Zgadniecie kto obchodzi w tym roku swoje siódme urodziny? Dokładnie tak, Nintendo Switch! Przenośna konsola, którą można by określić niemalże idealną. Ma swoje braki i wady, bo jak doskonale wiadomo, nie ma sprzętów idealnych, ale liczby mówią same za siebie. W takim wypadku warto zadać sobie jedno, ale to bardzo ważne pytanie: Czy zakup Nintendo Switch w 2024 roku nadal ma sens? Uważam, że jak najbardziej.
Pstryczek od Nintendo zadebiutował dokładnie 3. marca 2017 roku i można śmiało stwierdzić, że podbił rynek. Japończycy pokazali (ponownie), że na rynku handheldów nie mają sobie równych. Było przecież dobrze przyjęte PlayStation Portable czy moim zdaniem mocno zaniedbana PS Vita. Byli też tacy szaleńcy, którzy twierdzili, że granie na telefonie zabije wszelkie przenośne konsole. No, ale jak dobrze widać, to wszelkie GameBoy’e i ich następcy brylowali na parkiecie. Moim skromnym zdaniem, za sukcesem sprzętów Nintendo stały głównie Pokemony i ich szalona popularność na całym świecie, a nie tylko na rodzimym rynku. Sam jako mały dzieciak zazdrościłem kolegom czy to GameBoy Colora, czy to Advance’a. Nie ukrywam, że nadal marzę o tych sprzętach, które z pewnością kiedyś sobie sprawię.
Na następcę Switcha jeszcze poczekamy
Na pewno każdy słyszał plotki, że następca Switcha jest tuż za rogiem. Jak tylko ktoś dogrzebie się czegoś nowego, jak się komuś za dużo uleje, to cyk, premiera już blisko. Oczywiście ta nieoficjalna. Jak te wszystkie informacje o końcu świata – sporo ich już przeżyliśmy. Wszystkie te plotki krążą od kilku lat i nie mają póki co potwierdzenia w rzeczywistości. Po tym wszystkim nawet w te najświeższe doniesienia ciężko jest uwierzyć, jakoby istniały działające prototypy, które zostały rozesłane do wybrańców (czyt. developerów), by ci zapoznali się z konsolą i mieli na czym testować swoje gry. A Nintendo, jak to Nintendo kompletnie wszystko dementuje i trzyma wszystko w ryzach, co trzeba przyznać, udaje im się wybitnie dobrze.
Miała być przecież wersja Pro, która tak naprawdę okazała się nowym modelem z ekranem OLED, lepszą obudową, przebudowaną stacją dokującą i jeszcze kilkoma istotnymi usprawnieniami. To nadal najświeższy wariant Switcha, który miał swoją premierę pod koniec 2021 roku. Jest jeszcze pierwotna wersja i wersja V2 z ulepszonym układem, które ciągle mają się dobrze, choć już powietrze z wentylatora nie pachnie tak samo jak kiedyś. Jest też wersja Lite, o której powinno się jak najszybciej zapomnieć, bo to ze Switchem ma w zasadzie wspólną tylko nazwę. Mówi się (oczywiście nieoficjalnie, a jakże!), że kolejną generację Nintendo Switch zobaczymy dopiero w 2025 roku, więc to niezaprzeczalny dowód na to, że zakup aktualnego Switcha jest bardzo na miejscu. I będzie, myślę, że jeszcze przynajmniej przez 2 lata. Pod jednym warunkiem. Jeśli ktoś nigdy nie miał Switcha i chciałby wejść w świat Nintendo, jedyną opcją jest tutaj Nintendo Switch OLED. Tym bardziej, że można było go ostatnio znaleźć za około 1200 złotych (dane na luty 2024).
„Ale przecież na Switcha nie ma żadnych gier!”
Taaa, to zdanie wyżej ma mniej więcej tyle wspólnego, co ostatnie osiem lat Polski z praworządnością. Jaki czynnik sprawia, że ten już siedmioletni sprzęt z widmem wyparcia przez młodszego brata, jest dalej wart zakupu? Oczywiście i taki czynnik jest jeden: gry. Na żadnej konsoli nie zagramy w przygody włoskiego hydraulika po grzybach, blond wojownika ratującego księżniczkę czy tytułu poświęconego zmuszaniu do walki zwierzęcych niewolników złapanych przez dziesięciolatków. Krótko mówiąc, to tylko tu są Mario, Legend of Zelda i Pokémony.
Jeśli guglowa wyszukiwarka mnie nie oszukuje, to na Nintendo Switch zostały wydanych około 11000 gier. Fakt, większość z nich to typowe „zapychacze” eShopu, ale przez ten czas pojawiło się też mnóstwo świetnych tytułów. Albo trafiło, bo takie Ori and the Blind Forest czy Hades są dostępne też na innych platformach. Na czele z seriami, które wspomniałem powyżej. Gry na Nintendo Switch są i ciągle pojawiają się nowe. Ludzie to kupują i ludzie w to grają. Przykładów można szukać w danych opublikowanych przez samo Nintendo. Takie Mario Kart 8 Deluxe przebiło 60 mln sztuk i jest najlepiej sprzedającą się grą na Nintendo Switch, a gry z serii Pokémon, które są w najlepszej dziesiątce mają łącznie ponad 50 mln sprzedanych sztuk. Z kolei The Legend of Zelda: Breath of the Wild, debiutancki tytuł na Switcha, który jest na rynku już niemal siedem lat (i nadal trzyma cenę!) osiągnął prawie 32 mln kopii, a sequel Tears of the Kingdom przebił ostatnio 20 mln.
Nie oszukujmy się, funkcja wypinania Pstryczka z docka i grania dalej na kanapie jest świetna, ale to od zawsze gry sprzedawały konsole.
I nie twierdzę, że nie można inaczej, ale uważam Switcha jako świetne dopełnienie do PC, PS5 czy Xboxa. Sam jako głównego sprzętu używam najnowszej plejki, ale czasami lubię się wyłożyć na fotelu i pograć czy to w Kirby’ego, Poksy albo Breath of the Wild (wyznaczyłem sobie cel wyczyszczenia całej mapy). Jest to o tyle przyjemne, że krótkie jak i dłuższe granie sprawdza się rewelacyjnie. A uwierzcie mi, wiem co mówię. Pierwszy model kupiłem zaraz po premierze – ten dobrze znany, z niebieskim i czerwonym kontrolerem. Potem sprzedałem go tuż przed ślubem, tylko po to, żeby kupić model z szarymi joyconami. Ten z kolei służy jako konsola małżonki, a ja sobie sprawiłem model OLED (taki ładny, z motywem Tears of the Kingdom). I absolutnie nie żałuje zakupu.
Jeśli wyjdzie następca na początku przyszłego roku? Trudno, poczeka sobie. Ilość tytułów na Switcha jest tak ogromna, że starczy mi jeszcze na kilka lat. Samo Breath of the Wild i Tears of the Kingdom to około 500 godzin zabawy. Wiem, że nie każdemu te gry mogą się spodobać, ale dajcie im szansę. Ja przekonałem się dopiero przy trzecim podejściu. Po za tym, jeśli bardzo nie chcemy ratować księżniczki Zeldy czy Peach, to zawsze możemy zostać najlepszy trenerem Pokémonów lub uzupełnić cały Pokedex.
W artykule pojawiły się linki w ramach kampanii Ceneo
No Comments