Tak się akurat złożyło, że TCL zaraz przed Mistrzostwami Europy w piłce nożnej przysłało do mnie jeden ze swoich najnowszych telewizorów – TCL 65C855. Dokładnie ten, który jakoś w połowie maja mogłem zobaczyć na polskiej premierze. Taki splot zdarzeń sprawił, że całe Euro 2024 (i nie tylko) mogłem oglądać na trochę większym telewizorze od tego, którego używam na co dzień. Czy było warto? Jak 65-calowiec sprawdził się podczas meczów, filmów i (oczywiście!) grania?
Jest taka niepisana zasada, że nie można kupić za dużego telewizora, a ten, którego wybierzemy zawsze będzie wydawał się za mały. Jeśli ktoś myśli, że telewizor, który wybrał jest idealny, to nie musi długo się zastanawiać i po prostu powinien wybrać większy. Kiedy wybierałem swojego 55-calowego OLED-a kompletnie tak nie myślałem, bo raz, że miałem już upatrzony model, a dwa, trafił się w turbo promocji po kilku miesiącach poszukiwań. Biorąc jednak pod uwagę wszelkie dostępne wyliczenia i sugestie, w przypadku odległości 2,7 metra od telewizora na ścianie (bo właśnie tyle jest u mnie) powinno pojawić się coś większego. Optymalne byłoby właśnie 65 cali.
Seria C855 jest dostępna w czterech rozmiarach z czego najmniejszy ma 65 cali i w chwili publikowania tego tekstu kosztował 5999 złotych, co było ceną po obniżce z regularnych 6999 złotych. Jest jeszcze 75 i 85 cali, ale prawdziwym gigantem jest model z 98-calową przekątną. Ten ostatni jest w cenie 12-letniej Fiesty, a rozstaw nóżek przy podstawie ma niemal tyle, ile wynosi szerokość mojej szafki RTV. Ciężko byłoby zmieścić takiego bydlaka, a sąsiedzi pewnie pomyśleliby, że wyburzyłem ścianę w salonie i zastąpiłem ją ekranem.
TCL 65C855 na miejscu „starego”
Stwierdziłem, że na czas testów zdejmę z uchwytu mój telewizor i zawieszę na ścianie testowego TCL 65C855. Raz, że uchwyt mam na tyle dobry, że z pewnością utrzymałby telewizor o wadze 22,3 kg, a dwa, przetestowałbym ten telewizor tak „jak swój”. Nie udało się. Okazało się, że otwory montażowe są w lekkim wgłębieniu (gwint M6), a dołączone do telewizora śruby są na tyle krótkie, że przykręcenie uchwytu nie wchodzi w grę. Jest tutaj wsparcie dla standardu VESA 400 x 400 mm. Ostatecznie telewizor musiał stanąć na szafce – dokładnie tak jak na zdjęciu poniżej. I to też ma swoje plusy.
Muszę przyznać, że montaż podstawy przy tak dużym telewizorze jest sprawny i dobrze rozwiązany. Robi się wszystko identycznymi śrubami, więc nie ma mowy o pomyłce, wystarczy przymierzyć, przykręcić i gotowe. Mimo sporej przekątnej można to zrobić w pojedynkę. Podstawa składa się z dwóch elementów, a spód to spory kwadrat o wadze około 10 kilogramów, więc mimo tego, że podstawa jest montowana pośrodku, telewizor stoi bardzo stabilnie. I tu od razu daje wam mały protip – jeśli przykręcicie podstawę z pominięciem pierwszego otworu (tak jak na zdjęciu poniżej), to pod telewizorem idealnie zmieści się Xbox Series S.
Wykonanie to nie jest top, ale jest bardzo blisko
Jak jest z jakością wykonania? Może nie jest to topowa półka, ale zwarta konstrukcja, a przede wszystkim częściowo metalowa podstawa i metalowa srebrna ramka wokół ekranu zasługują na dużą pochwałę. Tył to już tworzywo sztuczne i nie pamiętam czy trzeszczało, ale w dotyku nie sprawiało wrażenia czegoś lepszego niż to, co w dwukrotnie tańszych modelach. Detale też tu są widoczne i zalicza się do nich małe oznaczenie matrycy na prawej krawędzi. Uważam jednak, że mogłoby to być umieszczone na boku, bo trochę zaburza spójność smukłej ramki. Wygląda to trochę jak metka, którą pewne osoby chciałyby oderwać. Nie jest też tak, że telewizor bije ekstrawaganckim designem, chromem czy fikuśnymi nóżkami. Można raczej stwierdzić, że wygląda klasycznie. I to jest dobre.
Generalnie TCL 65C855 jest wykonany bardzo dobrze i adekwatnie do tego, ile kosztuje.
Telewizor jest naprawdę smukły, bo według specyfikacji ma około 41 mm grubości. Jest też płaski z tyłu niemal na całej powierzchni, co jest istotne, jeśli chcemy go przywiesić i umieścić jak najbliżej ściany. Szkoda tylko, że podstawa nie została wyposażona w organizer kabli, tym bardziej, że złącze zasilania mamy po lewej stronie, a wszystkie pozostałe porty, po prawej. Inaczej jest w przypadku wersji 85- i 98-calowej. Tam zastosowano nóżki po obu stronach (zamiast podstawy centralnej jak w wersji 75 i 65 cali) z wbudowanymi przelotami na kable. Chociaż tyle i aż tyle.
Najbardziej zaskoczył mnie tutaj HDR
Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. No dobra dwie. Nie dysponuję sprzętem do testowania za grube miliony, nie mam kolorymetrów, mierników czy innym „sprawdzaczy”. Nie sprawdzam też telewizorów w iście sterylnych, laboratoryjnych warunkach czy studio, a w domu. I używam najlepszego narzędzia pomiarowego jakie mam dostępne – wzroku. Nie jestem też zwolennikiem dodatkowej kalibracji, bo istotą takich testów jest to, by sprawdzić „co fabryka dała”, a nie to, co można wyciągnąć z obrazu po dłuższej chwili dłubania w ustawieniach.
I od tych ustawień obrazu zacznę, bo jest ich kilka. Są dedykowane ustawienia pod oglądanie filmów i wydarzenia sportowe, jest tryb dynamiczny i standardowy (to ten dedykowany dla domu i z oszczędzaniem energii), ale też taki, który podbija kontrast i jasność, wzmacniając tym samym efekt HDR. Z tego ostatniego korzystałem często i głównie w grach, a dedykowany sportowy zdarzyło się włączyć podczas meczów Euro. Nie włączałem też żadnych opcji inteligentnego obrazu czy dźwięku, które automatycznie dostosowują parametry na podstawie warunków w pomieszczeniu.
Przyznam, że jeszcze nie miałem u siebie telewizora, który by tak jasno świecił i wręcz oślepiał mnie w niektórych sytuacjach. Przykładem może być tutaj opuszczanie punktu medytacji w grze Star Wars: Upadły Zakon. Po wyjściu z miejsca odpoczynku ekran przez chwilę robi się cały biały i naprawdę musiałem zmrużyć oczy, bo mnie oślepiał. Szczególnie, gdy grałem późnym wieczorem. W niektórych lokacjach oświetlenie też dawało po oczach, a miecz świetlny wydawał się jakiś taki bardziej intensywny. Bez dwóch zdań – ten telewizor umie w HDR.
Nie było też problemów z widocznością ekranu w salonie w słoneczny dzień. Fakt, powierzchnia ekranu jest błyszcząca (i mam wrażenie, że bardziej niż w OLED’ach), ale obraz był bez zastrzeżeń i to nawet nie na najwyższej jasności. Producent podaje, że jest to do 3300 nitów w „peaku”. A propos, na maksymalnej jasności telewizor pobierał prawie 290 W. Gdy zmniejszyłem jasność o połowę watomierz wskazywał 192 W. Podchodząc bliżej telewizora poczułem ciepło, więc postanowiłem jeszcze zmierzyć temperaturę ekranu. Okazało się, że w kilku punktach temperatura przekraczała 43 stopnie, a najwyższa jaka pojawiła się na ekranie miernika wyniosła 49,5°C. Muszę tylko zaznaczyć, że te pomiary robiłem na maksymalnie ustawionej jasności.
Z wiadomych względów i okoliczności najwięcej na tym telewizorze obejrzałem meczy (ale było też kilka filmów) i przyznam, że moje oczekiwania były trochę większe niż to co zobaczyłem. I nie chodzi tu tylko o reprezentację Polski. Owszem, wiele zależy też od źródła transmisji, ale jak już wspomniałem, testowałem na tym co miałem i co dostałem. I nie wiem czy to kilkuletnie przyzwyczajenie do OLED-a, czy już wzrok nie ten, ale miałem wrażenie, że obraz nie był aż tak dobry, nasycony i klarowny jakbym się tego spodziewał. By nie napisać, że był nieco „wyprany” z kolorów. Nawet moja żona zauważyła, że jej gra wygląda „jakoś inaczej”. Zapewne można byłoby to ulepszyć, ale… patrz co napisałem kilka akapitów wyżej.
Nie miałem z kolei żadnych zastrzeżeń do płynności obrazu. Zapewne to zasługa tego, że TCL C855 obsługuje tryb odświeżania 144 Hz (VRR).
Uruchomiłem kilka gier i w żadnej z nich nie widziałem żadnego rwania animacji, przycięć, rozdarcia obrazu czy podobnych rzeczy. Nieco inaczej było podczas oglądania meczy, choć nie do końca wiem, czy to co widziałem było związane z rodzajem podświetlenia matrycy czy odświeżaniem. Podczas przesuwania obrazu (na ujęciu z tzw. kamery telewizyjnej jak na zdjęciu powyżej) można było dostrzec coś w rodzaju migotania, które występowało w pionie między pasami murawy i w okolicy białych linii. Ciężko jest to opisać, a jeszcze ciężej nagrać, by pokazać. Zauważyłem też chwilowe „duszki” i coś w rodzaju artefaktów, gdy było zbliżenie na piłkarza wbiegającego na boisko. Tu jednak zwaliłbym winę na jakość transmisji, a nie telewizor.
Nie sądziłem, że ten telewizor będzie aż tak szybki
TCL 65C855 to telewizor Google TV. Oznacza to, że oparty jest na systemie Android i jak sprawdziłem w ustawieniach był to „telewizorowy” Android 12 z łatkami bezpieczeństwa z maja 2024 roku. Nie przypominam sobie, żebym musiał cokolwiek dodatkowo instalować, więc już na starcie można było korzystać z większości platform streamingowych. Przeważnie telewizor z Androidem nie był rekordzistą w szybkości działania, ale tu wszystko działało błyskawicznie, a sam telewizor od naciśnięcia przycisku na pilocie był gotowy w dosłownie 2 sekundy. Zabawne jest to, że mój telewizor też ma Androida, jest z 2021 roku, a działania znacznie, znacznie wolniej. Interfejs jak to w Android TV, jest prosty, oparty na czymś w rodzaju kafelków, a dodatkiem od TCL jest dolna belka z podręcznym menu, z którego możemy wybrać np. źródło.
A jeśli wyżej wspomniałem o pilocie, to muszę jeszcze dodać o nim co nieco. Pilot jest idealny w swojej prostocie, jest smukły i rewelacyjnie wykonany. Ma aluminiową obudowę z wierzchu i wszystkie najpotrzebniejsze przyciski. No dobra, prawie wszystkie, bo zajęło mi z kilka minut zanim znalazłem przyciski głośności. Okazało się, że TCL umieściło je na boku, w takim mocno smartfonowym stylu. Nie zmienia to faktu, że pilot jest bardzo wygodny i dobrze leży w dłoni. Ma dedykowane przyciski do czterech usług (Netflix, Amazon Prime Video, YouTube i TCL Channel). Ma też wbudowany mikrofon i przycisk wywołujący obsługę głosową (która rzeczywiście działa, bez dodatkowej konfiguracji).
Sprawdziłem co dobrego do zaoferowania ma TCL Channel, czyli usługa bezpośrednio od producenta telewizora i muszę przyznać, że jestem rozczarowany. W obecnej formie jest to serwis kompletnie nieprzygotowany na polski rynek i wcale nie mam tu na myśli tylko braku języka polskiego. W tego rodzaju usługach kluczowa jest zawartość i niestety nie znalazłem nic, co przynajmniej kojarzyłbym po samej okładce czy tytule i mam wrażenie, że trafiły tam tylko same filmy klasy Z. A przykładem niech będzie to, co przykuło moją uwagę, czyli jakieś science fiction z akcją w San Francisco w 2177 roku. Okazało się, że film ma ocenę 1.5/10 według IMDb, więc przestałem dalej szukać.
Mam nieodparte wrażenie, że u mnie ten telewizor sprawdził się bardziej podczas grania niż oglądania czegokolwiek
Albo inaczej, oglądać na nim można praktycznie wszystko i w naprawdę komfortowych warunkach, ale prawdziwe możliwości pokazuje dopiero, gdy uruchomimy jakąś grę. Telewizor jest napchany wszystkimi nowymi technologiami aż po brzegi, ale przyznam szczerze, że lepiej mi się na nim grało niż coś oglądało. Ma łącznie 4 złącza HDMI, ale tylko dwa to są HDMI 2.1 i tylko jedno z nich ma wsparcie dla 4K 144 Hz. Ma jedno USB 2.0 i szkoda, że nie ma USB-C. Jest duży (a nawet bardzo duży jeśli wybierzemy 98″), dobrze wykonany, ma mega jasny i płynny obraz. Obsługuje Dolby Atmos i ma wbudowany system audio od Onkyo (ale dźwięk i tak wydawał mi się zbyt płaski) i działa na Androidzie co tu akurat jest plusem (płynność działania, dostęp do aplikacji).
Wciąż jednak mam wrażenie, że w regularnej, a nawet promocyjnej cenie powinniśmy dostać więcej, bo oczekiwania są spore. Dostać sprzęt bardziej bezkompromisowy, dopracowany i wyznaczający standardy. Tym bardziej, że konkurencyjne modele z takimi samymi parametrami są tańsze.
W recenzji pojawił się link w ramach kampanii Ceneo
No Comments