Przez moje ręce (i uszy) przewinęło się mnóstwo głośników, ale tylko kilka jest takich, które na dłużej zapisały mi się w pamięci. A naprawdę trzeba wręcz stanąć na rzęsach, by to zrobić. Było tak między innymi z DOSS Soundbox XL, który nadal jest dla mnie „królem głośników” za około 300 złotych. Kolejnym jest Sonos Roam, którego z pełną odpowiedzialnością mogę określić NIE-SA-MO-WI-TYM.
Sonos to trochę taki Apple wśród głośników. Wiem, że się powtarzam, ale coś w tym musi być. Może nie ma wszystkich najlepszych funkcji razem wziętych w jednym głośniku, ale ma rozwiązania, które działają i których inni mogą pozazdrościć. Stworzył wokół siebie pewnego rodzaju otoczkę premium i z pewnością nie jest dla wszystkich. Widać to przede wszystkim po cenie, która jest znacznie wyższa niż głośniki podobnej wielkości. Za tego malucha trzeba dać 799 złotych i wiem, że w tym momencie niektóre osoby mogą przestać czytać to dalej. Pewnie zrobiłbym podobnie, gdybym spojrzał najpierw na głośnik, a potem na cenę. Od światowej premiery głośnika minęło już kilka tygodni, a ja od kilkunastu dni mogłem się nim bawić. I muszę przyznać jedno, coraz bardziej uświadamiam sobie to, że ta cena nie jest już taka nieosiągalna patrząc na to, co Roam sobą reprezentuje.
Roam, pam papa pa ram…
Trzeba chyba być niespełna rozumu żeby doczepić się do tego jak Roam jest wykonany. No dobra, trochę może jestem, bo coś udało mi się znaleźć, ale inni pewnie nawet nie zwróciliby na to uwagi. Chodzi o przycisk zasilania, który – być może tylko w mojej sztuce – strasznie topornie chodzi. Trzeba go mocniej nacisnąć, a tak zwany „klik” jest ledwo wyczuwalny. I… that’s all Folks! Głośnik jest wykonany perfekcyjnie. Widać tu podobny styl do wcześniejszego bezprzewodowego głośnika Sonos Move, ale mam wrażenie, że coś tam jeszcze z jakością polepszyli. Choćbym się bardzo starał to nie znalazłem elementu, który nawet odrobinę odbiegał od najwyższej klasy wykonania.
Jeśli ktoś pomyśli, że ten głośnik jest czarny, to muszę go poprawić – bliżej mu do grafitowego. I fajnie, bo nie jest to nic standardowego i nawet kolor tutaj wnosi coś od siebie.
Sonos Roam to przede wszystkim… wolność
Jestem pewien, że Roam nie bez powodu wygląda tak jak wygląda. Nie jest w kształcie walca i został z trzech stron wypłaszczony. To pozwoliło stworzyć głośnik, który można postawić w pionie, ale też położyć poziomo na stronie z małymi „wypustkami”. Nie bez powodu też waży około 430 gramów – tyle mi wyszło, gdy położyłem go na wadze kuchennej. To trochę mniej niż półlitrowa butelka z wodą i takie porównanie nie jest losowe. Taką butelkę z wodą możemy szybko i wygodnie chwycić i zawsze zabrać ze sobą gdzie tylko chcemy. Z tym głośnikiem jest tak samo. Jeśli chcemy go przenieść z pokoju do kuchni to nawet się nad tym nie zastanawiamy. Łapiemy i idziemy zabierając muzykę ze sobą. Wygoda i wolność przede wszystkim.
Sonos Roam jest fantastycznie poręczny. Dobrze zaprojektowany, dobrze wyważony.
Częściej używałem głośnika w pozycji pionowej i do pełni szczęścia brakowało mi tylko ładowarki. Nie zwykłego kabelka USB-C, bo tego akurat mam na kilometry, ale specjalnej ładowarki od Sonosa. Takiej, która ładuje głośnik bezprzewodowo (tak!), bo wystarczy go na niej postawić i tyle. I takiej, którą niestety trzeba dokupić osobno za prawie 200 złotych. Szkoda, że nie ma jej razem z głośnikiem (nie było też przy samplu testowym), bo wtedy mielibyśmy zestaw kompletny. Ale, jak wiadomo, najwięcej zarabia się na akcesoriach, prawda? Na całe szczęście, można ładować go klasycznie, czyli przez USB type C, co może nie jest tak wygodne, ale przecież działa.
Jestem oczarowany tym jak świetnej jakości i klarowności dźwięk wydostaje się z tak małego głośnika. Powtórzę się – z tak małego i poręcznego głośnika. Nie sądziłem, że aż tak pozytywnie mnie zaskoczy, a ja będę słuchał ulubionych utworów z otwartymi ustami i oczami jak pięć złotych. Dźwięk jest szalenie czysty, wyrazisty i zaskakująco głośny (jak na głośnik mobilny o wymiarach 168 x 62 x 60 mm). Niskie tony przyjemne, ciepłe i bez „dudnienia”. Nigdzie nie doszukałem się informacji o tym ile mocy jest schowane w tym głośniku. Muszę jednak stwierdzić, że to jeden z niewielu, który nawet przy maksymalnej głośności radzi sobie bez żadnego zająknięcia. I coś czuję, że to jeden z tych składników wysokiej ceny.
Nawet same dźwięki komunikatów to coś świetnego. Są tak głębokie i „przejmujące”, że jak głupi bawiłem się przyciskiem zasilania, by usłyszeć to charakterystyczne „ty dum”.
Sonos Roam ma Trueplay, czyli coś takiego co automatycznie dostosowuje działanie głośnika w zależności od miejsca gdzie go używamy. Dzieje się tak przez to, że głośnik wykorzystuje do „badania otoczenia” wbudowany mikrofon. Sądziłem, że to bujda, ale okazało się, że działa. Nawet ja, osoba ze zwichnięciem słuchowym, stojąca tak daleko od wszelkiego co audiofilskie jak to tylko możliwe, była w stanie usłyszeć różnicę. Jak? Najpierw puściłem jakiś rockowy utwór w salonie na stole, a potem przeniosłem głośnik do łazienki, czyli znacznie mniejszego pomieszczenia. Nie wiem nawet jak to opisać, ale musicie mi uwierzyć na słowo pisane, że działa.
Nie miałem możliwości przetestowania Multiroom, bo nie miałem pod ręką innego głośnika Sonos. W każdym razie taka opcja jest, więc Roama można podczepić do już istniejącego systemu zbudowanego z głośników Sonos.
Głośnik grał przez całe popołudnie aż do wieczora w tle i się nie rozładował. Mogło to być nawet z 6-7 godzin. Następnego dnia też pograł kilka godzin na podobnej głośności bez podładowywania w tak zwanym międzyczasie. Wiem, że do 10 godzin deklarowanych przez Sonosa jeszcze brakuje, ale jestem w stanie uwierzyć, że potrafi tyle działać, choć to zależy od ustawionej głośności.
Całe sterowanie znajduje się na górze, co zresztą widzicie na powyższym zdjęciu. Przyciski działają tak jak powinny i towarzyszy im dźwięk, gdy je naciśniemy. Gdyby ktoś się zastanawiał czy można przełączać utwory bezpośrednio na głośniku to tak – można. Wystarczy szybko nacisnąć przycisk >|| dwu- albo trzykrotnie żeby przejść na playliście w jedną lub drugą stronę.
Sonos Roam ma Wi-Fi i Bluetooth 5.0
To klasyka w przypadku Sonosa. Głośniki mogą działać przez bluetooth, ale też w obrębie znanych sieci Wi-Fi, np. tej w domu czy biurze. Do tej pory sądziłem, że to niepotrzebne przeklikiwanie w aplikacji, by to wszystko skonfigurować, a teraz widzę w tym same plusy. Chodzi o to, że używając Roama po Wi-Fi w obrębie mieszkania nie musimy się martwić o to, że coś nam przerwie czy zakłóci muzykę. Zasięg jest szerszy, a stabilność i jakość połączenia lepsza (w porównaniu nawet z BT 5.0). W praktyce wygląda to tak, że chodziłem z głośnikiem po całym mieszkaniu, przestawiałem go z miejsca na miejsce i ani razu nie zapierdział czy przerwał. Nawet na balkonie działał.
Prawdziwym sztosem przy połączeniu w sieci domowej jest to, że Spotify Connect działa jak złoto. Jedno kliknięcie na komputerze w aplikacji i muzyka leciała na Roamie w salonie. Często tak się przełączałem, bo w mieszkaniu mam dwa (nie licząc peceta) urządzenia ze wsparciem dla Spotify Connect.
Dla kogo jest ten głośnik? Z pewnością dla kogoś kto może wydać więcej na głośnik mobilny i robi to z pełną świadomością, że dostanie coś lepszego. Bo tak tu jest, może Roam nie gra najgłośniej, może nie wygląda jak mały boombox (to akurat dobrze), ale gra niebywale czysto, jest bardzo mobilny i być może ma funkcje, których nie znajdziemy u innych. Dla kogoś kto chce mieć bezkompromisowy głośnik, który będzie grał ulubione kawałki czy podcasty w domu, niezależnie od tego czy odpoczywa po pracy w salonie czy bierze rano prysznic, ale też bez problemu wrzuci go do plecaka i zabierze ze sobą na wypad ze znajomymi pod namioty. Sonos Roam przez swoją wszechstronność sprawdzi się w wielu scenariuszach.
Z pewnością powinni o nim pomyśleć osoby, które już coś mają od Sonosa. Inne głośniki albo może soundbar. To pozwoli stworzyć swoisty głośnikowy ekosystem, który być może jest trochę „zamknięty”, ale daje pewnego rodzaju gwarancję działania. Roam kosztuje 799 złotych, ale to i tak najtańszy sposób (w chwili publikacji tej recenzji) żeby wejść w świat Sonosa.
Plusy
- Kompaktowa, poręczna i wygodna konstrukcja
- Wykonanie najwyższej jakości
- Zaskakująco czysty dźwięk jak na coś tak małego
- Funkcja Trueplay, która rzeczywiście działa
- Wodoodporna obudowa (IP67)
- Połączenie przez Bluetooth 5.0 i Wi-Fi
- Ładowanie przez USB-C lub bezprzewodowo
- Możliwość pracy pionowo i poziomo
- Wsparcie dla asystentów głosowych
Minusy
- Wysoka cena
- Ładowarka bezprzewodowa do kupienia osobno (199 złotych)
- Toporny przycisk zasilania
3 replies on “Głośnik z tych NIESAMOWITYCH. Sonos Roam – recenzja”
Z wygląda przypomina mi mojego Philipsa TAS7505. ciekawe czy gra też tak dobrze.
Co? Philips? Nie testowałem, to fakt, ale jestem pewien, że Sonos gra lepiej. Oni robią audio 🙂
Philips też robi dobre audio 😉 Ja Philipsa polubiłem za głośniki bluetooh stylizowane wyglądem na retro, teraz niestety trudniej dostępne.