wychodziła taniej niż zakup telefonu w Polsce. Jednak najlepszą opcją było „sprowadzenie” iPhone’a ze Stanów, oczywiście przy okazji wizyty w tym kraju, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach specjalnie, by tam po niego nie poleciał. Nie dość, że cena niższa (ale nie na tyle niższa o czym za chwilę), to jeszcze zakup „u źródła”, bo w Apple Park Visitor Center w Cupertino. A to już mocna wartość dodana. Blisko było, ale po krótkim namyśle, rozsądek wziął górę.
Podstawowy iPhone 15 Pro, czyli ten z 128 GB pamięci kosztuje w Stanach 999 dolarów. Przy kursie w okolicy 4 złotych za 1 dolara (II połowa kwietnia 2024 r.) i doliczeniu podatku stanowego obowiązującego w Kalifornii rachunek był prosty – wychodziło niespełna 4400 złotych. Czy była to dobra cena? I tak i nie. Nadal była to niższa cena niż w Polsce, ale już nie na tyle, by bez gadania wziąć pudełko z telefonem i podejść do kasy. Tym bardziej, że w tym samym czasie w Polsce można było ze spokojem wyrwać ten sam model za 200-250 złotych więcej. A w chwili pisania tego tekstu, czyli jakieś dwa tygodnie po powrocie, iPhone 15 Pro przebił granicę 4 tysięcy i był do kupienia za 3997 złotych. Gdybym był pod ścianą, mój aktualny telefon by się wykrzaczył albo iPhone’a miałby mi wręczyć sam Tim Cook, to pewnie bym się długo nie zastanawiał i wyszedłbym stamtąd z granatową sztuką i pewnie jeszcze jakimś t-shirtem.
Spędziłem kilka hotelowych wieczorów na przeglądaniu co ciekawego można znaleźć z elektroniki w takich sklepach jak Best Buy, Target czy wspomnianym już wyżej Walmart. Co ciekawe, już miałem w koszyku Samsunga Galaxy S23 Ultra, ale okazało się, że mógłby dojechać do wyznaczonego sklepu, ale dopiero dwa dni po moim wylocie ze Stanów. I psia kość, gdybym zdecydował się wcześniej, to zmieściłbym się w 750 dolarach ze wszystkimi opłatami.
Zaciekawił mnie też ASUS ROG Ally
Trafiłem na ROG Ally w Best Buy i akurat był o 100 dolarów tańszy od ceny regularnej, czyli wyszedłby 399 dolarów (plus oczywiście podatek przy kasie). Ale i tu pojawiły się wątpliwości, całe trzy. Po wszystkich opłatach byłby jakieś 300 złotych tańszy niż w Polsce, bo zapłaciłbym za niego w przeliczeniu około 1700 złotych. Była to wersja słabsza, czyli ze zwykłym AMD Ryzen Z1, a nie tym Extreme. No i wreszcie, kiedyś powiedziałem sobie, że jeśli kiedykolwiek kupię przenośną konsolę do gier, to musi to być Steam Deck i tego się trzymam.
Gdyby za takie same pieniądze udało się wyrwać Steam Deck OLED, to pewne jest, że wracałby ze mną w plecaku. Valve nie ma żadnych stacjonarnych sklepów, a na stronie Steam Deck OLED kosztuje 549 dolarów (około 600 dolarów z podatkiem). Wychodzi zatem niecałe 2400 złotych, a przypomnę, że w Polsce zamówimy go za 2599 złotych z darmową dostawą. Różnica w cenie jest, ale… patrz akapit o iPhonie.
Był smartwatch, nie było smartwatcha
I znalazłem. W jednym z Walmartów zauważyłem smartwatch Samsunga z oznaczeniem Clearance. W skrócie, produktu z taką informacją są produktami wyprzedażowymi i najczęściej ostatnimi sztukami, których sklep chce się „pozbyć”. Często w naprawdę niskich cenach. I tak było w przypadku Samsunga Galaxy Watch 4 Classic, którego widzicie na poniższym zdjęciu. Smartwatch w rozmiarze 42 mm, w srebrnym kolorze i białym paskiem. Fakt, zegarek miał premierę w 2021 roku, a aktualnie najnowszy smartwatch Samsunga to Galaxy Watch 6, ale za około 4 stówki, to wziąłbym nawet dwa.
Galaxy Watch 4 Classic był do wzięcia za 99 dolarów, co po opłatach i przeliczeniu wychodziło około 430 złotych.
I nie przeszkadzałoby mi to, gdyby była to ta konkretna, ostatnia sztuka z ekspozycji. Smartwatch był w idealnym stanie i nawet nie był uruchomiony. Problem w tym, że… nie chcieli mi go sprzedać. Miły pan z obsługi coś tam pogrzebał w telefonie, sprawdził dostępność czy cholera wie co jeszcze i poinformował, że niestety, nie mogę tego kupić, bo nie mają tego smartwatcha. Ja mocno zaskoczony, zapytałem, że jak to nie mają, jak widzę, że jest, wskazując na ekspozycyjną sztukę. Wezmę tego, pasuje mi. Nic to nie dało, bo znowu usłyszałem, że nie mogą tego sprzedać, bo nie i już i co mi pan zrobisz. Oczywiście wszystko w przyjaznej, ale nie do końca zrozumiałem atmosferze.
Jedyne czego żałuję to to, że tak szybko odpuściłem, trochę ze zmęczenia, trochę z braku czasu. Może w przeciwnym razie miałbym jakąś zastępczą sztukę za mojego Garmina Venu 3. Cena była naprawdę dobra. W większości elektromarketów w Polsce nie jest już dostępny, bo to przecież dwie generacje wstecz i nikt staroci nie trzyma, ale gdzieś jeszcze można go wyhaczyć. Z tą różnicą, że sporo drożej. Nową sztukę znalazłem za prawie dwa razy tyle co ta w Walmarcie. Nawet w markecie „nie dla idiotów” próbują jednak z kogoś idiotę zrobić, bo ten sam zegarek, choć w kolorze czarnym, jest aktualnie na przecenie i można go mieć za (uwaga!) 1199 złotych.
Jaki smartwatch można kupić w podobnej cenie?
Umówmy się, że mamy te 400-500 złotych na smartwatcha. Warunek jest taki, by miał okrągłą tarczę i wyglądał jak zegarek, a nie jakaś opaska aktywności. Co w takiej kwocie można kupić w Polsce?
Może to być Xiaomi Watch S1 Active. W dniu publikacji tego tekstu jest do zdobycia za 449 złotych. Smartwatch z okrągłym wyświetlaczem AMOLED o wielkości 1,4 cala, wbudowanym GPS i NFC, częściowo metalową obudową, ponad setką trybów sportowych i pierdyliardem innych smart funkcji. Można z niego dzwonić i odbierać połączenia, gdy sparujemy zegarek ze smartfonem, ale najważniejsze jest to, że można też nim płacić za zakupy, co czyni go jednym z tańszych smartwatchy, które to potrafią.
Jest też Xiaomi Watch S3, smartwatch z podobnymi możliwościami, ale z bardziej klasycznym i eleganckim wyglądem. Jest też lepiej wykonany, bo ma metalową obudowę, a tył koperty jest ceramiczny. Watch S3 też ma ekran AMOLED o tej samej wielkości, ale dostał więcej trybów sportowych, dokładniejszy czujnik mierzenia tętna i wymienny bezel wokół ekranu.
Fakt, w oficjalnym sklepie Xiaomi można go znaleźć za 649 złotych, ale jak ktoś poszuka dłużej, to znajdzie sporo taniej. W chwili pisania tego tekstu udało mi się trafić na nową sztukę w srebrnym kolorze za 514 złotych.
W artykule pojawiły się linki w ramach kampanii Ceneo
No Comments