W szufladzie mam kilka powerbanków, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że lepiej byłoby mieć jeden konkretny i porządny. Wszystko przez to, że jeszcze nie pamiętam sytuacji, abym musiał skorzystać z dwóch w jednym momencie. Zawsze był to ten jeden, niezależenie czy ładowałem awaryjnie telefon czy podłączałem na noc do rejestratora w samochodzie. Green Cell PowerPlay Ultra to kawał powerbanka, którym naładujemy różne urządzenia z laptopem włącznie. Sprawdziłem co potrafi.
PowerPlay Ultra, czyli powerbank do wszystkiego
Już kilka razy miałem w swoich rękach powerbanki Green Cella i przyznam, że złego słowa powiedzieć i napisać nie mogę. Nie dlatego, że mi zabronili, a dlatego, bo nie znalazłem w nich nic co by jakoś mocno mnie zniesmaczyło. Tak jak to było w przypadku Green Cell PowerPlay 10. Jest to dla mnie jeden z tych produktów, który kupiłbym drugi raz jeśli by się zepsuł. PowerPlay Ultra to coś zupełnie innego niż Dziesiątka. Znaczy się, też jest powerbankiem, ale znacznie bardziej potężnym. Tak, potężnym, to jest idealne słowo.
Już samo Ultra może świadczyć o tym, że nie mówimy o jakimś podstawowym powerbanku. Zarówno pod względem pojemności jak i fizycznej wielkości. Urządzenie waży trochę mniej niż 12,9-calowy iPad Pro i jest największym powerbankiem jaki do tej pory miałem w dłoniach (no dobra, w dłoni, bo w sumie i jedną można go chwycić). Zaryzykuje nawet stwierdzenie, że gdyby mocniej go złapać i się dobrze zamachnąć to mógłby problemów narobić. Albo i uratować w niebezpiecznej sytuacji. Ale z drugiej strony muszę przyznać, że to bardzo przyjemny kawał kloca i jeden z poręczniejszych (o ile można tak stwierdzić) powerbanków o pojemności zbliżającej się do 30000 mAh. Ten ma dokładnie 26 800 mAh.
Bardzo podoba mi się to, że Green Cell wreszcie wszedł o poziom wyżej w wykonaniu. Zamiast plastikowej i łatwo rysującej się obudowy, która była w PowerPlay 10 czy PowerPlay 20 mamy teraz aluminium. Bardzo ładne, matowe i wytrzymałe. Po prostu czuć i widać, że to coś niezwykle porządnego. Dodatkowo obudowa po dłuższej krawędzi została ścięta pod lekkim kątem. To nie tylko jest zabieg stylistyczny, ale przez takie coś Ultra lepiej leży w dłoni (jeśli już musimy go trzymać). Jedynym miejscem gdzie mogą pojawić się jakieś zarysowania są okolice portów. Szczególnie jeśli będziemy coś podłączać „na pamięć” i zamiast bezpośrednio w port, trafimy najpierw gdzieś obok.
Łącznie mamy aż 128 W mocy!
Tak i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Te 128 watów świadczy o tym, że to potężny powerbank przede wszystkim w kwestii ładowania. Jest to maksymalna moc jaką możemy uzyskać sumarycznie na wszystkich portach. Pierwsze USB-C (to zielone) daje 65 W, drugie PD to maksymalnie 27 W. Dwa pozostałe 18 W na każdym porcie USB-A. Możliwości są spore, bo takim sprzętem możemy naładować nie tylko smartfony, tablety czy smart-zegarki. Podłączymy do niego laptopy z USB-C, konsolę Nintendo Switch, kamerkę sportową, słuchawki, aparat czy elektronicznego fajka. Ja spróbowałem tego co miałem obok siebie. To znaczy, akurat nie miałem pod ręką żadnego MacBooka, ale za to Huawei MateBook 13 (2020) ładował się bez zastrzeżeń.
Do PowerPlay Ultra podłączyłem w jednej chwili Microsoft Surface Duo i służbowego Galaxy A50 oraz dwa smartwatche: Huawei Watch GT 2 (Elegant) i TicWatch Pro 3. Wszystkie naładowały się do pełna, a wskaźnik na powerbanku nie spadł nawet do połowy. Surface Duo podłączony prawie rozładowany do zera wskazał 100% po 2 godzinach. Służbowy A50 podłączony przy 9% naładował się do pełna po 1 godzinie i 40 minutach. TicWatch podobnie z tym, że podpiąłem go jak miał 16%, a odpiąłem przy 98%.
PowerPlay Ultra ma też Pass-through.
To nic nowego, bo funkcja Pass-through była już w poprzednich, mniejszych PowerPlayach. Chodzi o to, że powerbank może być w pewnym sensie pośrednikiem ładowania – może być podłączony do prądu i jednocześnie ładowania do trzech urządzeń. W tym przypadku przez „zielone” USB-C dostarczamy prąd do PowerPlay Ultra, a trzech pozostałych portów używamy do ładowania podłączonych urządzeń.
Powerbank podczas działania był przyjemnie ciepły. Można go było swobodnie dotknąć czy trzymać w ręce. Spodziewałem się, że przy większym obciążeniu będzie raczej gorący, więc pozytywnie mnie zaskoczył. Do ładowania samego powerbanka używałem multiportowej ładowarki Power Source, którą już kiedyś testowałem. Na jednym z portów daje maks. 60 W, więc dało się napełnić ogniwa PowerPlay Ultra w trochę ponad 3 godziny.
Z testerskiego obowiązku napiszę jeszcze, że w pudełku razem z powerbankiem znajdziemy tylko jeden przewód, który po obu stronach ma USB-C. Do pełni szczęścia brakuje mi tu przewodu USB-C do USB-A.
Powinien napisać o tym wcześniej, bo to bardziej element desingu. W powerbank Ultra bardzo ładnie wkomponowano status ładowania (czy bardziej rozładowania). To ten zielony LED-owy pasek, który rośnie, gdy ładujemy powerbank. Gdy energii będzie mniej niż 5% to rozświetli się na czerwono. Efektowną funkcją jest też dwukrotne puknięcie w obudowę, by zobaczyć aktualny stan naładowania powerbanka. Działa, ale nie za każdym razem. Na pewno nie jest to kwestia przyzwyczajenia czy sposobu pukania. Po prostu tutaj trzeba jeszcze nad tym popracować, by działało lepiej.
PowerPlay Ultra słowem podsumowania
Green Cell robi coraz lepsze powerbanki i PowerPlay Ultra jest tego idealnym przykładem. Śledzę, widzę co się dzieje, co się zmienia i kibicuję nie od dziś. Dzięki temu „potworowi” naładujemy większość jak nie wszystkie urządzenia, których używamy na co dzień, od smartfonu po laptopa.
Trzeba tylko pamiętać o jednym – PowerPlay Ultra nie jest powerbankiem dla każdego. I to wcale nie chodzi o cenę, która w chwili publikacji recenzji wynosiła około 450 złotych. Jeśli chcesz wsadzić go do kieszeni i ruszyć w miasto w poszukiwaniu Pokemonów to słabo to widzę. Zanim wyjedziesz będzie trzeba zbierać spodnie z podłogi i co chwilę je podciągać. Nie jest to awaryjny zastrzyk energii, który zmieści się do nerki prawilności czy małej torebki. Ale jeśli wyruszasz w drogę z plecakiem i zestawem elektroniki, którą zawsze musisz mieć przy sobie, to Ultra sprawdzi się jak żaden inny. Będzie transportowany bezpiecznie w plecaku, a jak będzie trzeba to podładuje Switcha w drodze z Rzeszowa do Sztokholmu. Rowerem.
Mnie pasuje, bo od razu znalazłem dla niego zastosowanie.
Na pewno chciałbym go wrzucić do plecaka, gdybym wybierał się na targi elektroniki jak IFA czy MWC. Na pewno miałbym ze sobą laptopa, aparat, słuchawki, zegarek i pewnie kilka smartfonów. A do tego tylko jeden powerbank, by to wszystko naładować. I co najważniejsze, wiedziałbym, że mnie nie zawiedzie.
Plusy
- Świetna jakość wykonania, porządna obudowa i nowoczesny design
- Łączna moc aż 128 W
- Cztery porty ładowania (w tym dwa z Power Delivery)
- Możliwość ładowania różnych urządzeń (włącznie z laptopami)
- Efektowy wskaźnik naładowania
- Szybkie ładowanie powerbanku (nawet w mniej niż 3 godziny)
- Funkcja Pass-through
- Dobra kultura pracy nawet pod obciążeniem
Minusy
- Cena z tych wyższych
- Tylko jeden kabel USB-C w zestawie
- Wskaźnik baterii nie zawsze reaguje na „puknięcie”
2 replies on “Jeden powerbank do wszystkiego. Green Cell PowerPlay Ultra – recenzja”
Testowałem jakiś czas PowerPlay Ultra od Green Cell i naprawdę mnie zaskoczył. Nie tylko jest dobrze i estetycznie wykonany z zewnątrz, ale również w środku. Co o dziwo w przypadku powerbanków bywa różnie… Jednak chyba najbardziej zaskakujące było to, że podczas próby obciążenia powerbanku nagrzał się jedynie do niecałych 38 stopni Celsjusza!
Ja od lat korzystam z PowerPlay 10 i jak jeden się zepsuł to od razu kupiłem drugi. Pasuje mi wygląd, konstrukcja i 10000 mAh w kompatkowej formie 🙂