Do tej pory Mamy do pogrania ogarniał Krzysiek. Jakiś czas temu jakoś tak się zgadaliśmy, że warto ściągnąć część obowiązków z jego barków. I tutaj wchodzę ja, cały na biało… no dobra, przejdźmy do rzeczy. W tym tygodniu zaczął się rok szkolny, ale i cała branża growa po wakacyjnym zastoju rusza z kopyta. Mieliśmy masę premier, a że czas z gumy nie jest, to recenzje będą się pojawiać się systematycznie – musicie wybaczyć, ale do pracy też trzeba chodzić. A co ciekawego zadziało się w giereczkowie?
#1. Concord po 8 latach w produkcji ustalił nowy rekord istnienia na rynku
GaaS – Game as a Service. Mokry sen wszystkich korpoludków na wysokich stołkach. Gra stworzona (najlepiej najmniejszym kosztem), wydana (najlepiej za brazyliony monet) i zarabiająca na nowe jachty prezesów oraz akcjonariuszy. O takim tytule marzy każdy wydawca, zapominając że gry sieciowe (szczególnie kompetytywne) rządzą się innymi prawami. O ile produkcja singleplayer może sprzedać się w setkach milionów egzemplarzy i siąść aż miło – chociaż to też nie zawsze – o tyle multiplayer to nigdy nie jest pewniak. Taka gra musi być wyróżniająca się względem konkurencji, innowacyjna, posiadać wciągający i satysfakcjonujący gameplay. Takim tytułem jest bez wątpienia Helldivers II i z całą pewnością nie jest nim Concord.
Za grę odpowiada Firewalk Studios, założone w roku 2018. I tutaj mam pierwszy zgrzyt. Concord rzekomo powstawał 8 lat (czyli pracę rozpoczęto w 2016 roku), ale studio odpowiedzialne za ten tytuł powstało dwa lata później? Są dwa wyjaśnienia: Sony umie zaginać czasoprzestrzeń, albo początkowo grą zajmował się ktoś inny. Wracając na ziemię. Concord na pierwszych pokazach wydał mi się ciekawy (chodzi mi głównie o cinematic trailer), ale w momencie gdy dowiedziałem się, że jest to gra multi w modelu 5 vs. 5 (tzw. Hero Shooter) – odpuściłem. Okazuje się, że ogromna część, by nie rzecz rzesza, growej społeczności stwierdziła podobnie. Po co płacić prawie 200 złotych za Concorda, skoro za darmo jest Overwatch (a raczej jego szczątki) czy Apex Legends? Tym sposobem gra robiona przez 8 lat (nie bardzo wiem co tutaj tyle czasu zajęło) zamyka serwery po 11 dniach od premiery, czyli dzisiaj drodzy Państwo (6 września)..To jest chyba jakiś rekord. Gra została usunięta ze sklepów, a gdy będziemy ją chcieli znaleźć np. w PlayStation Store, to dostaniemy błąd taki jak poniżej. Podobnie jest w Steam, gdzie gry w ogóle nie wyszukuje.
Może taka sytuacja pokaże dużym wydawcom, że gracze nie chcą kolejnych klonów innych produkcji – w co szczerze wątpię. Na plus jest fakt, że Sony zwróci pieniądze wszystkim, którzy zakupili grę na Steamie, Epicu czy w PlayStation Store. Ponoć Concord ma powrócić, w poprawionej i zmienionej formie. Jeśli tak, niech postawią na singlową historię z opcjonalnym multi. Myślę, że wtedy gra może się okazać odrobinę większym sukcesem.
#2. Minecraft jako kolejna ekranizacja gry
Filmowe czy też serialowe adaptacje gier od lat uważano za niewypały. Może dzięki Uwe Bollowi i jego „majstersztykom”? Może dzięki scenarzystom i reżyserom, którzy kompletnie nie rozumieli historii jaką przedstawia dany tytuł i najzwyczajniej w świecie nie umieli tego oddać w innym medium? Bo spójrzmy na taki Bordelands – gra rewelacyjna, dostarczająca masę czarnego humoru z ciekawie zarysowanym światem i bogatym lore. A ekranizacja? Cóż… jednym słowem porażka. I to przez duże P. Do tej pory – rzecz jasna moim zdaniem – najlepszą ekranizacją gry jest serial The Last of Us dostępny na Max. Fakt, nie jest idealny, ale trzyma się materiału źródłowego ile się da. Słyszałem też wiele dobrego o filmie Mario, no ale z racji, że nie miałem przyjemności obejrzeć to się nie wypowiem. Wczoraj (05.09.2024) spadła na nas bomba w postaci zapowiedzi kolejnej gry, która zmierza na kinowe ekrany.
Chodzi rzecz jasna o Minecraft, którego fenomenu pojąć nie mogę do dzisiaj. Doceniam fakt, że ludzie w tym kwadratowym świecie potrafią odtworzyć dosłownie wszystko: od Ogrimmaru z World of Warcraft po Minas Tirith z Władcy Pierścieni, ale czy jest jakiś głębszy sens, jakaś fabuła? Okazuje się, że nie. Co prawda są spin-offy jak Minecraft: Story Mode (od studia Telltale Games) czy Minecraft: Dungeons (w skrócie można to opisać jako Diablo w kwadratowym świecie), które jakąś tam historię mają. Film będzie rzecz jasna o pierwowzorze, więc jak to rozwiążą? Musimy chyba poczekać do premiery, która odbędzie się 4 kwietnia 2025 roku. Czy to będzie dobry film? Czy obecność Jasona Momoa i Jacka Blacka sprawi, że film stanie się finansowym sukcesem? Czas pokaże.
#3. Black Myth Wukong i jego niepodważalny sukces
Sierpień 2020. Wtedy mogliśmy zobaczyć pierwszy zwiastun gry o Małpim Królu. I to nie byle jaki zwiastun, ponieważ zawierał on około 13 minut gameplay’u! Był to bardzo odważny ruch ze strony twórców, ale jakże opłacalny! Zainteresowanie grą było ogromne. W między czasie chińskie studio Game Science przesiadło się na Unreal Engine 5, co wyszło grze jedynie na dobre. W obecnej chwili tytuł ten nie jest dostępny w wersji pudełkowej (a szkoda), a jedynie cyfrowej. A zagrywać się w niego mogą posiadacze PC-tów oraz PS5. Sam nie miałem jeszcze przyjemności ograć Wukonga, ale coraz bardziej się skłaniam do zakupu. Pomijając fakt, że jest to naprawdę kawał dobrej gry – jestem ogromnym fanem Małpiego Króla, bez którego prawdopodobnie nie mielibyśmy okazji poznać Goku, który był mocno wzorowany na Sun Wukongu.
Black Myth sprzedał się w prawie 20 milionach kopii w ciągu dwóch tygodni. Możemy mówić śmiało o finansowym sukcesie tej produkcji, a Chińczycy mają prawo świętować. Zwłaszcza, że gra zgarnia rewelacyjne oceny. Sami twórcy stwierdzili, że celują w 30 milionów. Ambitny plan, ale coś tak czuję, że są na to duże szanse. Co prawda byłoby to możliwe szybciej, gdyby tytuł wylądował na konsolach „zielonych”, ale póki co posiadacze Xboxów muszą się obejść smakiem. Co do zarobków samej gry, to analitycy podają spore widełki między 700 milionami a nawet 1 miliardem dolarów. Mimo wszystko jest to naprawdę kupa kasy, zwłaszcza że koszt produkcji Black Myth: Wukong wynosił około 70 milionów dolarów. Sukcesu GTA V póki co nie powtórzył, ale myślę że spokojnie jest na podium.
#4. Koncert symfoniczny muzyki z serii Final Fantasy
Fanem serii Final Fantasy stałem się zupełnie przypadkiem. Ot, odpaliłem kiedyś piętnastą odsłonę, którą pożyczył mi znajomy. Pochłonęła mnie do reszty. Potem był remake siódemki, szesnastka (od której się odbiłem ale wiem, że wrócę) i obecnie ukochana czternastka (ponad 600 godzin). Dodatkowo na trzydziestkę dostałem w prezencie Final Fantasy XII: Zodiac Age, do której chętnie zasiądę jak będzie trochę spokojniej w branży. Tylko nie o mojej miłości do serii chciałem napisać. 21 września 2024 we Wrocławiu w Narodowym Forum Muzyki odbędzie się koncert Final Symphony II. Jest to wydarzenie, które po raz pierwszy odbyło się w 2008 roku, bodajże w Kolonii, wtedy jeszcze pod nazwą Symphonic Shades.
Final Symphony II zabierze nasz w symfoniczną podróż przez Final Fantasy V, VIII, IX oraz XIII, gdzie za muzykę odpowiedzialni byli Nobuo Uematsu oraz Masashi Hamauzu. W żadną z tych części JESZCZE nie grałem, a warto zaznaczyć, że ósemka i dziewiątka są na tyle lubiane przez fanów, że Ci domagają się remake’ów na miarę tych z siódemki. Tenże koncert symfoniczny nie jest wyłącznie dla fanów serii, ale również miłośników takiego rodzaju muzyki. Kto jest zainteresowany, niech się śpieszy – miejsc zostało naprawdę niewiele. Warto też zaznaczyć, że Final Symphony II zalicza debiut na naszych, polskich ziemiach! Oby w kolejnych latach również zawitał w nasze progi.
No Comments