No nie. No po prostu… No nie. Czy nie ma już żadnych świętości? I nie mówię tutaj ani o gameplay’u, ani o tym, że to live service jest. Nawet powtarzalność misji nie jest niczym nowym, ale K**WA wasza mać. No tak sobie dworować z materiału źródłowego? Wstydu nie mata w tym nowym Suicide Squad?

O czym mowa w ogóle i dlaczego nerdowa furia w grubasie wezbrała? No bo zrobili grę. Suicide Squad: Kill the Justice League. Kto zrobił? Rocksteady zrobiło. Tak, ci sami, co swego czasu popełnili najlepszą rzecz, jaka przytrafiła się Batmanowi w wymiarze gier komputerowych – Trylogię Arkham. I szczerze mnie zastanawia jak można było przejść od tak porządnie zrobionych historii, do tego krowiego placka jakim okazał się ostatni tytuł?

A i uprzedzam, że spoilery będą. Fabularne. Selektywnie. Bo się całość tak strasznie kupy nie trzyma, że nie da się przejść obok tego obojętnie.

Ale, od początku

Każdy, kto miał do czynienia z komiksami wie, że uśmiercenie bohatera, jakiegokolwiek, w zasadzie nic nie znaczy, bo zawsze znajdzie się metoda, by przywrócić do życia tych, którym się w historii nie powiodło i odeszli do Krainy Wiecznie Świeżych Pączków. Jason Todd (Robin/Red Hood) to idealny przykład jak średnio kochaną przez fanów postać uśmiercić, a potem wskrzesić w innym mundurku i na stałe wlepić w kanon. Bo ja sobie teraz Bat-rodziny bez tego gościa absolutnie nie wyobrażam. Fantastyczny antybohater, który ma wyszkolenie wprost spod bat-rękawicy i nie boi się wpakować przeciwnikowi kuli w skroń. Albo sześciu kul. W związku z powyższym raczej nie powinienem się przejmować tym, że tego czy tamtego bohatera odstrzelą czy generalnie zrobią coś, co jest bliźniemu wraże. No ale jakoś tu się przemóc nie mogę. 

Suicide Squad: Kill the Justice League
Suicide Squad: Kill the Justice League / fot. DC (YouTube)

I tak, wiem, że gra ma w tytule, że Taskforce X, czyli Suicide Squad ma ukatrupić Ligę Sprawiedliwych. I tak, tłumaczone będą tylko niektóre nazwy, bo naprawdę nie chcecie, żebym się odpalił na temat „Legionu Samobójców”. Ale do rzeczy. To czego nie mogę pojąć w tym tytule, a jest tych rzeczy trochę, zacznę od tego, jak kompletnie bez szacunku autorzy podeszli do tematu. Co co chodzi?

Jest sobie Rocksteady, zrobiło trylogię Arkham. Udała się, mimo, że Arkham: Origins, czwarta odsłona, opowiadająca początki kariery Mrocznego Rycerza nie zaskarbiła sobie aż takiego uznania jak jej poprzedniczki. Teraz, po nie wiem jak potężnej ilości alkoholu, grzybów i innych substancji, postanowili zrobić tytuł, w którym Brainiac, jeden z najbardziej charakterystycznych przeciwników Supermana, z sobie tylko znanych powodów, uznał, że Ziemia to dobre miejsce, żeby się rozpanoszyć jak u siebie i by ułatwić sobie życie wyprał umysły Ligi Sprawiedliwych, zmieniając herosów w strasznych niemiluchów. Ze wszystkich możliwych rozwiązań padło, że to właśnie, jak zwykle odlepiona Harley Quinn, zaskakująco elokwentny King Shark, introwertyczny Deadshot i ostentacyjnie wkurzający Kapitan Bumerang mają za zadanie uratować świat i uśmiercić NAJbardziej znanych bohaterów uniwersum DC. Jak w tytule wspominałem, to nie jest recenzja, więc jakoś przesadnie skupiać się nie zamierzam na fakcie, że mimo, iż czworo (anty)bohaterów mamy, każde teoretycznie wyposażone we własne, niby unikalne umiejętności, to i tak całość sprowadza się do biegania, skakania, unikania i strzelania. Ot, looter shooter. To co mnie uwiera? Bo marudzę od samego wstępu? 

Pierwszy do odstrzału – Flash

Barry Allen, Szkarłatny Speedster, wszyscy fani znają tę postać, która, nie czarujmy się, została napisana celowo w taki sposób, że ciężko skubańca nie lubić. I tak tutaj, w opowiedzianej w grze historii, Flash opiera się dzielnie praniu mózgu ze strony Brainiaca. Nawet ratuje życie ekipie Samobójców, poświęca własną wolność i z czasem życie, żeby Harley nie dostała kulki. Po długiej walce (polegającej na strzelaniu do niego, aż padnie) życie Flasha zostaje zakończone, a wraz z nim kontrola bezdusznego Brainiaca. Tragiczna historia, ze smutnym końcem. Do czasu, aż Kapitan Boomerang bezcześci zwłoki Flasha bezczelnie próbując się na niego wyszczać.

Suicide Squad: Kill the Justice League / fot. DC (YouTube)
Flash / fot. DC (YouTube)

Rozumiem, że w zamyśle autora, to miało być zabawne? Tak z ciekawości w sumie pytam, bo ja to średnio widzę w tym humor. Znaczy, ja wiem, że nie każdy rodzaj humoru do każdego trafia, ale tutaj mam szczere wątpliwości. Druga sprawa – dla kogo to było przeznaczone? W grze kierujemy bandą degeneratów, bo żaden z grywalnych bohaterów ewidentnie do harcerstwa nie należał, ale ciężko mi wykrzesać z siebie zrozumienie dla sytuacji, w której autorzy w tak bezczelny sposób traktują pozytywnego bohatera. Ale najwyraźniej nie rozumiem.

Drugi na egzekucję – Green Lantern

Zielona Latarnia sektora 2814, John Stewart. Galaktyczny policjant, napędzany zieloną energią wielkiej latarni na odległej planecie Oa. Praworządny i sprawiedliwy, na Ziemi był wojskowym, dlatego zawsze mówi zwięźle i po wojskowemu, człowiek, który Flasha nazywał swoim pierwszym prawdziwym przyjacielem. Nie tutaj. Tu nazywa Deadshota „Skazańcem” i w ogóle dziwne, że Zielona Latarnia w ogóle wie kim jest Deadshot. Tragedia zakończona egzekucją – kula w twarz. Mimo tego, że John Stewart już nie żyje, pole siłowe, które teoretycznie miało zniknąć, nie zniknęło. I tu zaczynają się jaja i to w dodatku z trzech stron.

Suicide Squad: Kill the Justice League / fot. DC (YouTube)
Green Lantern / fot. DC (YouTube)

Po pierwsze, King Shark urywa świeżo poległemu palec, na którym znajduje się latarniany pierścień, co prowokuje pytanie – co oni z tym bezczeszczeniem zwłok mają? Po drugie, jakimś cudem wciska rzeczoną błyskotkę na swój szpon, dzięki czemu, uwaga, zyskuje moce Zielonej Latarni, z kostiumem, konstruktami i całą resztą. Recytuje lekko zmienioną przysięgę Korpusu, tworzy wielkiego rekina, który atakuje statek Brainiaca i rozwala pole siłowe. Chciałem przypomnieć, że ta gra jest śliczna, cacana i lecencjonowana przez DC. Czyżby ktoś zapomniał, że pierścienie Korpusu Zielonej Latarni tak nie działają? Jak to? Byle pacieruch może sobie pierścień ze zwłok zdjąć i nagle magicznie „No evil shall escape my sight”? Nie dość, że po raz kolejny wyłajnili się na materiał źródłowy, to jeszcze po zdjęciu pierścienia z Johna Stewarta znika ubranie i ciepłe jeszcze zwłoki leżą sobie w zielonych bokserkach z wzorkiem. Dla kogo to było, ja się coraz mniej grzecznie pytam?

Kolejne truchło – Wonder Woman

Tu się nie ma co czepiać za bardzo, bo Wonder Woman poległa w tragicznych okolicznościach z ręki/oka Supermana. Ostatni syn planety Krypton po długiej, wyczerpującej i nadźganej kryptonitem walce zabija Dianę, księżniczkę Themiscyry przypalając ją, fachowo, laserem z oka. Zaskakująco tutaj nie dochodzi do bezczeszczenia zwłok i nie trzeba doktoratu z MiT, żeby wiedzieć dlaczego. Jeśli już na upartego mam być złośliwy, to nie obeszło się bez debilnego moim zdaniem gestu, kiedy po heroicznej walce i męczeńskiej śmierci, srogo przypieczona Diana zmienia się w popiół ulatujący na wietrze, a King Shark zaczyna kasłać, bo się przypadkiem sztachnął. Nie wiem kto w Rocksteady odpowiada za „podbijanie” scenariusza (zabieg polegający na dodawaniu elementów komicznych do scen), ale powinien polecieć z roboty z piskiem opon. Mózgowych.

Czwarty do brydża – Batman

No zagotowałem się. Fabularnie. Dzięki planowi, jaki opracował Batman udało się pokonać zarówno Flasha jak i Zieloną Latarnię. Niestety, Mroczny Rycerz również padł ofiarą kontroli umysłów. Dzięki tej kontroli Brainiac wyłączył Batmanowi moralność, co skończyło się śmiercią między innymi Tima Drake’a, Barbary Gordon i Dicka Graysona. I teraz najlepsze. Batman. Bruce jego mać Wayne, najlepszy detektyw świata. No ku*wa Batman zostaje zastrzelony na ławeczce w parku przez Harley Quinn – drugoplanową postać stworzoną na potrzeby serialu animowanego w latach dziewięćdziesiątych. Nie żebym Harley nie lubił, ale są granice.

Batman
Batman / fot. DC (YouTube)

Jak dołożyć do tego kilka dodatkowych faktów, to ja, jako członek widowni, gracz i fan, czuję się trochę, jak ten nieszczęsny Flash, któremu naszczali na klatę. Nieodżałowany Kevin Conroy, niezmiennie kultowy, głos Batmana zmarł w 2022. To, co dostaliśmy, było jego ostatnim razem, kiedy wcielił się w Mrocznego Rycerza. No cóż. Wolałbym jednak, jakby ostatnie podejście pana Conroya było mniej… słabe. Nie jego wina. Po prostu scenariusz do dupy. Kolejna sprawa, to fakt, wielokrotnie zresztą przez Rocksteady potwierdzany, że akcja dzieje się w uniwersum dokładnie tym samym, co seria Arkham. Z martwym Jokerem i w ogóle. Nie wiem dlaczego nie zrobili tego w innej części multiwersum i nie zostawili biedaka w spokoju. Mogli. Uznali, że powinno być inaczej. A szkoda, bo i gra wyszła słaba i fani są poważnie wku*wieni.

Piąte koło – Superman

Został zastrzelony. Dlaczego nie piszę więcej w tej kwestii? Bo po raz kolejny ktoś się wysrał na grób bohatera. Czworo drugo, albo nawet czwartoplanowych bohaterów DC zabiło Supermana. Czy ja muszę pisać cokolwiek więcej?

Cappo di tutti cappi – Brainiac

Dolegliwości mózgowe, jakie towarzyszyły pisaniu scenariusza do tej gry musiały być czymś między amebozą intelektualną, a nerwicą natręctw. Niby intelekt wyższego rzędu, przejął kontrolę nad najpotężniejszymi istotami na planecie. Patrzył, jak zgraja popaprańców morduje jednego po drugim, w drodze do jego opasanej mackami tylnej części korpusu i jako metodę walki z wrogiem wybrał – uwaga – zmienienie się w pokonanego bohatera. Osobiście do teraz nie mogę uwierzyć w lenistwo twórców. Nawet nie chciało się patałachom zrobić osobnej walki Brainiaca na sam koniec gry, to sklonowali walkę z Flashem. Co? Bo pokonany jako pierwszy, to gracz zapomniał jak to szło? No tego się nie da nie wyśmiać. Kto to napisał? Kto dał kasę na realizację? Czy czytał ktoś tę fabułę? A jak czytał, to czy zrozumiał jak durne to posunięcia?

Suicide Squad: Kill the Justice League / fot. DC (YouTube)
Suicide Squad: Kill the Justice League / fot. DC (YouTube)

W ramach podsumowania Suicide Squad, wyleję jeszcze trochę

Ja wyleję, a wylać, to powinno tego gamonia, co zaproponował fabułę, w której wykastrowało się wszystkie sensowne możliwości zrobienia kolejnej części Suicide Squad. Nie dość, że na końcu pokonali Brainiaca, który po kilku tygodniach bytności na Ziemi i przejęciu kontroli nad Supermanem nie podbił jeszcze całej planety i pozwolił im na to, by wykończyli mu podwładnych, co samo w sobie jest debilne i naprawdę nie rozumiem, jak można było do tego nieszczęścia dopuścić, to jeszcze zamordowali dokładnie wszystkie powody, by zrobić drugą część, która będzie miała jakikolwiek sens. Dla kogo jest ta gra? Bo się cały czas zastanawiam i nijak odpowiedzi znaleźć nie umiem. Ale jak już wymieniamy się absurdami, to polećmy po całości.

  • Oczywiste jest, że żaden z naszych antybohaterów nie ma supermocy, więc do kontrolowanej przez Brainiaca Ligi nie za bardzo mogą startować. No właśnie nie. Po odwiedzeniu Hall of Justice rozbijają dosłownie jedną gablotkę i mają dzięki temu dostęp do rękawicy dającej prędkość Flasha, jetpacka umożliwiającego latanie, wiecie, takie tam wyrównanie szans. Jedna gablotka. W siedzibie Ligi Sprawiedliwości. W centrum Metropolis. I Batman z Supermanem do tego dopuścili? Ok…
  • Zgraja bandytów ratuje świat. Szkoda tylko, że gra nie rozumie, że nie prowadzimy grupki niewinnych ministrantów. Kiedy Harley Quinn, HARLEY QUINN – wali do Batmana, ze wszystkich bohaterów teksty o rujnowaniu psychiki i traumatyzowaniu wszystkich swoich przeciwników, to się siekiera w kieszeni otwiera. Psychopatka poucza Batmana w tematach moralności. No pyszne.
  • Apropos Harley. Nie wiem jak wy, ale ja pamiętam jak wyglądała w grach z serii Arkham. Niebezpieczna, ociekająca seksapilem, wierna materiałowi źródłowemu. Teraz? Teraz, to jest dzielna, samodzielna, przypominająca skrzyżowanie lodówki ze snopowiązałką. Jedyne co zostało z Harley, co jest warte uwagi, to bezbłędna Tara Strong w ramach głosu. I najlepsze, scena, kiedy Lex Luthor używa jakiegoś ustrojstwa, dotknięcie którego unieruchamia macającego. Trzech zamrożonych i Harley, która nie może się powstrzymać i łapie Deadshota za zadek. I wszystko gra i jest zabawnie, tęcza i jednorożce. Jakby odwrócili role i to Deadshot złapałby Harley za pupę, to gwarantuję, że ich studio stałoby w płomieniach, ponieważ ugabuga „misodżynyst”. Czyli nie dość, że durne decyzje, to jeszcze podwójne standardy. No niunia po prostu.
  • Pamiętajmy, że całość dzieje się w tym samym uniwersum co gry Arkham. Wcześniej Deadshot był biały. Teraz, widocznie ta wersja nie jest zbyt poprawna politycznie. Tłumaczą, niby, że to podstawiony, że udawacz… Strzelać też udawał że umie?
  • Podobnie Kapitan Bumerang. Jedyny biały koleś w grupie. Zrobili z niego pośmiewisko i wioskowego głąba, choć w komiksach nigdy nie był aż tak wkurzający. I na Ziemi-2, skąd pochodzi drugi Lex Luthor (pierwszego, naszego, zabił Flash przez wyrwanie mu serca) jest Pani Bumerang. Przecwany geniusz zła, a nie taka mameja jak ten nasz. I mówią o tym w grze co najmniej dwa razy. 

Zastanawia na dłuższą metę, czy odejście założycieli Rocksteady nie zbiegło się z tym, że twórcy tego konkretnego tytułu zrobili sobie grę, która się kupy nie trzyma, sensu ma średnio, całkowicie odbiega od materiału źródłowego (komiksy) i niszczy bezpowrotnie to, co zostało zrobione i ustalone w poprzednich grach z tego uniwersum? Naprawdę ciekawe. Zakończenie Arkham Knight i przemowa, że Bruce Wayne już nie może być Batmanem, symbolem, który budzi strach w sercach przestępców poszły się paść. Coś mi się zdaje, że scenarzyszcza odpowiedzialne za tę patologię naprawdę nie lubią Batmana.

Zanim zrobili na ławeczce w parku Batmanowi dziurę w czole, Harley, ze wszystkich obecnych, przerzuca sobie Batmana przez ramię i niesie go niczym Pudzian u szczytu sławy. Dokładnie tak, jak Batman niósł Harley w Arkham Asylum bodajże. W taki sposób, że jej kształty (by nie powiedzieć pupa) była wystawione na pierwszy plan. Tu zrobili to samo. I do diabła z logiką! Silna jest dziewucha! Precz z patriarchatem! I szczerze wątki na siłę wpychanego wszędzie feminizmu są tak oczywiste, że aż śmieszne. W aktach na temat Wonder Woman, możemy przeczytać, że jest świetna bo Amazonki pomogły rozwiązać problemy naszego świata: kulejącą demokrację, niedostatecznie rozwiniętą technologię i toksyczną męskość. Nie. Nie żartuję.

Naprawdę nie ma czego szukać w okolicach Suicide Squad: Kill the Justice League.

Fabuła w Suicide Squad kończy się stwierdzeniem, że to co zrobiliśmy, czyli pokonanie Brainiaca i egzekucja najpotężniejszych bohaterów to dopiero początek, bo Brainiaków jest 13 sztuk i każdemu trzeba zrobić lewatywę z ołowiu. Model gry, zawsze online, mechanika zbudowana wokół DLC i game passów, ilość graczy śmiesznie niska i do tego cena… W momencie pisania tego tekstu – bagatela – 314 złotych w sklepie Steam.

I największa zbrodnia, jaką ten tytuł popełnił. Na sam koniec, obiecuję

Mamy, podkreślam po raz kolejny, SUPERbohaterów, którym Brainiac wyłączył skrupuły i moralność. SUPER, jeszcze raz – super – kozaków, z mocami, jakie pozwalają im na robienie bliźniemu tego, co wszystkim niemiłe. No dobra, oddaję honor, Batman nie ma mocy, ale wyrachowania mu nie brakowało nawet w najgorszych chwilach, a tutaj? Taktyki stosowane przez, w sumie naszych, przeciwników nie przystają logicznie do fabuły. Flash, który może poruszać się z prędkością tak wielką, że nie da się go nawet zobaczyć gania się z Samobójcami jak z przedszkolakami i daje do siebie strzelać dostatecznie długo, aż padnie. Wszyscy zresztą poddani Brainiaca robią dokładnie to samo.

Suicide Squad: Kill the Justice League / fot. DC (YouTube)
Suicide Squad: Kill the Justice League / fot. DC (YouTube)

Batman, zamiast zwyczajnie łby im pourywać, bo ma ku temu i umiejętności i dość sprytu, oblewa ich miksturą strachu, na którą dziwnym trafem Harley jest odporna. Zielona Latarnia, koleś, który na co dzień patroluje gigantyczne połacie kosmosu mógłby na spokojnie złapać całą ekipę w zieloną bańkę, wywlec ich na orbitę i tam zwyczajnie wypuścić. Ale nie. Lepiej stać i brać kule na klatę. A Superman? Mógłby wzrokiem z orbity każdemu zrobić lobotomię i się przy tym nawet nie spocić. Ale nie. Co zrobić? Stać i brać kule na klatę. I to właśnie te nielogiczności i odstępstwa od zdrowego rozsądku, o ile można w ogóle o takowym mówić w przypadku bohaterów komiksowych, są największym argumentem za tym, by sobie ten tytuł zwyczajnie odpuścić. 

Ja odpuszczam. Zobaczę za rok, o ile nie zostanie zdjęta, a teraz trzeba Arkham Knight odpalić jeszcze raz, żeby pozbyć się niesmaku w dziobie.

Oczywiście jest jeszcze cień szansy, że fatalność Suicide Squad, wszystkie opisane przeze mnie wyżej bezsensy i absurdy, to nic innego jak kolejny szwindel. O co mi chodzi? O to, że za każdym razem coś z tymi naszymi złymi jest nie tak. Flash stracił po drodze palec, ale w czasie walki z nim, nagle ma odrośnięty. Cały pic z pierścieniem Korpusu Zielonej Latarni i jak bardzo nie pasuje do tego, co w kanonie jest od lat ustalone. Czy niejasności związane z zachowaniem Batmana i Supermana?

Wszystko, jeśli jesteśmy fanami teorii tego typu, wskazuje na to, że to mogły być klony, stworzone przez Brainiaca i dlatego zachowują się w tak nietypowy i nielogiczny. Ale czy ufam Rocksteady na tyle, żeby uwierzyć w to, że gotowi są sabotować własny tytuł, szczególnie taki, który lotów najwyższych nie jest w imię tajemnicy, którą może zdradzą przy okazji jakiegoś DLC? Nie. Nie ufam, ale nie wykluczam, że jeśli tak się stanie, to będzie jeden z największych (i najgłupszych) twistów fabularnych ostatnich lat.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *