Nie uważam, że wersje elektroniczne gier to czyste zło. Ani też, że gry pudełkowe to jedyna forma zbawienia gamingowego świata. Jestem gdzieś po środku – uwielbiam patrzeć na kolekcję fizycznych wydań, ale doceniam również wygodę wersji cyfrowych. Zdaję sobie sprawę, że odejście od płyt czy innych nośników jest nieuniknione, ale patrząc na obecną awarię PlayStation Network, jest to bardzo zła wiadomość. A w przyszłości (mam nadzieję dalekiej) może być tylko gorzej.

Awaria PlayStation Network

W momencie pisania tekstu, trwa już trzynasta godzina awarii sieci PlayStation Network. Cała „zabawa” zaczęła się 8 lutego 2025 o 1:00 czasu polskiego. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie jak okazało się, że nie mogę uruchomić ANI JEDNEJ ZAINSTALOWANEJ GRY NA KONSOLI. Nie ważne, czy była ona darmowa (jak np. Infinity Nikki), w ramach abonamentu (np. trial Space Marine 2), czy zakupiona (np. Elden Ring). Dostawałem w twarz komunikatem informującym, że nie mogę zagrać, bo nie da się zweryfikować licencji z powodu braku możliwości połączenia z serwerem. Oczywiście zostało podane rozwiązanie, pokazujące gdzie w ustawieniach mogę zmienić na opcję grania w trybie offline. Niestety nie mogę tego przestawić, bo nie da się połączyć z serwerem. Idealny przykład błędnego koła.

Co prawda na drugiej konsoli (która służy jako sprzęt mojej małżonki) mogę odpalić co chcę, no ale co by było, gdyby z powodu niedziałającego serwera PSN, nie dało się uruchomić gier nawet na konsoli ustawionej jako główna? Nie owijając w bawełnę – byłbym w głębokiej dupie.

Wszystkie pieniądze jakie wydałem na moją kolekcję (ponad tysiąc tytułów) poszły tak naprawdę w błoto. I wtedy takie PlayStation staje się bardzo drogim i dużym przyciskiem do papieru.

Na szczęście nadal mam tę chęć zbierania pudełek i udało mi się przez kilka lat zbudować jako taką bibliotekę. Niestety nadal wychodzi blado przy kolekcji cyfrowej. A to jest tak naprawdę tylko wierzchołek góry lodowej. Będąc w takiej sytuacji, nawet gra w wersji fizycznej, niekoniecznie ratuje sytuację. Pewnie zapytacie dlaczego? Jako odpowiedź wystarczy jedno słowo: aktualizacje. Tak drodzy czytelnicy, od kilku lat producenci gier przyzwyczaili nas do tego, że produkt za który płacimy pełną cenę, nie jest produktem pełnowartościowym bez tzw. patcha Day One, który likwiduje część bardziej upierdliwych błędów. I to nie zawsze, bo czasami wyczekiwany przez nas tytuł jest w pełni grywalny po np. pół roku. Idealnym przykładem z mojej strony będzie Horizon Zero Dawn wydane w 2017 roku. Gra na premierę miała taką masę błędów, że odbiłem się od niej niemalże momentalnie. Mimo, że wyczekiwałem premiery jak gwiazdki i kupiłem zaraz na premierę. Wróciłem po SZEŚCIU MIESIĄCACH, do wersji bodajże 1.47 i wtedy siadło aż miło.

Mimo to, nadal nie rozwiązuje to problemu stanu technicznego gier na premierę. Można rzucać przykładami długo: najświeższy będzie Spider-Man 2 na PC, a najgłośniejszy – Cyberpunk 2077. Coś tak czuję, że zbliża się powtórka z 1983 roku. A jeśli nie, to powinna.

Plusy i minusy digitalizacji

Sam łapię się na tym, że kupuję gry w wersjach cyfrowych. Dużo gier. Powodów jest wręcz masa: częste promocje, lepsze przeceny, możliwość przełączania się z jednego tytułu na drugi przy pomocy kilku kliknięć… Ogółem wygoda i oszczędność. Poza tym są produkcje, które nigdy na płycie nie wylądowały i prawdopodobnie nie wylądują. Wiadomo, chodzi o pieniądze. Koszt płyty, pudełek, druku okładek, wysyłki i tak dalej. Ogólnie wychodzi, że wersje cyfrowe są tańsze w sprzedaży niż wersje fizyczne, prawda? Tak, ale właściwie to nie. I to jest coś niepojętego dla mojej niekorporacyjnej główki. Jak produkt cyfrowy, nie wymagający całej otoczki produkcyjnej związanej z wersją fizyczną, kosztuje dokładnie tyle samo? Ba! Zdarzają się sytuacje, że cyfra jest nawet droższa od wydania pudełkowego! To już jest kompletny absurd.

Kingdom Come: Deliverance II Gold Edition / fot. PlayStation Store
Kingdom Come: Deliverance II Gold Edition / fot. PlayStation Store

Podobnie zresztą ma się sprawa z e-bookami, a przynajmniej w Polsce. W każdym razie – cyfrowa edycja góruje nad fizyczną tym, że nigdy się nie wyczerpie (no bo jak?), zawsze będzie na „półce” (a przynajmniej w teorii), no i nie uszkodzi się nośnik, bo jest w sieci (dopóki ktoś nie wyłączy serwerów) i mam dostęp na każdym sprzęcie po wcześniejszym zalogowaniu się. Poza tym cyfra nie zajmuje tyle miejsca w domu.

Pełna digitalizacja gier na PC nastąpiła już dawno temu, a w sklepach dostaniemy pudełko z kodem na Steam – przeważnie.

Tylko tacy gracze mają wybór. Chodzi o masę dostępnych sklepów jak Steam, Epic Store czy GOG. Nie wspominając o stronach z kodami typu Eneba, G2A czy Kinguin. Dochodzą jeszcze launchery różnych wydawców jak Ubisoft czy EA. I ja rozumiem, że posiadanie nastu ikon na pulpicie, każda do innej platformy czy sklepu, mogą być przytłaczające albo denerwujące. Ale nadal gracz pecetowy ma przewagę nad konsolowym swobodą wyboru. Wybierze tę platformę, która dany tytuł oferuje w bardziej okazyjnej cenie. A konsolowcy? No cóż… W skrócie mają przesrane. Użytkownicy PlayStation są uwiązani do PS Store. Xboxa do Xbox Store. Nintendo do Nintendo e-shop. Brak konkurencji w przypadku konsol powoduje monopol na dany produkt. Okey, możemy kupić kod do danej produkcji na średnio koszernej stronie, ale tak serio – widzieliście ceny kluczy na konsole? Rzadko kiedy się opłacają. Co innego w przypadku PC – tutaj o klienta trzeba zabiegać. Póki wersje fizyczne gier na konsole są dostępne, to można wybrać sobie między sklepem, który oferuje dany tytuł w lepszej cenie. No i dochodzi też rynek wtórny. Są gracze, którzy kupują grę, przechodzą, a potem ją sprzedają – nie każdy chomikuje wszystkie pudełka. A w wersji cyfrowej? Jesteśmy uwiązani do końca, nie odsprzedamy. No chyba, że całe konto, ale to już raczej mało opłacalne.

Mroczna przyszłość gamingu

Patrząc na ogół tego co się dzieje w branży, zaczynam się obawiać, że nadchodzi koniec pewnej ery gier. Czy będzie to powtórka z 1983 roku? Niekoniecznie, a przynajmniej nie w całym giereczkowie. Dalekowschodni producenci gier dowożą, że się tak wyrażę – czy to Koreańczycy (Stellar Blade, Black Desert Online lub oczekiwane Crimson Desert), czy to Chińczycy (Black Myth: Wukong lub nadchodzące Where Winds Meet), czy też Japończycy (seria Yakuza, Ys, Atelier, Soulsy – wymieniać można bez końca). Zachód za bardzo skupia się na DEI, GaaS i innych głupotach, zamiast dostarczyć dobry, skończony, pełnowartościowy produkt. Produkt, który rzuci na kolana graczy i sprawi, że będą chcieli w niego grać a co dla firm najważniesze – kupić. Może faktycznie przyda się kryzys w tej branży? Może wtedy wszystko wróci do normy? Wschód bardzo dobrze pokazuje, że można zrobić niezłą darmową grę (np. Genshin Impact, Azur Lane, Infinity Nikki, Zenless Zone Zero), w której MOŻESZ wydać pieniądze, ale nie musisz. Warto zaznaczyć, że są to produkcje nastawione na jednego gracza z opcjonalnym multi. Ja w tych tytułach potrafię spędzić dziesiątki godzin.

Gry fizyczne w obecnym stanie to porażka i płyta nie daje pewności, ze zagramy sobie w dany tytuł bez dostępu do sieci.

Powodów jest wiele: gry jako usługi z wymaganym dostępem do sieci (Suicide Squad – chociaż podobno dodali opcję offline lub takie Diablo IV), masa błędów (często tytuł jest niegrywalny lub mocno zabugowany bez Day One Patch np. wspomniany Spider-Man 2 na PC), czy też możliwość najzwyczajniej w świecie uszkodzenia nośnika (porysowanie lub złamanie płyty). Nie wspominając już o akcji od EA z Modern Warfare – na płycie była tylko licencja, a cała gra i tak się ściągała. No bez sieci to w kampanię single nie zagrasz. Gry cyfrowe z kolei mamy dostępne jak mamy sieć i często jest też ona wymagana, żeby zweryfikować czy możemy w dany tytuł zagrać. Jakże wspaniale by było, gdybyśmy wrócili od czasów, gdy po włożeniu płyty do konsoli, mogliśmy zacząć grać od razu. Zdaję sobie sprawę, że z obecną wagą gier może nie być to możliwe, ale kto wie – może powstanie jakiś nowy rodzaj nośnika?

Duże koncerny mogą się zasłaniać tym, że są eko, dlatego przechodzą na produkty cyfrowe, ale nic bardziej mylnego. To nigdy nie chodzi o dobro środowiska, konsumenta, uczuć (mniej lub bardziej urojonych) jakiejś grupy. Chodzi wyłącznie o pieniądze. Pieniądze klientów, którzy wydając je, pokazują że godzą się na takie podejście. Dlatego uważam, że głosowanie portfelem jest najlepszym rozwiązaniem. Dragon Age: The Wokeguard czy Concord są tego idealnym przykładem.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *