Kiedy kilka miesięcy temu testowałem Huawei nova 9, który był poniekąd „nowym wejściem” Huawei w smartfonowy świat po dłuższej przerwie, zastanawiałem się gdzie podział się Huawei P50. Nie przypominam sobie, by od czasu Huawei Mate 40 Pro zadziało się coś równie ważnego. Novy z pewnością nie można było nazwać flagowcem, ale w przypadku Huawei P50 Pro nie ma już żadnych wątpliwości, że tym flagowym modelem jest. Testuję go już przeszło dwa tygodnie i tutaj trochę wam o nim napisałem. Zatem – jakim flagowcem jest najnowszy smartfon Huawei?
Jak już wspomniałem w tekście przy okazji rynkowego debiutu smartfonu w Polsce, Huawei trochę inaczej podszedł do tej premiery. Może trochę ostrożniej, ale z pewnością z mniejszą pompą, bo pojawiły się tylko dwa modele z serii P. A zawężając to do normalnych modeli, czyli bez składanej obudowy jak w P50 Pocket, to mamy tylko jeden. Testowany właśnie tu Huawei P50 Pro. Bez podstawowej wersji czy tej ulepszonej z plusem jak to było wcześniej. Te oczywiście istnieją, ale wątpię, że kiedykolwiek będą do kupienia w Polsce.
Druga sprawa, Huawei z różnych, choć możemy się domyślić jakich względów, długo kazał nam czekać na swojego flagowca. Wprawdzie seria P50 pojawiła się już w połowie 2021 roku, ale dotarła do nas dopiero teraz, ponad pół roku później. Jak wiadomo, pół roku na rynku smartfonów to szmat czasu i często przekornie mówi się, że smartfon już po wyjściu z fabryki staje się przestarzały. I to trochę widać po P50 Pro, który między innymi ma Snapdragona 888 (procesor zapowiedziany w 2020 roku) i nie ma modemu 5G. To już na starcie sprawia, że smartfon może nie być traktowany na równi z tymi flagowcami, które dopiero pojawią się w tym roku.
Czuć w ręku, że to flagowiec
Huawei P50 Pro można mieć w dwóch kolorach. Do mnie trafił ten w kolorze czarnym i subiektywnie napiszę, że jak dla mnie w lepszym. Na pudełku jest napisane, że to Golden Black i nie bez powodu go tak nazwali. Smartfon z tyłu wygląda jakby miał taflę z ciemnego, mocno dymionego szkła z jakimś złotym gradientem. Na powierzchni tworzy się efekt lustra, co z kolei trochę przypomina mi flagowe Xperie z czasów, gdy Sony jeszcze liczyło się na rynku. Nawet ramka jest w podobnym odcieniu co reszta i nie błyszczy się jak chromy w maluchu albo ta w iPhone’ach. Smartfon jest fenomenalnie złożony, nie ma mowy o jakichkolwiek niedociągnięciach, a całość jest tak solidna jak powinna być. Waży 195 gramów, co akurat w tym przypadku jest zaletą (w P40 Pro było to 210 g). Ma dobrą grubość i jest odpowiednio wyważony. Trzymając go w ręce po prostu czujemy, że to sprzęt z najwyższej półki. Ja zaryzykuję nawet stwierdzenie, że P50 Pro jest wykonany najlepiej ze wszystkich topowych smartfonów Huawei jakie pojawiły się do tej pory.
Nie bez powodu wspomniałem w tej recenzji o Huawei nova 9. Pięćdziesiątka ma z nią co nieco wspólnego i to też w pewien sposób może zaskakiwać. W końcu to późniejsze smartfony wyglądały jak flagowce, a nie na odwrót. Niektórzy mogą stwierdzić, że to Huawei P50 Pro czerpie niektóre rozwiązania z novy jak właśnie kształt obudowy czy ułożenie aparatów. I kolejny raz odwołuje się do tego półrocznego opóźnienia i faktu, że w Polsce najpierw zadebiutowała nova, a potem prawdziwy flagowiec.
Zdaje się, że w Huawei P50 Pro wszystko jest na miejscu. Przyciski są po prawej stronie i na właściwej wysokości, port USB-C centralnie na dole, a tuż obok niego slot na SIM. Co ważne, uszczelniony, bo cały smartfon jest odporny na wodę dzięki IP68. Są też prawdziwe głośniki stereofoniczne, co bardzo cieszy, ale z kolei brakuje mini jacka. Na uwagę zasługuje jednak obecność portu podczerwieni, który działa jak powinien. Mnie w kilka chwil udało się dodać dekoder z telewizorem i po kilku kliknięciach mogłem już nimi sterować z poziomu smartfonu.
Czy coś w wykonaniu tego smartfonu mi nie pasuje? Owszem, znalazło się kilka rzeczy i wszystkie wywołują podobny poziom podirytowania. Smartfon makabrycznie zbiera zabrudzenia i tu nawet nie chodzi o odciski paluchów. Przede wszystkim kurz, który przyczepia się na tyle szybko, że nawet częste przecieranie szmatką pomaga tylko na chwilę. Kurz gromadzi się wokół wyspy z aparatami i tam usunąć jest go najciężej. A ciemny kolor jeszcze to potęguje. Mam wrażenie, że to co przyczepiło się zaraz po wyjęciu smartfonu z pudełka zostało na nim do dzisiaj. Podobnie dzieje się na ekranie, choć to akurat może być spowodowane folią ochronną.
Kolejna sprawa to wystające aparaty, które wybiły się w górę jeszcze bardziej niż w novie. To już obija się o standard we flagowcach, ale jeśli myślicie że odłożycie go na płasko na blacie to się mylicie. Buja się strasznie. I śliski jest bardzo, co akurat nie zaskakuje patrząc na to jak i z czego został wyciosany. Nie ma go co odkładać bezmyślnie, bo może się okazać, że się ześlizgnie szybciej niż się zorientujemy.
Może to EMUI, a może HarmonyOS?
P50 Pro trafia do nas, czyli do Europy z EMUI 12. W Chinach z kolei pracuje pod HarmonyOS. Czy to coś zmienia? Jak dla mnie kompletnie nic. Tej „rodzimej” wersji nie miałem w rękach, ale widziałem porównania na YouTubie, gdzie wygląda i działa to tak samo. W zasadzie mógłbym tutaj zrobić „kopiuj i wklej” całego fragmentu o oprogramowaniu z recenzji novy 9, ale zrobiłem to tylko z listą aplikacji, których używam albo chciałem użyć. Mam wrażenie, że nakładka nie jest już takim cukierkowym i nieskładnym tworem jak kiedyś. Widać, że system dojrzał, jest spójny i został mądrze przeorganizowany. Działa szybko, ale jak dla mnie niektóre animacje mogłyby być krótsze. Jest oparty na Androidzie 11 poziom poprawek bezpieczeństwa jest ważny na 1 stycznia 2022 roku.
Mamy belkę systemową podzieloną na dwie części, gdzie jedna zawiera powiadomienia, a druga to panel sterowania. W panelu mamy najważniejsze funkcje i przełączniki, które możemy dostosować pod siebie. Jest tam też sekcja Urządzenie+, czego w tym miejscu w novie akurat nie było. Wyświetlają się tam inne urządzenia Huawei, które znajdują się w pobliżu i z którymi możemy się połączyć niemal jednym kliknięciem. Słuchawki, zegarki, tablety czy komputery. W menu z aplikacjami można tworzyć większe foldery wyświetlające dziewięć aplikacji z mniejszymi ikonami.
Niemal wszystkie aplikacje i dane przekopiowałem z novy 9 i aplikacji Phone Clone. Byłem w ciężkim szoku, bo prawie 40 GB przekopiowało w około 10 minut i poza kilkoma programami większość działała „z palca” na nowym urządzeniu. Poniżej macie listę aplikacji, które działają na P50 Pro.
- Twitter – pobrane przez AppGallery z apk, przy pierwszym uruchomieniu była informacja, że aplikacja nie będzie działać bez usług Google, ale działa normalnie. Tylko w języku angielskim.
- Opera – była w AppGallery
- x-kom, Allegro, Amazon, Pepper Ceneo – było w AppGallery
- InPost, Yanosik, Yeelight, TikTok, TDSEE – było w AppGallery
- IKO (aplikacja banku PKO) – była w AppGallery
- Messenger, OneDrive, Revolut – nie znalazłem w AppGallery, ale w wyszukiwarce Petal było, zainstalowane z apk
- Facebook – pobrane przez AppGallery z apk
- OLX – nie było w AppGallery i wyszukiwarce Petal, trzeba było zainstalować z apk
- Xiaomi Home – podobnie jak wyżej, nie było w AppGallery i w Petal, ale znalazłem na apkpure i działało z apk.
- Tłumacz Google – pobrane przez AppGallery z apk, działa
- Google Keep – tylko w wersji przeglądarkowej, aplikacja nie działa
Do powyższej listy mogę dodać jeszcze aplikację bankową PeoPay i Xbox, które działają bez żadnych problemów, ale musiałem je pobrać i zainstalować z pliku apk. Podobnie było z Play24 i HBO Go, ale takie Airly (aplikacja pogodowa) czy Imou Life (obsługa kamery) były w AppGallery.
Z aplikacjami jest lepiej, AppGallery się zmienia na lepsze, a ratunkiem dla braku usług Google jest GSpace.
GSpace to jest totalny must have jeśli chodzi o aplikacje na smartfonach Huawei. To co kiedyś wiązało się z szeroko pojętym kombinowaniem, by korzystać z usług Google teraz możemy mieć dzięki jednej aplikacji. Fakt, płatnej, ale nie aż tak, by jakoś mocno to odczuć. Jest to swego rodzaju hub z usługami i aplikacjami, które wymagają Google’a do działania. GSpace działa tak, że identyfikuje nasz smartfon jako inny, który ma dostęp do GMS. W moim przypadku P50 Pro stał się Huaweiem 8X i tak też wyświetla się wśród urządzeń na koncie Google.
Tym samym zrobiłem sobie dostęp do Google Keep, YouTube’a, Map Google i Google Zdjęcia. Można porobić sobie skróty na pulpicie. Czasami aplikacje uruchamiają się nieco dłużej niż pozostałe, ale DZIAŁAJĄ i to się liczy najbardziej. Działa synchronizacja zdjęć do chmury (ale czasami trzeba ją ręcznie wywołać), działa udostępnianie lokalizacji w mapach, a aplikacje (tak samo jak każde inne) można wyświetlić na podzielonym ekranie. Co nie działa? Nie działa asystent głosowy Google i płatności Google Pay. Ale, ale! Huawei dogadał się z Curve i można płacić zbliżeniowo smartfonem. Wystarczy mieć aplikację Curve, która jest agregatorem kart płatniczych i lojalnościowych. Dodajemy swoją kartę (ja zrobiłem tak z Revolutem) i można płacić. Działa, ale o tym być może napiszę osobny artykuł.
Nie mogłem przekonać się tylko do domyślnej klawiatury Celii, którą od razu zmieniłem na Microsoft SwiftKey (była jako druga do wyboru). Nadal nie mogę się przerzucić na belkę ściąganą raz z jednej, a raz z drugiej strony, choć przychodzi mi to już łatwiej niż na novie 9. Spore wrażenie zrobiła na mnie aplikacja Klipy Petal, która jest kieszonkowym i całkiem rozbudowanym edytorem wideo. Jeżeli chcemy coś przyciąć, dodać dźwięk, różne efekty, a potem szybko wyeksportować to lepszego narzędzia na Huaweiu nie znajdziemy.
Aparat jest… xD
Huawei P50 Pro ma cztery aparaty z tyłu i każdy z nich charakteryzuje się czymś innym. I odpowiedzialny jest za co innego. Dwa z nich, czyli główny 50-megapikselowy (f/1.8) i peryskopowy telefoto (f/3.5) mają optyczną stabilizację obrazu. Ten drugi zapewnia też świetne 3,5-krotne przybliżenie bez pogorszenia jakości (w P40 Pro było 5x). Arsenał foto dopełnia jeszcze obiektyw szerokokątny (13 Mpix, f/2.2) i monochromatyczny (40 Mpix, f/1.6). To wszystko przygotowane we współpracy z Leica.
Nie jestem turbo-znawcą fotografii, ale jak dla mnie to takiego aparatu w smartfonach Huawei jeszcze nie było. I zarówno patrząc na zalety jak i wady, mam rację. Główny aparat jest po prostu świetny. Zdjęcia wychodzą z niego za każdym razem idealne, z prawidłową dynamiką tonalną, odpowiednio odwzorowanymi kolorami. Są bogate w detale i wyglądają bardzo profesjonalnie. Widać, że Dual-Matrix coś tutaj rzeczywiście działa i pomaga zrobić lepsze zdjęcie, także w gorszych warunkach. OIS działa poprawnie, choć mam odczucie, że ten w Huawei P40 Pro radził sobie lepiej.
Aparat dobrze ostrzy, ale miałem kilka takich sytuacji, że lepiej poradził sobie Huawei Mate 40 Pro. Jedna z nich poniżej. Po lewej zdjęcie z P50 Pro, po prawej to co zrobił Mate. Kolory bliższe tym rzeczywistym są po lewej, ale detale lepiej uchwycone są po prawej.
Zauważyłem jednak to, że zupełnie inaczej radzi sobie aparat tele i ten z szerszym kątem. Zauważyli to też inni testerzy, o czym pisali na Twitterze, więc coś jest na rzeczy. Pomijam już fakt, że optyczne przybliżenie w poprzedniku było większe. Trochę tak jakbym miał aparaty z trzech różnych smartfonów w jednym. Najbardziej kuleje tutaj fakt, że widać sporą rozbieżność w odwzorowaniu kolorów, a zdjęcia z obiektywu ultrawide w warunkach nocnych są wyraźnie ciemniejsze. Wszystko zależy od tego ile światłą wpadnie do obiektywu, ale nie może być tak, że różnica jest aż tak duża.
Zresztą, zerknijcie sami i sami oceńcie – po lewej aparat główny, a po prawej szerokokątny. Zdjęcia były robione w identycznych warunkach, zaraz po sobie. Fakt, jest różnica w przysłonie, ale nie aż taka, by różnica w zdjęciach była taka jak poniżej. Coś tu jest nie tak i mam nadzieję, że któraś z aktualizacji to poprawi.
Teleobiektyw spisuje się dobrze, choć tu też widać różnicę w kolorach. Mniejszą niż między głównym, a szerokim, ale jednak jest. Ja najczęściej korzystałem z 3,5-krotnego przybliżenia, ale spokojnie można dobić i do 10-krotnego, bo zdjęcia wychodzą akceptowalne. W zasadzie w niektórych sytuacjach to i do 20x można przeciągnąć suwakiem, ale wszystko powyżej to już średnio się nadaje do pokazywania.
Aparat z przodu ma 13 megapikseli i w porównaniu z poprzednikiem widać tutaj regres. Nie dość, że matryca ma mniej MPix to jeszcze jest ciemniejszy obiektyw – f/2.4 do f/2.2 w P40 Pro. Zdjęcia wychodzą w porządku, dobrze działa tutaj HDR (co widać po oknie za mną na poniższych zdjęciach) i można skorzystać z szerokiego kąta, by objąć więcej na zdjęciu. Nie znajdziemy też tutaj aparatu ToF, który w poprzednim modelu był odpowiedzialny za rozpoznawanie twarzy. P50 Pro wykorzystuje do tego tylko normalny aparat.
No i dlaczego AI aparatu twierdzi, że mój kot to tak naprawdę jest rybą? I to, że fotografując biały budynek z daleka wykrywa mi scenerię ze śniegiem? Widać, że w apce też przydałoby się co nieco zaktualizować.
Jakim flagowcem jest Huawei P50 Pro?
Z pewnością testowanemu Huaweiowi nie można nic zarzucić pod kątem działania.
Ma takie podzespoły, że byłbym zaskoczony, gdyby było coś nie tak. Wspomniałem już, że jest w nim Snapdragon 888, co można zaliczyć do minusów, ale tylko pod kątem braku 5G (w tym przypadku, bo normalnie przecież 5G ma) niż tego jak radzi sobie z różnymi zadaniami. Owszem, tegoroczne flagowce pewnie będą mieć nowszego Snapa, ale różnica będzie widoczna tylko w benchmarkach. Huawei P50 Pro trafił do nas tylko w jednej wersji z 8 GB RAM i 256 GB pamięci wewnętrznej. Slot na karty jest, ale huawejowym standardzie NM.
Generalnie nie dostrzegłem, by smartfon choćby na ułamek sekundy dostał zadyszki, coś się przycięło czy działało tak jak nie powinno. Aplikacje uruchamiają się błyskawicznie, a dzięki pamięci UFS 3.1 równie szybko się instalują. 888-tka znana jest z tego, że się grzeje i tu rzeczywiście przy większym obciążeniu czy nagrywaniu w 4K czuć, że obudowa jest cieplejsza. Ale nie aż tak, by stwierdzić, że to coś odbiegającego od normy.
Pięknie prezentuje się 6,6-calowy wyświetlacz OLED. Widać gołym okiem, że sporo tu poprawili, kolory są bardziej nasycone, jest niesamowity kontrast i bardzo głęboka czerń. To ostatnie widać szczególnie przy aktywowaniu ekranu, gdzie z czarnej przestrzeni wyłania się animacja. Ekran na pewno jest o wiele lepszy niż w poprzednich smartfonach firmy. Jedyne do czego mama zastrzeżenie to minimalna jasność, która powinna być jeszcze niższa.
Testowanemu modelowi nic nie brakuje. Jest Wi-Fi 6, jest Bluetooth 5.2, NFC, z którego wreszcie można w pełni korzystać (wspomniałem o Curve, co nie?) i GPS z funkcjami, które pierwszy raz widzę na oczy. Jest czytnik linii papilarnych, który działa szybko i niemal bezbłędnie, choć jak dla mnie mógłby być umieszczony trochę wyżej.
Bateria może nie wystarczyć na cały dzień, mimo tego, że jest większa niż w poprzedniku.
Mamy tu 4360 mAh. W moim egzemplarzu to z baterią miałem największy problem. Nie twierdzę, że to jakaś wada fabryczna czy coś, ale nie mogę napisać, że z palcem w nosie wytrzyma cały jeden dzień. Poniżej 20% procenty spadają w oczach i może okazać się tak, że po pół godzinie zabawy trzeba w lekkim stresie szukać ładowarki. Odłożyłem telefon na noc, gdy miał 22%, wyłączają dane komórkowe, Wi-Fi i GPS. Po około 7 godzinach rano było już 8%. Coś czuję, że bez jakiejś poprawki aktualizacyjnej się nie obędzie.
Ale na całe szczęście jest bardzo szybkie ładowanie 66 W, które jest w stanie napełnić akumulator w około 45 minut. U mnie wyglądało to tak, że podłączyłem telefon o 21:01, gdy miał 7%, a setka wyświetliła się o 21:45. Warunek jest jeden – trzeba korzystać tylko z oryginalnej ładowarki i przewodu. Poważnie, jeśli podłączymy coś innego to owszem naładuje, ale nie tak szybko, a na ekranie wyświetli się komunikat, że będzie lepiej jeśli użyjemy kabla dołączonego do zestawu.
Jest też szybkie ładowanie bezprzewodowe o mocy 50 W, ale tego nie miałem jak sprawdzić. Bezprzewodowe ładowanie zwrotne też jest i to akurat działa dobrze, choć nie jest to funkcja, z której korzystałbym codziennie. Sprawdzałem razem z Huawei Watch GT 3 Elite.
Huawei P50 Pro to taki smartfon, którego wybiorą tylko w pełni świadomi użytkownicy.
Ci, którzy liczą się z pewnymi brakami, ale są w stanie sobie z nimi poradzić. Tak jak usługi Google, z których można korzystać, ale trochę na okrętkę dzięki GSpace albo doinstalować inne aplikacje przez apk. Ale też ci, których stać na wydatek ponad pięciu tysięcy złotych, wiedząc, że na rynku jest przynajmniej kilka bardziej bezkompromisowych flagowców. Ja z 5G nie korzystam, ale wiem, że ten smartfon powinien to mieć. Tak jak aparat, który bardziej przypadnie do gustu osobom, którzy korzystają z manualnych nastaw aniżeli tych, którzy chcą wyjąć telefon z kieszeni i mieć zawsze względnie dobre zdjęcie za pierwszym kliknięciem. Podobnie jest z mini jackiem, choć to osobna historia.
Ja polubiłem Huawei P50 Pro głównie przez to jak wygląda i jak został wykonany, przez świetny wyświetlacz OLED, przewodni aparat i bardzo szybkie ładowanie. Smartfon wywołał we mnie silniejsze emocje, ale mimo wszystko coś czuję, że nie było to tak intensywne jak po premierze Huawei P40 Pro.
Mocne strony
- Fenomenalna jakość wykonania
- Świetny ekran OLED i 120 Hz
- Możliwości foto jak na flagowca przystało
- EMUI 12
- Prawdziwe głośniki stereo
- Wbudowany port podczerwieni
- Szybkie ładowanie 66 W
- Szybkie ładowanie bezprzewodowe 50 W
- Aplikacja Curve i płatności zbliżeniowe
Słabe strony
- Cena!
- Przyciąga kurz jak oszalały
- Aparat w trybie szerokokątnym
- Gorszy aparat z przodu niż poprzedniku
- Brakuje w nim 5G
- Brak usług Google (co ratuje trochę GSpace)
- Bateria mogłaby być lepsza
W artykule pojawiły się linki w ramach kampanii Ceneo.
No Comments